Tym razem na początek łyżka dziegciu, ale też temat powracający jak mantra, krążący w świecie caravaningu chyba od zawsze. Obecnie, coraz mocniej widoczny w przestrzeni publicznej. Każdy z nas podróżujących pojazdami kempingowymi miał okazję poznać zawiłości tematyki prawnej i okolicznościowej różnic między parkowaniem a postojem kempingowym, czy też obozowaniem w określonym miejscu. Nie jest tajemnicą, że jesteśmy gdzieniegdzie niemile widziani. Nie tylko w Polsce, ale i za granicą pojawiają się tabliczki z symbolami kamperów sąsiadujące z zakazem wjazdu. W regulaminach parkingów niektórych nadmorskich – i nie tylko – miast pojawiają się wyraźne zakazy wjazdu dla pojazdów „specjalnych-kempingowych”. Nie wchodząc w zagadnienia zgodności tych znaków z Prawem o Ruchu Drogowym, czy zapisów regulaminowych właścicieli parkingów trzeba zauważyć, że coś naprawdę „jest na rzeczy”. Zanim więc podniesiemy kolejny lament, utyskując na nierówne traktowanie i hamowanie rozwoju turystyki zastanówmy się, czy antagoniści caravaningowej pasji mają rację? Według mnie, gdyby wszyscy miłośnicy turystyki kempingowej potrafili zostawić po sobie porządek taki sam jak przed obozowaniem, lub parkować a nie obozować na placach w centrach miast, w ogóle nie byłoby problemu. Podobnie jest z rowerzystami, kolarzami. Wszyscy byliby normalnie postrzegani w ruchu drogowym, gdyby każdy przestrzegał przepisów i nie rościł sobie prawa do wyjątków…, na przykład „bo ja mam rower szosowy”. Są miejsca odpowiednie do treningu, a są i takie w których trzeba poruszać się rowerowymi ścieżkami. Kluczem do poprawy sytuacji jest kultura caravaningowa, stosowanie zasad kempingowego savoir-vivre’u i wzgląd na innych użytkowników przestrzeni. Jakiejkolwiek.