Opuszczamy Chorwację i na trzy dni trafiamy do Bośni i Hercegowiny, tak często pomijanej podczas wyjazdów w te strony. To właśnie czas tam spędzony wspominam szczególnie, mimo ciągot do mieniących się odcieniami turkusu wód chorwackiego Adriatyku.
Pierwszą noc spędzamy na parkingu przy Wodospadach Kravica, znajdujących się niedaleko chorwackiej granicy. Miejsce nie jest jeszcze tak skomercjalizowane jak Jeziora Plitvickie i Krka – nie dość że można się w nich kąpać, to jako jedyne dostępne są przez całą dobę. Bierzemy więc po kuflu ożujska z przydrożnego baru („spokojnie, odniesiecie jutro!”) i idziemy na nocny spacer. Miejsce powoli pustoszeje, w dole przy wodospadach niespiesznie zamykają się bary, a miejscowa para kończy właśnie romantyczną kąpiel. Siadamy i jak zaczarowani wpatrujemy się w huczące wodospady oświetlane światłem księżyca – jednym słowem magia!
Przychodzimy tam z samego rana z kawą w termosie i śniadaniem. Gorący napój chwilę poczeka – dzień zaczynamy od chłodnej kąpieli. Wciąż jesteśmy praktycznie sami, nie licząc węża, który przepływa obok nas, nic sobie nie robiąc z ludzkiego towarzystwa.
Ożywiają się cykady, temperatura podnosi się, a miejsce powoli budzi się do życia. Kosztujemy polecanej tu rakiji i ruszamy kajakiem pod same wodospady (kajak mamy swój, ale można go wypożyczyć na miejscu). Chwilę później płyniemy już rzeką w kierunku Małej Kravicy, do której można dojść pieszo. Woda prawie stoi w miejscu, z daleka słychać tylko lekki szum spadającej wody – sprawdzamy jednak, co czeka nas za rogiem. Mała Kravica wcale nie jest taka mała! Z brzegu robimy zdjęcia tym „małym”, kilkumetrowym wodospadom i wracamy po spokojniej, nic niezwiastującej tafli wody.
Na obiad jesteśmy już w Mostarze. Przy bałkańskim półmisku podziwiamy skoki ze słynnego mostu do wody, która w tym miejscu ma tylko 3-4 metry głębokości! Śmiałkowie kiedyś udowadniali tak swoje męstwo, dzisiaj skoki są typowo turystyczne, ale i tak robią wrażenie!Most, który miał kiedyś łączyć, potem podzielił. Ślizgając się po jego kamiennych stopniach, przechodzimy na stronę muzułmańską. Czuć atmosferę miksu kultur, religii i nastrojów politycznych. Dają nam o tym znać dyskretnie znaki, chociażby napis po stronie chrześcijańskiej „Don't forget '93”, ukryty gdzieś pomiędzy pamiątkami.
Wieczorem jesteśmy już w Sarajewie, którego wzgórza płoną w zachodzącym słońcu. Z daleka widać strzeliste minarety meczetów, a z bliska ślady po kulach. Przejazd przez aleję snajperów przyprawia o dreszcze.
Po dniu pełnym wrażeń ledwo zasypiamy w przyczepie. Następnego chcemy jeszcze więcej Sarajewa – z samego rana ruszamy na stare miasto, w tym wiekowy targ: Baščaršiję. Jest wcześnie, nawet gołębie kręcące się przy głównej studni jeszcze nie rozprostowały skrzydeł. Na ulicach europejska moda miesza się z salonami piękności dla zakrytych kobiet. Próbujemy wtopić się w życie miejscowych, przysiadamy w jednej z knajpek, zamawiając to co oni – regionalne ciasto faszerowane mięsem lub serem, czyli burka podawanego ze śmietaną, i kawę w tygielku.
Obsługująca nas muzułmanka nieprzychylnym wzrokiem patrzy na naszego mopsa i z dystansem podaje mu wodę, o którą poprosiliśmy. Potem dowiadujemy się, że naczynie dotknięte przez psa trzeba obmyć siedem razy, w tym raz w piasku lub żwirze! Miała więc przez nas trochę roboty!
Ten kraj jest pełen kontrastów. Z jednej strony otwarty na turystów, z drugiej jakby skrywał jakąś tajemnicę.Gdzie na nocleg?
Byliśmy zachwyceni bazą noclegową w Bośni i Hercegowinie, ale szczególnie wodospadami Kravica – w niczym nie przypominają one komercyjnych Plitvickich i Krka (w których spod kas na wodospady wiezie nas autobus...). Główny parking przy wodospadach wieczorem jest bezpłatny – z góry możemy zobaczyć wodospady, a przy kolacji słychać ich szum. Ludzie są bardzo pomocni. Właściciel baru przy parkingu poinstruował nas, że lepiej zaparkować pod zepsutą latarnią, żebyśmy się lepiej wyspali. Dodam, że są to jedyne wodospady, które możemy podziwiać o zmroku. Po zamknięciu kas wejście jest otwarte i dotarcie do nich spod parkingu zajmuje dosłownie kilka minut. Kąpiel w wodach wodospadów przy akompaniamencie cykad i blasku księżyca – cudo!
Ci, którzy preferują noclegi pod namiotem, mogą poszaleć! Wypływająca spod wodospadów rzeka wije się przez dzikie tereny – dojechać się tam nie da, ale warto przespacerować się i rozpalić ognisko lub rozbić namiot.
Przy wodospadach można wynająć mały kajak, ale że mieliśmy swój, bez problemu pozwolono nam wjechać samochodem prawie nad samą wodę – ludzie są naprawdę pomocni. Szczególnie Bośniacy.
Jeżeli chodzi o kempingi, to nie korzystaliśmy i chyba nie widzieliśmy zbyt wielu. Od czego są noclegi na dziko?! Z tym nie ma problemu. Natomiast w miastach czasami ciężko było znaleźć ustronne miejsce i zmieścić się z przyczepą. Wobec czego w Mostarze korzystaliśmy z płatnego parkingu przy samym centrum, a w Sarajewie spaliśmy na stacji benzynowej na obrzeżach miasta.
tekst Karolina Siwkiewicz / Love krowe – nasze podróże
Artykuł pochodzi z numeru 2(81) 2018 Polskiego Caravaningu