Dość długo nosiliśmy się z pomysłem wyjazdu. Powstrzymywała nas myśl o odległości, ale w końcu decyzja zapadła. Jedziemy.
Trasa do Portugalii liczy ponad 3 tys km. Od początku wiedzieliśmy, iż tej odległości nie pokonamy w 2 dni, co byłoby wykonalne, gdybyśmy nie planowali zwiedzać po drodze. Zdecydowaliśmy się na jazdę kilkusetkilometrowymi etapami, zatrzymując się i zwiedzając po drodze interesujące nas miejsca. Nie obraliśmy też najkrótszej drogi pokazywanej przez nawigację, ale trasę bardziej „autorską”, która nie raz ulegała modyfikacjom, jak to zresztą w caravaningu bywa.
Długa droga
Granicę między Portugalią i Hiszpanią przekroczyliśmy dopiero po tygodniu od wyjazdu z domu, zwiedzając po drodze Beaune (Burgundia), Millau (słynny wiadukt), Albi (piękna katedra), Pampelunę, Burgos oraz Santiago da Compostella. I tak z wolna dotarliśmy w końcu na kemping 20 km przed Porto, gdzie przywitaliśmy się z falami Atlantyku. Był to jedyny pobyt na kempingu podczas całych wakacji.
Doskonałe warunki dla caravaningowców
Portugalię kamperem zwiedza się doskonale. Wprawdzie postoje dla domów na kołach nie są tak doskonale zorganizowane jak we Francji, ale jest wiele parkingów, placów, gdzie można bez obawy zanocować, oczywiście najlepiej w towarzystwie innych pojazdów. Ludzie są przyjaźnie nastawieni i pomocni, mimo słabej znajomości angielskiego, ale od czego są dobre chęci! Jeśli chodzi o zwiedzanie, rzecz jasna mieliśmy wytyczone wcześniej punkty, ale jak to zazwyczaj bywa, nie trzymaliśmy się kurczowo raz obranej trasy.
Warto zwiedzić
Oczywiście takich miast jak Porto czy Lizbona polecać nie trzeba – to obowiązkowe „must see” dla odwiedzających Portugalię. Podobnie jak Fatima dla pielgrzymów. Ale np. będąc w Porto, warto oddalić się od oceanu i wjechać w głąb lądu, wzdłuż słynącej z winnic okolicy rzeki Douro, ich uprawę w tym rejonie zapoczątkowali Rzymianie. Dolina rzeki wije się wzdłuż tarasów z winną latoroślą, tworząc niesamowity geometryczny krajobraz, podobno widoczny również z kosmosu. Wśród nich położone są dawne szlacheckie posiadłości, tzw. quintas, obecnie przekształcone w kameralne hotele, gdzie można miło spędzić czas, degustując miejscowe wina.
Przepiękne azulejo
Będąc już w tej okolicy, koniecznie trzeba wpaść i pozwiedzać takie miejscowości, jak Lamego z sanktuarium Nossa Senhora dos Remedios, do którego prowadzą tarasowe schody, i Viseu, gdzie króluje katedra z XII w. – wszystko, jakżeby inaczej, ozdobione słynnymi portugalskimi płytkami azulejo. Podobny kościół jak w Lamego, ale ten z jeszcze bardziej spektakularnymi schodami znajduje się w Bradze – jest to sanktuarium Bom Jesus do Monte. Polecam wspinaczkę i piękny widok z góry. Wracając z powrotem w kierunku Atlantyku, warto zajrzeć do urokliwego miasteczka Aveiro, będącego do XVI w. portem. Jednak po gwałtownym sztormie, który zasypał wejście do niego i spowodował powstanie mierzei, miasto oddaliło się od morza. Aveiro słynie z kolorowych domów i kanałów.
Plażowanie
W drodze do Lizbony można poplażować w okolicznych kurortach, np. Nazare. W samej stolicy, a właściwie w Cascais, plaże są dość zatłoczone i ciężko o miejsce parkingowe. Oczywiście nie omieszkaliśmy podjechać na Cabo da Roca, czyli najdalej na zachód wysunięty przylądek Europy. Mimo silnego wiatru – wrażenia niepowtarzalne!
Okolice Lizbony
W Lizbonie spędziliśmy 2 dni, intensywnie zwiedzając miasto, a także nieodległą Sintrę, wjechaliśmy też windą na szczyt posągu Chrystusa, ktory podobnie jak w Rio de Jeanerio goruje nad miastem. Samo szwendanie się po Lizbonie dostarcza niesamowitych wrażeń – klasztor Hieronimitow, katedra, wąskie uliczki Alfamy, słynne żółte tramwaje, knajpki...
Lokalne przysmaki
Co do tych ostatnich, warto odwiedzić restaurację serwującą menu typu rodizio. Jest to sposób podawania dań wywodzący się z Brazylii, a polegający na opłaceniu posiłku, w skład którego wchodzą przystawki w formie szwedzkiego stołu w nieograniczonej ilości oraz danie główne w postaci rożnego rodzaju grillowanych mięs, które kucharz donosi klientowi, dopóki ten nie powie dość! Jemy do oporu. Koszt od osoby za takie menu to zazwyczaj ok. 20-25 euro. Natomiast desery to rożne wariacje na temat ciasteczek z masą budyniową z żołtek typu pasteis de nata. W wielu restauracjach, czy to Porto, czy Lizbony, obowiązkowym punktem wieczoru jest koncert melancholijnych pieśni fado.
Powrót
Drogę powrotną z Portugalii obraliśmy, zjeżdżając na południe od Lizbony w kierunku Algarve, gdzie jeszcze przed granicą hiszpańską k. Vila Real znaleźliśmy camperpark (dokładnie w Castro Marim) i piękną plażę. Niestety nie zapoznaliśmy się bliżej ze słynnym wybrzeżem Algarve, gdyż czas już naglił, a w planach mieliśmy jeszcze objazd połnocno-wschodnią częś-cią Połwyspu Iberyjskiego, w tym zwiedzenie Sewilli i Granady. Z żalem i pewnym niedosytem opuszczaliśmy gościnną i przyjazną Portugalię, która będąc krajem leżącym nieco na uboczu europejskiego zgiełku, jawi się jako spokojny i prowincjonalny zakątek, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Klimat tworzą małe miasteczka, w których czas płynie leniwie, mieszkańcy siedzą w barach, wokół nie ma hipermarketów, tylko niewielkie sklepiki, gdzie dostaniecie przysłowiowy szwarc, mydło i powidło. Pewnym minusem jest nieco skomplikowany system płatności za autostrady – elektroniczne bramki sczytujące tablice, ewentualnie (acz rzadziej) tradycyjne bramki. Ale, jak wiadomo, kamperem najlepiej podróżuje się drogami bocznymi, więc nie stanowiło to dla nas większego problemu. Zresztą nawet miła panienka z informacji turystycznej miała pewien problem, żeby nam to wytłumaczyć, i w końcu machnęła ręką, twierdząc, że sama tego nie rozumie. Ot taki portugalski luzik! Odpowiedź na pytanie, czy warto jechać taki kawał drogi, dla mnie jest zdecydowanie twierdząca!
tekst I ZDJECIA Aleksandra Wadowska
Artykuł pochodzi z numeru 2(87) 2019 Polskiego Caravaningu