Na Zachodzie ta forma turystyki funkcjonuje nie od wczoraj. Tamtejsze rzeki i kanały są przystosowane do przyjęcia gości. A jeśli ktoś nie dysponuje własną łodzią, może ją wypożyczyć. W Polsce niewielu ludzi na to stać – łódź mieszkalna bywa droższa od luksusowego kampera. Alternatywą jest pływanie małymi, kabinowymi motorówkami.
O swoich rzecznych przygodach opowiedział nam Waldemar Jerzy Bach-Żelewski z Poznania, zapalony żeglarz, członek klubu “Pasat”, a także miłośnik caravaningu.
- Jak wyposażone są takie łódki mieszkalne?
- Dostępne są barki dla różnej liczby osób – od 2 do nawet 12. W tych większych i bardziej luksusowych jest praktycznie wszystko: obok sypialni znajduje się łazienka z osobnym prysznicem i osobną toaletą, piękny salon i dobrze wyposażona kuchnia. Jest zimna i ciepła woda, a nawet klimatyzacja. Obowiązuje poruszanie się po rzekach i kanałach z prędkością maksymalnie 6 km/h, niezależnie od tego, jaki ma się silnik, na jeziorach natomiast do 12 km/h. Potrzeba jedynie prawa jazdy kategorii B. My w naszej małej łódce sporo elementów dorobiliśmy sami – półki, schowki, ocieplenie w części sypialnej... Gotujemy na jedno- lub dwupalnikowej kuchence zasilanej gazem z butli, dysponujemy przenośną toaletą, przenośnymi lodówkami i prysznicem z wodą, po której płyniemy.
- Jak na Zachodzie wygląda infrastruktura wodna?
- Wszystkie drogi wodne są tam nie tylko przystosowane do podróży łodziami, ale także bardzo zadbane. Już nasza polska Odra zalicza się do standardów europejskich. Z Poznania można wypłynąć na Morze Czarne, Śródziemne, Północne i Bałtyk. Możliwości jest bardzo dużo. Rzeki za naszą zachodnią granicą tak są połączone kanałami, że podczas jednego rejsu można zwiedzić kilka miast w różnych częściach Europy. Śluzy czynne są w godzinach 6-20 lub 22, w zależności od sezonu. Przy szlakach wodnych usytuowane są mariny – skromne, ale schludne i bezpieczne. Wyposażone we wszystko, czego potrzeba w czasie podróży – prysznic, pralka, WC, a także przytulna knajpka na wieczorne spotkania z przyjaciółmi. W Niemczech wszystkie drogi wodne muszą mieć (i mają) przepisową głębokość 1,5 m dla jednostek turystycznych. A od godz. 22 obowiązuje cisza nocna i wszyscy się do niej stosują, nie tak jak w Polsce...
- Ile kosztuje postój w marinie?
- Przy wjeździe do mariny płaci się euro od metra długości łodzi. Moja łódka mierzy 5 lub 6 metrów (zależy, którą płynę), więc tyle też euro płacę. W cenie jest “parking” strzeżony dla łodzi, podłączenie do prądu, do wody, WC i czasem prysznic. Dodatkowo zapłacić trzeba za skorzystanie z pralki.
- Jak się pływa w Polsce?
- Rzeki są źle oznakowane a znaki często pamiętają czas zaborów. Tabliczki informacyjne są często zarośnięte i przez to niewidoczne z większej odległości. Przez to załoga może nie wiedzieć jaką głębokość ma jeszcze pod sobą i często wpływa na mieliznę czy osiada na piachu. W Niemczech obowiązuje na drogach wodnych głębokość min. 150 cm, a w Polsce spotyka się 70 cm, 50 cm, a nawet 20 cm! Trzeba “mieć nosa”, żeby poruszać się tylko po tych głębszych fragmentach. No i w polskich rzekach jest wszystko: rowery, łóżka, samochody... Bardzo przydają się więc sonary (głębokościomierze).
- Od kiedy uprawia Pan caravaning i hydrocaravaning?
- Obie te formy spędzania wolnego czasu uprawiamy z żoną już od dawna. Byłem organizatorem pierwszego w Polsce zlotu caravaningowego w Lipnie pod Poznaniem, którego uczestnikami byli wyłącznie właściciele przyczep kempingowych (nikomu się jeszcze wtedy nie marzyło posiadanie kampera). To był rok 1976. Od tego czasu, przez kilka lat, podróżowałem jako caravaningowiec. Potem (na początku lat 80.) skupiłem się znowu bardziej na żeglarstwie, a dzisiaj nie chcę i nie potrafię wybrać – więc uprawiam i jedno, i drugie, często jednocześnie. Od czterech lat podróżujemy z żoną praktycznie non stop – jesteśmy już na emeryturze, a więc mamy czas. Wracamy z jednej wyprawy, robimy pranie, podlewamy w domu kwiatki i jedziemy w kolejną podróż.
- Pływa Pan tylko z żoną?
- Nie tylko. Podczas rejsów spotykałem ludzi, którzy robią to “masowo”. Są zrzeszeni (my od jakiegoś czasu również) w klubie żeglarskim “Pasat”, tworząc już niejako rodzinę. Tak jak caravaningowcy umawiają się na zlot, tak my precyzujemy czas i miejsce spotkania, skąd wypływamy potem w rejs. Na przykład umawiamy się w Oświęcimiu, skąd płyniemy przez całą Wisłę. Nierzadko hydrocaravaning uprawiają całe rodziny. To, jak się okazuje, sport łączący pokolenia! Nasza grupa żeglarska liczy około 25 łodzi (załóg). Najstarsza dwójka żeglarzy w klubie składa się z 88-letniego pana Rysia i jego 84-letniego załoganta. Świetnie dają sobie radę w każdych warunkach. Mamy też załogi typowo damskie i młodzieżowe. Podróżuje z nami także nasz piesek Kora – niezastąpione “oko” na dziobie, niezależnie od pogody.
- Najciekawsza przygoda podczas rejsu?
- Było ich tyle, że trudno wybrać... Kiedyś byliśmy z przyjaciółmi na Jeziorze Drawskim. Ekipa składała się z trzech łodzi i czterech uczestników wyprawy. Około godz. 1 w nocy zaczął wiać wiatr. Staliśmy łódkami dość niefortunnie, po zewnętrznej stronie pomostu i w pewnym momencie ponadmetrowa fala z jeziora zaczęła łodkami bić o pomost. Nagle obudziliśmy się na podłodze – tak nami rzucało. Zerwała się wielka burza. Dzięki odbojnikom łódki nie zostały zniszczone, ale i tak nasza czwórka od godz. 2.30 do 8.30 trwała na pomoście, rękoma i nogami asekurując łódki, żeby się nie rozbiły. Sześć trudnych godzin w deszczu i na wietrze... Byliśmy wykończeni, jednak to ciekawe i pouczające doświadczenie.
- Caravaning lądowy a wodny?
- Hydrocaravaning zapewnia więcej przygód. Pływanie łodzią uzależnione jest od pogody. A tę trudno przewidzieć. Czasem w środku rejsu łapie nas ulewa. I co? Trzeba walczyć z żywiołem. Nie można nagle zatrzymać się i przeczekać deszcz w kabinie.
Hydrocaravaning można, niestety, uprawiać tylko w sezonie. Pływamy wczesną wiosną, latem a kończymy późną jesienią. Wodną wersję caravaningu poleciłbym bardziej osobom wytrzymałym fizycznie, takim, którzy naprawdę lubią przygodę i potrafią ją docenić.
Na wodzie jest adrenalina. Lecz podczas ostrych zjazdów kamperem w górach też serce bije szybciej...
To jednak inne uczucie. Bardziej strach niż chęć przeżycia przygody.
Życzę dalszych ciekawych rejsów. Dziękuję za rozmowę.
Ja również dziękuję i zachęcam do poznawania uroków hydrocaravaningu. To naprawdę wielkie przeżycia i wspaniały kontakt z przyrodą.
Rozmawiała: Joanna Gracek