artykuły

podrozePODRÓŻE
ReklamaBilbord Ubezpieczenia

Kamperowanie w rytmie przypływów (cz. 1)

Czas czytania 8 minut
Kamperowanie w rytmie przypływów (cz. 1)
Fuertaventura – miejsce dla surferów i ludzi lubiących szeroko pojęte „nic na horyzoncie” 

No to zaczynamy. Ci, którzy nas znają, wiedzą, że konwencjonalna turystyka kamperowa to nie nasza branża. Ba, konwenanse w żadnym aspekcie aktywności nie są dla nas wyznacznikiem społecznych norm. Ci, którzy nas nie poznali, po lekturze www.pickupem.pl zrozumieją od razu, że plasujemy się raczej gdzieś na rubieży turystyki głównego nurtu i stronimy od wakacji spod znaku „pępkiem do góry na leżaku”.

Odkrywanie bocznych, niewydeptanych jeszcze ścieżek to dla nas wyzwanie. Z tego też względu, w ramach zwiększania poziomu insolacji, dałem się namówić na propozycję Nadii i wspólnie zaczęliśmy zastanawiać się nad wyborem miejsca, w którym choćby na chwilę można by zapomnieć o zimie.

– Fuerta?

Brzmiało intrygująco, poza tym, że wszem i wobec Wyspy Kanaryjskie kojarzą się ze zgrają emerytowanych Niemców, kurortami i rozcieńczonymi drinkami serwowanymi w pakiecie all inclusive. Ale co tam! Może faktycznie Fuertaventura to dobry cel wyjazdu, zwłaszcza że gdyby przyjąć, że zwiedzanie wyspy można by zrealizować z pokładu kampera... A gdyby tak, dla podniesienia poprzeczki, tego kampera poskładać samemu? Do tego, dajmy na to, przywieźć go z Polski w walizce...

– Kampera w walizce? Samolotem?!
– No może nie całego, ale choćby część, to dopiero byłoby coś!

Plan rodził się w bólach, ale po kilku tygodniach rozmyślań nadszedł termin rozwiązania. Tak, lecimy na Fertaventurę, tam pakujemy się w wypożyczone auto, a zaraz za zakrętem, daleko od podejrzliwego wzroku pracownika wypożyczalni, montujemy przywiezione w bagażu podręcznym elementy kampera. W ten właśnie sposób zwiedzimy Wyspę Przygód! W końcu jedna z hipotez mówi, że nazwa wyspy pochodzi od słów forte i aventure, co oznacza „mocną przygodę”. Co więcej, w ten sposób rozpoczniemy kolejny projekt: objechania zachodniego wybrzeża Afryki – 13. Longitude Expedition. Ten fragment wyprawy, a co za tym idzie, ten artykuł nie powiódłby się bez naszych partnerów, którzy czynnie nas wspierali, czyli Towarzystwa Ubezpieczeniowego April-Polska oraz firmy Tagart, produkującej ubrania m.in. na takie przygody jak nasza.

ReklamaKamperowanie w rytmie przypływów (cz. 1) 1
Fuertaventura to część archipelagu Wysp Kanaryjskich zaliczana do Makaronezji (jakkolwiek spożywczo to brzmi). Pomimo „złej komercyjnej sławy” archipelag ten jest dość zróżnicowany pod względem turystycznym, dzięki czemu każdy znajdzie tam miejsce adekwatne do osobistego poczucia szczęścia i satysfakcji – od Grand Canarii, na której łagodny klimat sprawia, że liczba hotelowych basenów i leżaków przewyższa populację stałych mieszkańców, poprzez Lanzarottę, będącą atrakcją dla nurków i fanów czynnych wulkanów, po właśnie Fuertaventurę – wyspę bodajże najuboższą w faunę, florę i zainwestowaną walutę. Trochę z boku, blisko wybrzeża Sahary Zachodniej (bądź co bądź to raptem 100 km od Afryki, co dawało się nam we znaki zwłaszcza w czasie wiatrów), Fuerta jest rajem dla osób stroniących od cywilizacji. To miejsce dla surferów i ludzi lubiących szeroko pojęte „nic na horyzoncie” – życie trochę obok współczesnej społeczności, której wyznacznikiem istnienia jest funkcja upływu czasu i przypływu gadżetów. Trzeba zdać sobie sprawę, że pomimo iż Wyspy Kanaryjskie należą politycznie do Hiszpanii, to ekonomicznie kwestia europejskości jest już mało wyraźnie wyartykułowana. W sferze mentalnej sprawa jest jeszcze bardziej niejednoznaczna, a wybrana przez nas wyspa wiedzie w tej kwestii prym; Fuertaventura to mentalnie Afryka. I dobrze, o to właśnie nam chodziło, takiego poziomu wrażeń szukaliśmy.

ReklamaKamperowanie w rytmie przypływów (cz. 1) 2
Budujemy kampera

Luty to dobry okres, aby wybrać się na Fuertę – pod warunkiem, że nie przestraszy Was temperatura oscylująca wokół 20–25 stopni. Wszak to jeszcze zima, choć zima niewątpliwie nieeuropejska; jak tylko słońce wyjdzie zza chmur, które wiatr potrafi przewiać bardzo skutecznie, temperatura rośnie w tempie geometrycznym. Robi się upalnie i wówczas dziękujemy pokornie za wspomniany wiatr. Bo wiać wieje – ciągle, ale to w końcu Fuertaventura – Wyspa Silnych Wiatrów. Stąd też druga z hipotez dotyczących nazwy – fuerte viento to nic innego jak „silne wiatry”. A Atlantyk? No cóż, ocean jak to ocean – zimny jak zawsze i zawsze wzburzony.

Pięć godzin lotu z Berlina to wystarczający czas na odreagowanie drobnych perturbacji na lotnisku. Nie każdy wszak przewozi w bagażu palnik kuchenki gazowej, prysznice solarne, zbiornik na wodę, przenośny ekspres do kawy, taśmy naprawcze, tarp, przetwornice i... grilla wraz z rozpałką. No i garść trytytek – jak wiadomo, tego nigdy za wiele.

Lądujemy zatem na Puerto de Rosario, jedynym lotnisku na wyspie. Tutaj mentalność jest zgoła inna niż niemiecka. Nikt się nami nie interesuje, więc od razu ruszamy do wypożyczalni samochodów, które znajdują się w hali lotniska. Do wyboru jest kilka, ale już wcześniej „prześwietliliśmy” wszystkie i – jak się okazało słusznie – wybraliśmy CICAR. Polecamy ją z czystym sumieniem – to chyba jedyna, która nie wymaga wpłacenia kaucji za samochód, a do tego oferuje nowe auta w najlepszej (najniższej) cenie. Pamiętajcie jednak, że Fuertaventura to mekka surferów. To dość specyficzne miejsce, a i surferzy to dość intrygujący „gatunek ssaka”. Trochę przyglądaliśmy się ich sposobowi funkcjonowania i prawdę mówiąc, pomimo że i my należymy do „mentalnie sprawnych inaczej”, po kilku dniach zrozumiałem obawy pracowników wypożyczalni. Surferzy to nie klasyczni zachodni turyści – na nich „się nie zarobi”, a do tego niezbyt przejmują się stanem auta, tym bardziej jak jest to auto z wypożyczalni. Sami widzieliśmy pędzące po skalistych plażach osobówki zapakowane deskami surfingowymi, a w środku gromada zapaleńców... w mokrych piankach. Nie muszę dodawać, że niemal wszystkie z nich obklejone były naklejkami „Rent a Car”.

– Can I help You, Miss? – na początek zapowiadało się dobrze. – You need a car?
Rozmowę zaczęliśmy od gabarytów ducato lub choćby transportera, aby po chwili zrozumieć popełniony przez nas strategiczny błąd.

– Two persons in ducato?! No Miss, no surfers! – właśnie wtedy zrozumieliśmy, że Fuerta widziana oczami turysty to idylliczna Ziemia Obiecana dla posiadaczy desek, ale to również ciężki kawałek chleba dla pracowników reanimujących oddawane przez nich samochody. Po prostu stawka dla surferów jest inna, o ile w ogóle jest. Pamiętajcie również, że w wypożyczalni zapytać Was mogą o miejsce pobytu na wyspie – to kolejny etap weryfikacji na wypadek gdybyście jako potencjalni surferzy przeszli poziom pierwszy. My, nie będąc na to pytanie przygotowani, strzeliliśmy, że zamierzamy zakwaterować się na kempingu. Jak się okazało później, na Fuertaventura nie ma żadnego (!) kempingu. Zatrzymywać się można wszędzie, poza wyznaczonymi rzędem białych betonowych słupków, obszarami chronionych wydm oraz rezerwatami. Fuerta to jeden wielki, opuszczony kemping, gdzie sezon nie kończy się nigdy. Dlatego musicie tu zawitać. 

Po półgodzinie zostaliśmy posiadaczami Opla Zafiry. Może nie jest to kempingowy szczyt marzeń, ale mogło być gorzej. Kątem oka widzieliśmy stojące na parkingu fiaty 500, a my przylecieliśmy z ekwipunkiem, ale wszak bez namiotu! Tak czy owak, w zafirze siedzenia składają się na płasko, a więc ze spaniem problemu nie będzie. Miejsce na sprzęt kuchenny też się znalazło, tak samo jak na prysznice i dodatkową wodę. Przetwornica i sprzęt elektroniczny powędrowały na kokpit. Tekstylia, karimaty, śpiwory i markiza ulokowały się w przestrzeni „sypialnej”. Pierwotny plan zawitania do sklepu budowlanego, aby na miejscu stworzyć z płyty OSB namiastkę zabudowy meblowej, okazał się zbędny; wszystko zmieściło się w standardowej kompletacji auta. A zatem, jedziemy!

Pamiętajcie, że samolotem można przewieźć niemal wszystko, ale nie butlę gazową. Tę należy zorganizować sobie na miejscu. Nie jest to wbrew pozorom łatwe, gdyż nie ma tu rozwiniętej turystyki niskobudżetowej. Nawet pomieszkujący w vanach surferzy często gotują na ognisku, choć drzew jest na wyspie jak na lekarstwo. Na szczęście są w Puerto de Rosario dwa miejsca, gdzie można kupić zarówno butle turystyczne, jak i palnik (my mieliśmy swój). Są to sklep z akcesoriami metalowymi Ferreteria Saavedra oraz market budowlany Centro de bricalaje. Sprawę komplikuje fakt, że jesteśmy tu poza sezonem – w jednym z nich butle się skończyły, a w drugim... kupiliśmy ostatnią na wyspie!

Coralejo, czyli świat outsiderów

Zapakowani ruszamy na północ, wzdłuż wschodniego wybrzeża, kierując się na mekkę surferów – Coralejo. To tutaj, pomiędzy wspomnianym miasteczkiem a Caleta del Barco, znajduje się uwielbiane przez nich miejsce – brzeg, przy którym można zaczaić się na „wielką falę”. My jednak jedziemy tam w innym celu. Północne wybrzeże wyspy to przede wszystkim odludne, czarne, skaliste plaże wulkaniczne uzupełnione białym drobnym piaskiem; to również pustynia znajdująca się w Parque Natural Dunas de Corralejo. Gigantyczne wydmy robią wrażenie. Wprawdzie to obszar chroniony i penetrować go autem nie można, ale za to dalej na północ, zjeżdżając z Coralejo szutrową drogą wzdłuż wybrzeża, dostać się można na kamienisto-żwirowe przedpole wydm. Klimat jak z filmu „Mad Max", czyli to, co lubimy najbardziej. Zjawiskowe widoki sprawiły, że zostaliśmy tutaj na dłużej, urządzając się w opuszczonym tipi na samym skraju wulkanicznego wybrzeża. Dalej na wschód znajduje się wysunięty w głąb fragment białej, wręcz filmowej plaży z Faro del Tostón.

Nota bene to jedno z miejsc, gdzie kręcone są często sceny do filmów science fiction. W tym miejscu w sezonie letnim aż roi się od vanów i kamperów; ich liczba dochodzi podobno do 200 sztuk, teraz jesteśmy tu praktycznie sami. Choć taka liczba na stosunkowo małej wyspie mogłaby sugerować rozwiniętą infrastrukturę turystyczną, to nic bardziej mylnego. Praktycznie na całej wyspie znaleźliśmy tylko kilka miejsc posiadających znamiona przestrzeni zagospodarowanej dla turystyki karawaningowej. Po prostu na Fuercie trzeba być samowystarczalnym.

Ciąg dalszy wkrótce.

tekst
Nadia Belkessam, Bartek Felski

Artykuł pochodzi z numeru 4(77) 2017 Polskiego Caravaningu



Administrator29.01.2020 zdjęć 9
Obserwuj nas na Google News Obserwuj nas na Google News