Wyruszamy na wschód kolorowym hipisowskim kamperem z szamańskim bębnem i fletem pod pachą. Po prostu chcemy się przekonać, czy Kaukaz po drugiej stronie granicy będzie różnił się od tego, który już znamy. Oto nasza wycieczka na Kaukaz.
Poznaliśmy się na starówce w samym środku upału. W tłumie szatynów bez problemu dostrzegła moje blond dredy więc bez ogródek spytała, czy aby nie jestem Niemcem? Nie byłem, ale i tak wspięliśmy się razem do jaskini w stromym klifie wznoszącym się nad rzeką Mtkwari. Z góry mogliśmy obserwować gorące i tłoczne Tbilisi, ciesząc się przyjemnym chłodem. Szybko okazało się, że mamy podobne plany. Azerbejdżan. I tak oto znalazłem się w jej kolorowym kamperze, niespiesznie przemieszczając się na wschód, w stronę Morza Kaspijskiego.
Caroline pochodzi z Austrii
Towarzyszy nam jej kolega Bilgehan ze Stambułu. Poznali się rok temu na tureckim hippie-festiwalu Rainbow i chyba między nimi zaiskrzyło. Caroline, jak na hipiskę przystało, jeździ kamperem. To stary Mercedes Vito przerobiony na potrzeby turystyczne. Jej austriacki chłopak jest stolarzem. Z płyty mdf wyciął drugą podłogę, zamontował pod nią szuflady, w których trzymają jedzenie, kuchnię gazową i rzeczy osobiste. Dzięki temu cała paka furgonetki stała się jednym wielkim łóżkiem. Jakby tego było mało, na dachu Caroline zamontowała siatkę, oblekając ją kocami. W razie potrzeby można było spać, obserwując gwiazdy.
Gdy spaliśmy na poboczu w drodze do Baku, rano odwiedzili nas miejscowi z pobliskiej wioski, więc ucięliśmy sobie długą pogawędkę
Wydostanie się z Tbilisi...
...to niełatwa sprawa. Każdy jeździ wedle własnej fantazji i wszystkiego można się spodziewać. W końcu jednak ta sztuka się nam udaje. Mkniemy wylotówką w stronę granicy. To raptem 50 km od stolicy. Niestety na przejściu musimy chwilę postać. Trochę się stresujemy z Bilgehanem, bo zostawiliśmy wszystkie rzeczy w samochodzie, biorąc ze sobą jedynie paszporty, a Caroline nie widać. Siadamy na ławeczce po azerskiej stronie i cierpliwie czekamy. Telefony niestety też zostały w aucie, nie możemy więc dowiedzieć się, w czym rzecz. Mamy nadzieję, że samochodu nie cofnięto z sobie tylko znanych powodów, a my nie zostaniemy w tym upale z niczym, bez możliwości kontaktu ze światem…
Znaleźliśmy się w innym świecie
Rzeczywiście, po drugiej stronie granicy jest inaczej. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to pamiętające czasy ZSRR stare Łady Samary, które przeważają na ulicach Azerbejdżanu. Czuję, jakbyśmy cofnęli się w czasie. Do tego staromodne ubrania Azerów w typowo kaukaskim stylu. Prym wiodą tu tanie spodnie w kant, wsuwane mokasyny bez sznurowadeł, kaszkiety lub kapelusze i koszule z kołnierzykiem. Jest tu dość specyficznie, by nie powiedzieć – egzotycznie. I tak będzie aż do Baku, gdzie wszystko diametralnie się zmieni.
Zdezelowane łady zastąpią najnowsze mercedesy, a staromodni panowie w… no, może niekoniecznie w hipsterów rodem z Nowego Jorku. Poprzestańmy na tym, że będą wyglądać nowocześniej.
Zakupy przy drodze to dobry pretekst, by poznać lepiej miejscowych i przy okazji kupić kaukaskie smakołyki. Tatulawasz to sprasowany owocowy sok o kwaskowatym smaku
Baku jest jedyne w swoim rodzaju
Zauważamy ogromny rozziew między jedyną w kraju metropolią a „resztą świata”. Po jednej stronie bogata stolica nafciarzy, po drugiej biedne suburbia, gdzie ludzie ledwo wiążą koniec z końcem. Pieniądze z ropy trafiają do wąskiej grupy osób, a stolica nie bardzo chce się dzielić z resztą kraju. Ale o tym słyszałem już, zanim przekroczyłem azerską granicę.
W końcu Caroline wjeżdża na parking, a my możemy odetchnąć z ulgą. Trzeba przyznać, że wzbudzamy niemałe zainteresowanie. Kamper na austriackich rejestracjach z kobietą za kierownicą, w dodatku blondynką. Dredy i luźne kolorowe ciuchy. Wyróżniamy się z tłumu, nie ma co do tego wątpliwości. Mężczyźni podchodzą i zagadują. Jeden z nich pracował w Austrii. Inny pyta, co nas tu sprowadza i dokąd zmierzamy. Na szczęście Bilgehan jest Turkiem, a język azerski to tak naprawdę turecki, tyle że z rosyjskimi i perskimi naleciałościami. Bilgehan śmieje się, że to taki turecki z wiejskim akcentem. I rzeczywiście, w ustach Azerów miękki i śpiewny turecki brzmi twardo, jakby z rosyjska. Tak czy owak mamy na pokładzie świetnego tłumacza, co bardzo ułatwia poznawanie lokalnej kultury. Z angielskim tu nie powojujemy…
Właściwie nie wiemy, dokąd chcemy jechać
I to jest w tym wszystkim najpiękniejsze. Po co nam plan? Jedziemy na wschód i to nam wystarcza. Po drodze mijamy Gandżę, ale żadnej gandzi tam nie mają. Jest za to winiarnia, ale o tym dowiemy się po fakcie. Kilka godzin po zmroku wjeżdżamy w jakąś ciemną polną drogę. Parkujemy, gdzie popadnie, i szykujemy się do snu. W pobliżu jest staw, a może bagno? W każdym razie żaby śpiewają nam do snu, a niebo upstrzone jest milionem gwiazd. Jest tak ciepło, że śpię na dachu pod kocem.
Gdzie nie staniemy, zagadują nas miejscowi
Są mili i towarzyscy, a gdy dowiadują się, że jeden z nas jest Turkiem, zaczyna się bratanie i opowieści. Dla nich Turcja to lepszy świat, tak jak dla nas kiedyś Niemcy. Odwiedzamy Zbiornik Mingeczaurski, popularnie nazywany azerskim morzem. Kąpiemy się w ciepłej wodzie w otoczeniu wzgórz, opalamy na piaszczystej plaży, a następnie kierujemy na północ, w stronę głównej grani Wielkiego Kaukazu.
Docieramy do Szeki
To przyjemne miasteczko u podnóża Kaukazu. Zdecydowanie warto się tam wybrać, nie tylko ze względu na osiemnastowieczny pałac Chanów Szekijskich – najważniejszy zabytek w mieście, a niektórzy powiedzą nawet, że w całym Azerbejdżanie. Polecam zapuścić się jeszcze dalej na północ, do górskiej wioski o nazwie Kisz. To tu wzięło swój początek antyczne miasto Szeki, siedziba słynnej Albanii Kaukaskiej, należącej do pierwszych chrześcijańskich cywilizacji. Do dziś na jednym ze wzgórz wznosi się prawosławna cerkiew, żywcem przypominająca te znane z Armenii. To datowany na I w. kościół św. Elizeusza. Najstarszy na terenie Albanii Kaukaskiej.
Azerbejdżan nie zawsze był krajem muzułmańskim
Dawniej, podobnie jak u sąsiadów, dominowało tu chrześcijaństwo, a jeszcze wcześniej perski zaratusztrianizm. Dopiero po najeździe wojsk arabskich w VII w. wprowadzono tu islam szyicki, nigdy jednak nie był on tak radykalny, jak w krajach oddalonych na południowy wschód od Azerbejdżanu, a państwo do dziś jest świeckie. Niestety prawa kobiet zbyt dobrze się tu nie mają. Za to alkohol jest nie mniej popularny niż w kraju nad Wisłą. Kaukaskie tradycje okazały się silniejsze niż nakazy islamu.
W dawnym karawanseraju funkcjonują niewielkie sklepiki z pamiątkami, a w środku znajdziemy też hotel i restaurację. Trzeba pamiętać, że Szeki znajdowało się na trasie słynnego jedwabnego szlaku
Wracamy do Szeki
Jakże inne to miejsce od betonowych i nudnawych miast środkowego Azerbejdżanu. Otoczone górami brukowane uliczki z tradycyjną zabudową prezentują się olśniewająco. Parterowe budynki z kamienia obwarowane są kamiennymi murami, tworząc zwartą zabudowę, zwieńczoną rozłożystymi czerwonymi dachami. Na szczególną uwagę zasługuje ulica Aksundzade, wzdłuż której ciągną się okazałe sklepy i stoiska z pamiątkami. Wyżej położone są meczet i karawanseraj przerobiony na luksusowy hotel, a dalej pałac Chanów.
Zaciekawiło mnie spore zbiegowisko w jednym z ogrodów
Gospodarze zaprosili nas do środka, mimo że na imprezie wolno przebywać jedynie kobietom – w Azerbejdżanie kobiety i mężczyźni celebrują ślub oddzielnie. Na weselu zorganizowanym dla płci pięknej nie znajdziemy ani grama alkoholu, bowiem ten w Azerbejdżanie zarezerwowany jest dla mężczyzn. Niewielki dziedziniec elegancko udekorowany woalami i balonami szczelnie wypełniają dziewczęta ubrane po europejsku. Tylko nieliczne chowają włosy pod chustą. Wodzirej zaprasza do tańca. To człowiek orkiestra. Gra na syntezatorze, śpiewa i wykrzykuje. Muzyka jest żywa, dynamiczna, chyba nie bardzo różni się od tej granej na tureckich weselach.
Coraz więcej kobiet rzuca się w wir tańca
Stają w kręgu, przeskakują z nogi na nogę, kołysząc rytmicznie biodrami, i poruszają dłońmi w powietrzu. Aż dziw bierze, że kobiety tańczą przez tyle godzin do szybkich tureckich rytmów zupełnie na trzeźwo. Na polskim weselu zabawa bez alkoholu wydaje się niemożliwa. Tak jakby trzeźwość pętała rodakom nogi. Dopiero po kielichu nabierają wigoru. A tutaj, jak widać, można bawić się na trzeźwo i nikogo to nie dziwi. Szkoda tylko, że owa trzeźwość wymuszona jest patriarchalnym obyczajem wynikającym z nierówności płciowej. No ale każda kultura rządzi się swoimi prawami.
Zabawa rozkręca się na dobre. Na wesele mają wstęp jedynie kobiety. Alkohol jest zabroniony, ale nikomu to nie przeszkadza
Pieczę nad imprezą sprawuje wodzirejka
Kobieta w przerwach od muzyki wygłasza mowy, a nawet przeprowadza wywiady z panną młodą, jej matką i najbliższą rodziną. Nie zabrakło też henny, która ma zapewnić pomyślność i ochronę. Nawet Caroline pozwoliła sobie udekorować ręce fantazyjnymi bliskowschodnimi wzorami, a potem dała się porwać muzyce. Gdy wychodziliśmy, impreza trwała w najlepsze. My jednak chcieliśmy się wyspać, by z rana wyruszyć w dalszą podróż wzdłuż Kaukazu i dalej, aż do Baku. Przed samym wyjazdem w herbaciarni spotykamy Francuza i Rosjanina. Pierwszy jest pracownikiem ambasady francuskiej, drugi aktorem. Ugoszczą nas w luksusowym mieszkaniu w samym centrum Baku z widokiem na wybrzeże. Opowiadają nam o tarasie na dachu. Za kilka dni Caroline wprawi w osłupienie sąsiadów, gdy zacznie skakać na znajdującej się tam trampolinie, śmiejąc się głośno i dokazując. Kobietom w Azerbejdżanie nie wypada skakać w miejscach publicznych. A już na pewno nie na trampolinie!
Bartek Wrześniewski
Kulturoznawca, dziennikarz, fotograf. Kończy właśnie pracę nad książką pt. "Kaukaz w stronę wolności", w której opisuje swoje górskie przygody, umiejętnie łącząc je z klasycznym reportażem z regionu.
Artykuł pochodzi z numeru 2 (93) 2020 r. magazynu „Polski Caravaning”.
Chcesz być na bieżąco? Zamów prenumeratę – teraz jeszcze taniej i szybciej.