Ten mały kraj wciśnięty pomiędzy Austrię i Chorwację, z symbolicznym wybrzeżem, zwykle szybko przejeżdżaliśmy w drodze do miejsc o bardziej południowych klimatach. Jednak gdy do dyspozycji mamy tylko kilka dni, to idealny cel podróży. Blisko, więc dojedziemy właściwie w jeden dzień. Jeśli tylko chcieć przyjrzeć się z bliska jego atrakcjom, to kraj niezmiernie ciekawy. Zapraszamy was na pięciodniową wycieczkę po Słowenii.
Start
Weekend majowy miał być pracowity, ale w ostatniej chwili okazało się, że nie będzie. Znaczyło to, że do dyspozycji mieliśmy cały tydzień, szkoda spędzić go tak po prostu w domu. Wieczorem wodzimy palcem po mapie, zastanawiając się, co mamy w zasięgu naszych możliwości czasowych i finansowych. Papierowy atlas, który przeglądamy, ma na brzegach kart fotografię z opisami ciekawych miejsc. Karta zawierająca mapę i obrazki ze Słowenii wydaje się bardzo interesująca. Szybko wytyczamy trasę, rezerwujemy noclegi i kempingi przez internetowy portal, pozostaje nam tylko spakować graty, żeby rankiem ruszyć w drogę.
Dzień pierwszy – Ptuj
Startujemy o 6 rano, przemierzając mazowieckie asfalty, jedziemy na południe. Święto. Nikt nie spieszy się do pracy. Drogi puściutkie. Na ostatniej stacji BP tuż przed granicą z Czechami tankujemy za złotówki i kupujemy winiety. Jest austriacka i nawet słoweńska, ale tej zaraz potrzebnej, czyli czeskiej, brak. Zakup zrealizujemy tuż po przekroczeniu granicy. Na stacji przyjęto złotówki, chociaż na stanowisku obok innostraniec ze strefy euro już miał problem.
Dzień drugi: Ptuj – Planinska Jama – Jaskinia Postojna – zamek Predjama – Koper
Rano w lokalu, który wybraliśmy na nocleg, MuziKafe (cały obiekt jest oryginalny, pełen ciekawostek), zjadamy artystycznie podane, ale mało sycące... śniadanko. Jeszcze tylko zwiedzanie zamku z XI w., górującego nad miastem, i możemy ruszać dalej, na wybrzeże. Wybrana trasa to autostradowy szlak prowadzący na Triest i Koper. Ciekawie pofalowane okolice oglądane przez samochodowe okna budzą chęć zjechania z szerokości autostrady gdzieś w lokalne trasy. Z głównej drogi uciekamy już za stolicą Słowenii. Choć tu jest już równiej, i tak warto zobaczyć prawdziwą Słowenię z bliska, gdzie np. droga nagle przechodzi przez zabytkowy budynek, by poprowadzić przy trochę zaniedbanym muzeum z zaporami, kołami młyńskimi, stawami. Inna atrakcja lokalnych peregrynacji to Planinska Jama i wieża z niegdysiejszego zamku Ravbarjev. Wielka szkoda, że jaskinia o długości 6,6 km, będąca końcową częścią rozległego systemu krasowego między Pivską Kotliną i wąwozem Rakov Škocjan a Planinsko Polje, jest udostępniana do zwiedzania (łodziami) tylko po wcześniejszym umówieniu.
Dzień trzeci: Koper – Piran – przelecz i fort Predel – Bled
Rano kręcimy się jeszcze po portowym mieście, po czym ruszamy dalej. Mieliśmy jechać od razu na Triglavski Park Narodowy, ale tuż obok, na wyciągnięcie ręki mamy perełkę adriatyckiego wybrzeża – miasto Piran. Da się odczuć, że to bardzo turystyczna i oblegana miejscowość. Zanim do niej dojeżdżamy, mijamy spore parkingi dla turystów. W majowy, powszedni dzień dotrzemy do samego centrum, ale im bliżej starówki, tym bardziej znaki ograniczają parkowanie do coraz krótszego czasu. My mamy godzinę, aby obejrzeć zabytkowe centrum z pięknymi kamieniczkami typowymi dla śródziemnomorskich miast. Nad miastem góruje kościół św. Jerzego z piękną dzwonnicą, udostępnianą zwiedzającym. Starówka nie jest duża. Centralny jej punkt to plac Tartini z pomnikiem włoskiego kompozytora Giuseppe Tartiniego.
Plan na dziś jest bardzo ambitny – dotrzeć do jeziora Blejsko. Zanim tam dojedziemy, zajrzymy jeszcze na przejście graniczne z Włochami w miejscowości Gorizia, przejedziemy malowniczą doliną rzeki Socza, dotrzemy na szczyt wzgórza w miejscowości Kobarid, gdzie pochowano szczątki tysięcy włoskich żołnierzy w monumencie, którego budowę zlecił Mussolini w 1938 r. Ogólnie najważniejszym celem na dzisiejszy dzień jest wjazd na szczyt góry Mangart, żeby z jej wysokości popatrzeć na Julijskie Alpy. Niestety, choć zygzaki drogi widnieją na mapie, przed wjazdem postawiono zakaz ruchu. Jedziemy więc przez przełęcz Predel w kierunku na jezioro Predil po włoskiej stronie. Kilometr przed przełęczą droga przecina twierdzę Predel, w której ruinach postawiono pomnik z obrobionego kamienia z żeliwną postacią umierającego lwa ku pamięci trzydniowej bitwy, która miała tu miejsce w maju 1809 roku między żołnierzami napoleońskimi i austriackimi. Poległa wówczas większość załogi, tj. 250 żołnierzy z dowódcą von Hermannsdorfem. Strona włoska też ma swój fort, jednak już nie tak okazały i w ruinie.
Długa droga i wiele wrażeń. Serpentyny zakrętów prowadzą w kierunku przełęczy Vršič na wysokość ponad 1600 m i potem zawijasami w dół. Ale to już po nocy. Do miasta Bled, położonego malowniczo nad jeziorem, jeszcze daleko...
Dzień czwarty: Bled – Bovec – Log pod Mangartom
Niedosyt. Tak można podsumować wczorajszy dzień. Wspaniałe miejsca przemierzone wieczorową porą nastrajają do powrotu w górskie klimaty. Z ulgą przyjmuję zatem mail z odwołaniem noclegu w Lublanie (problem z kartą) i szukam czegoś w okolicach miasteczka Bovec. Ciekawy pensjonat znalazłem w miejscowości Log pod Mangartom – to będzie cel na dzisiaj. Zanim jednak zaparkujemy auto na jego podjeździe, rano realizuję objazd wokół malowniczego jeziora Blejsko z widokiem na kościół Wniebowzięcia na wysepce z dzwonem życzeń z XVI w. i zamek z XI w. Zamek, prezentujący się malowniczo na wysokiej skale, ogląda się bardzo szybko, do zwiedzania nie ma zbyt wiele. Za to na północ od miasta jest atrakcja warta poświęcenia czasu – wąwóz Vintgar. Auto zostawiamy na parkingu, kupujemy bilety i ruszamy trasą długości około 1600 m położoną w większości na malowniczo rozpiętych kładkach, tzw. žumrowych galeriach. Na końcu na wytrwałych czeka widok na wodospad Šum, wysoki na 16 m, i... tą samą drogą z powrotem.
Kolejny punkt podróży – wodospad Peričnik. Dojedziemy do niego nie pobliską autostradą, ale lokalną drogą, która na mapie wygląda na wąską... i taka też jest, choć przynajmniej wyasfaltowana. Po drodze podziwiamy wspaniałe widoki, zabytkowy młyn, gospodarstwa, pomniki pamięci dawnych wojen. Warto wybrać właśnie tę drogę przez Radovną do Mojstrany. Wodospad, który zobaczymy, położony jest bardzo blisko drogi. Podobno jest dwuczęściowy, ale fragmentu górnego, liczącego 16 m, z dołu nie widać. Wrażenie robi główna część wodnej kaskady. Spadająca z wysokości 52 m struga wody spływa ze skalnej półki, jeśli ktoś ma chęć, może ją obejść dookoła. Jednak trzeba liczyć się z tym, że pod skalną półką nie jest sucho, cieknie niesamowicie ze wszystkich szczelin.
Dalsza podróż to powtórka przejazdu przez przełęcz Vršič. Liczne serpentyny to tzw. Ruska Droga wybudowana w latach 1915-1916 jako strategiczny trakt wojskowy. Jej nazwa wzięła się stąd, że do jej wykonania wykorzystano 10 000 rosyjskich więźniów. Nie obyło się bez ofiar, w jednej z lawin zginęło ponad 100 osób – więźniów i kilku austriackich strażników. Łącznie jej budowa kosztowała życie 380 jeńców. Dla upamiętnienia towarzyszy Rosjanie wybudowali w 1916 r. drewnianą kaplicę w kształcie cerkiewki, nazwaną Ruską kapelicą na Vršiču. Pomimo że pogoda się psuje i mamy przed sobą deszczowy dzień, obejrzymy ją z bliska.
Im wyżej, tym gorsza pogoda. Na przełęczy, która znajduje się na wysokości 1611 m, mamy już właściwie znikomą widoczność oraz... śniegowe zaspy i temperaturę w okolicach jednego stopnia.
Kolejne serpentyny, tym razem w dół, i kolejna ciekawostka po drodze. Przy asfalcie widać tajemnicze wejście do tunelu z datą wyrytą nad wejściem (1916 r.). Otwarty, więc latarki i piesze przeszukiwania pozwalają stwierdzić, że to fragment starej drogi, zamaskowany pod ziemią, wiodący wzdłuż dzisiejszego asfaltu. Po co?
Kolejny raz doliną rzeki Soča, uważaną za jedną z piękniejszych rzek Słowenii, dojedziemy do miasteczka Bovec. Ale zanim tam dotrzemy, pojeździmy jeszcze po szutrowych ścieżkach w okolicy. Dobrodziejstwo internetu pozwala na rozszyfrowanie ostrzegawczych znaków umieszczonych przed wjazdem w szutrówki. „GOZDNA CESTA – uproba na lastno odgovornost” – to informacja o leśnej drodze, o wjeździe na którą decydujemy się na własną odpowiedzialność. Na drodze do miasteczka Lod pod Mangartom czeka na nas jeszcze jedna ciekawostka historyczna – Fort Hermann. W czasie I wojny światowej twierdza ta stanowiła ważny, strategiczny punkt austriackiego systemu obronnego. Obecnie częściowo odrestaurowana udostępniona jest dla zwiedzających, jednak późna pora skłania do pospiesznego dojazdu do pensjonatu. Ulokowany jest u podnóża majestatycznej ściany Loška, długiej na 5000 m i wysokiej na 1000 m, co potwierdza, że Lod pod Mangartom słusznie uznawany jest za najpiękniejszą osadę w Triglavskim Parku Narodowym.
Dzień piąty: wracamy do domu
Majowa Słowenia zachwyca przyjemną pogodą (znów się wypogodziło, mamy ponad 20°C) i przepięknymi widokami. Dziś powinniśmy po prostu dojechać do Tarvisio po włoskiej stronie i śmignąć autostradą do domu, a wieczorem delektować się kawą na tarasie domu. Jednak zanim tak się stanie, jeszcze chcemy coś zobaczyć, zboczyć w tutejsze urokliwe ścieżki z widokami na strome, skalne ściany Julijskich Alp. W pobliżu, w okolicach wsi Plužna mamy do zobaczenia jeszcze jeden ciekawy wodospad. Wąskimi drogami można dojechać bardzo blisko, krótki spacer i już jesteśmy przy wodospadzie Virje. Woda jest bardzo zima (podobno ma maks. 5°C), spada z 20-metrowego urwiska, kilkoma stróżkami wprost w błękit jeziorka u podnóża. Pięknie! Powinniśmy już karnie ruszyć w powrotną trasę, ale znów ciągnie nas w góry... Szutrowa ścieżka ze znaną tabliczką GOZDNA CESTA prowokuje. Wspina się ona przy kolejce linowej do ośrodka Kanin, położonego na wysokości od 1140 do 2300 m n.p.m. Niesamowite widoki na dolinę i góry sprawiają, że nie żałujemy dodatkowych godzin spędzonych tu, w Słowenii.
Foto: Ireneusz Rek
Opracowanie: Martin Wnuk
Artykuł pochodzi z numeru 3 (88) 2019 r. magazynu „Polski Caravaning”.
Chcesz być na bieżąco? Zamów prenumeratę – teraz jeszcze taniej i szybciej.