A gdyby tak po prostu wsiąść do kampera i pojechać nim prosto do Chin? Na takie szaleństwo – jak mówią o swojej spontanicznej decyzji – zdobyli się w czerwcu ubiegłego roku Mariusz i Joanna Kluska z Caravaning World, biorąc udział w organizowanym przez klub Discovery 4x4 rajdzie Wenecja-Pekin.
Szaleństwo – tak określił Pan w swojej relacji pomysł wzięcia udziału w rajdzie kamperem do Chin. Obawiał się Pan tej podróży, czy raczej ekscytował jej wizją?
Mariusz Kluska: Przede wszystkim wytłumaczę, dlaczego to była dla nas aż tak szalona podróż. Od podjęcia ostatecznej decyzji do wyjazdu mieliśmy dokładnie 3 miesiące. W tym czasie trzeba było prędko załatwiać mnóstwo różnych papierów, w tym wizy do większości krajów czy pozwolenie na wjazd samochodem do samych Chin, przewidzieć możliwe scenariusze podróży, a przede wszystkim przygotować do takiego wyjazdu samego kampera. Przegląd, drobne naprawy oraz troszkę podrasowane zawieszenie – to udało nam się w tym terminie wykonać. A w międzyczasie oczywiście jeszcze codzienne obowiązki. Ważnym punktem było także znalezienie odpowiedniej nawigacji, która będzie dobrze działała w różnych warunkach i krajach, choć tradycyjne, papierowe mapy w samochodzie znalazły się obowiązkowo! Obawa oczywiście była. Po pierwsze, zgłaszając chęć uczestnictwa w rajdzie okazało się, że byliśmy jedynym zwykłym samochodem-kamperem (bez 4×4) – reszta uczestników to typowe terenówki, niektóre dość dobrze przystosowane do tego typu wyjazdów. Chyba najbardziej stresowała nas więc wizja zepsutego samochodu gdzieś na jakimś pustkowiu na wschodzie i niemożność jego naprawy. Drugą rzeczą, która również nas martwiła, to czy nasz mały, wtedy 4-letni Czarek wytrzyma takie tempo podróży. Na szczęście wizja tego, gdzie będziemy i co zobaczymy, a właściwie czego dokonamy, była tak silna i nie pozwalała nam się ani na chwilę rozmyślić.
Co było największym wyzwaniem rajdu? Obstawiam, że była to liczba kilometrów pomiędzy poszczególnymi dużymi miastami, liczona... w setkach czy już tysiącach kilometrów?
Tak, zdecydowanie liczba kilometrów zaplanowanych na dzienne odcinki, jakie mieliśmy do pokonania, była tu największym wyzwaniem dla mnie jako kierowcy. Bywały dni, w których trasa 1000 km w ciągu doby była musowa. Nasz rekord to 1300 km przejechanych w jeden dzień. Dodatkowo zmieszczenie się w przyzwoitej ilości godzin utrudniał „uciekający czas”, bo przecież przemieszczając się na wschód, zegarek przesuwamy nieustannie do przodu... Przyznam się szczerze, że ja, jako kierowca, również nie za bardzo byłem skłonny do oddawania sterów reszcie załogi i koniec końców wyszło tak, że przejechałem sam za kierownicą całe 25 000 km...
Trasa wiodła m.in. przez Rosję, która nie jest obecnie popularnym kierunkiem dla turystów...
Przekraczając granicę z Rosją po raz pierwszy rzeczywiście byliśmy pełni obaw, jak będzie wyglądała nasza droga przez ten kraj, czy będzie bezpiecznie, czy policja będzie nas kontrolowała na każdym kroku, tak jak czytaliśmy w jednym z przewodników... Do tego wszystkiego dochodziła jeszcze bariera językowa, ponieważ nie jesteśmy już pokoleniem, które rosyjskiego uczyło się w szkole. Jednak Rosja okazała się nie tak straszna, jak o niej się mówi. Zawsze znalazł się ktoś, kto nam pomógł, czy to w szukaniu wody do kampera, czy gdy pytaliśmy o właściwą drogę. Sypiając często na stacjach benzynowych, zawsze musieliśmy powiadomić o tym ochroniarza i on wyznaczał nam miejsce na postój, przez co również czuliśmy się w miarę bezpiecznie.
Mimo wszystko prawdziwego biwaku na dziko w lesie również nie mogło zabraknąć. Choć na wjazdach do większych miast widniały posterunki policji, ta wcale nadmiernie nas nie zatrzymywała, no chyba, że któraś załoga zbyt często rajdowała po drodze. Bywali też i tacy, którzy skusili się na łapówkę, jednakże należało to do rzadkości. Co nas bardzo zaskoczyło, to że główna droga transsyberyjska łącząca zachód Rosji ze wschodem, którą dzień i noc zasuwają ogromne tiry, jest jednopasmowa! A do tego wszystkiego niekończące się remonty, które znacznie spowalniały jazdę. Początkowo również rosyjscy kierowcy wydawali nam się szalonymi, jednak po wizycie w Chinach zmieniliśmy o nich zdanie.W swojej relacji pisze Pan o beznadziejnym stanie dróg Krigistanu – rozumiem, że nie poleciłby Pan tych stron caravaningowcom?
Powiem tak, większość krajów na wschód od Polski nie może się poszczycić dobrym stanem dróg, nawet i przede wszystkim tych głównych, krajowych. Owszem, bywały odcinki dobre, ze świeżym asfaltem. W Rosji to nawet tym asfaltem jeszcze pachniało... Jechać się dało, jednak całe zawieszenie kampera dostawało mocno w kość. W Kirgistanie też bywały odcinki lepsze i gorsze, z ogromnymi dziurami oraz asfaltem zmieszanym z kamieniami i błotem spływającym z sąsiadujących z drogą gór. Całą trasę pokonywaliśmy tylko za dnia, kiedy dobra widoczność pozwalała na omijanie ubytków w asfalcie. Często poruszać musieliśmy się niecałe 20 km/h, co było strasznie irytujące. Tym bardziej, kiedy patrzyliśmy na tubylców, jadących starymi Audi 80 jak dla nas z zawrotną prędkością, nie zwracających najmniejszej uwagi na stan nawierzchni. Nierzadko widywaliśmy ich potem na poboczu z przebitą oponą czy urwanym kołem. Na szczęście coraz więcej takich tras było remontowanych. Jadąc przez te wszystkie kraje marzyliśmy o samochodzie terenowym, a więc z napędem 4x4 oraz wyższym zawieszeniem. Wtedy to już zupełnie inna bajka.
A które z odwiedzonych po drodze miejsc szczególnie poleciłby Pan właścicielom kamperów i przyczep
Ciężkie pytanie, ponieważ większość odwiedzonych przez nas miejsc warta jest polecenia! Nam jednak mimo wszystko najbardziej spodobał się Kirgistan. Te mocno zielone łąki, na których pasą się dziko konie na tle wysokich, śnieżnych gór to jest to! A do tego jeszcze mało zurbanizowany i zalany wszelakiej maści turystami kraj daje możliwość prawdziwego wypoczynku. Ale żeby go poznać jeszcze lepiej, to już tylko kamperem 4x4, jak zresztą i inne miejsca na trasie naszego Rajdu.
Po Chinach mogą poruszać się tylko specjalnie oznakowane i zarejestrowane samochody, które pomyślnie przeszły tamtejszy przegląd techniczny – czy to duży problem dla przeciętnego kierowcy? Na czym polega cała procedura?
Komunizm w Chinach nie za bardzo dopuszcza do siebie Zachód i ich zmotoryzowanych turystów. A szkoda, bo warto! W Chinach jest obowiązek meldunkowy, a więc zameldować trzeba również i swoje auto, którym pragniemy się po tych chińskich drogach poruszać. Procedura w skrócie wygląda tak, że musimy zarejestrować swój pojazd, do którego wydawana jest plastikowa, tymczasowa tablica rejestracyjna, gdzie jest wszystko pięknie w chińskich znaczkach opisane, tzn. numer VIN, marka i model pojazdu, liczba osób poruszających się tym pojazdem itp. Taką wkładamy za szybę w widoczne miejsce. Do tego wszystkiego samochód musi pomyślnie przejść przegląd techniczny w jednej, określonej stacji diagnostycznej, która ma uprawnienia do wydawania tego typu dokumentów. Sprawdzają różne rzeczy i do różnych rzeczy mogą się przyczepić, a niektóre pominąć jak np. rozbita przednia szyba... ale sprawny „ręczny” jest na wagę złota. A na koniec kierowca pojazdu musi zdać tamtejsze prawo jazdy. Otrzymuje wtedy stosowny dokument i już można jeździć po drogach do woli. Oczywiście wszystko to odpowiednio kosztuje. Myślę więc, że samotna podróż własnym samochodem po Chinach nie jest opłacalna...
W Kaszgarze przeżyliście trzęsienie Ziemi. To musiał być dla Chińczyków komiczny widok, widząc Was uciekających, podczas gdy oni spokojnie jedli swoje śniadania...
Zgadza się. W chwili trzęsienia byliśmy trochę zdezorientowani, nie wiedzieliśmy, co się właściwie dzieje. Akurat znajdowaliśmy się wtedy na 10. piętrze w hotelowym pokoju, gdy nagle cały budynek zaczął się wyginać na boki, a my doznaliśmy uczucia jakbyśmy pływali. Szybko uciekliśmy z naszym dobytkiem przed hotel i przeparkowaliśmy samochody w odleglejsze miejsce. Choć koniec końców wróciliśmy również do hotelu na śniadanie... a tam panowała atmosfera, jakby trzęsienie ziemi nie miało wcale miejsca.
Po drodze złapała Was również potężna burza piaskowa. Jak Wasz Boxer podołał takim warunkom?
Burza piaskowa złapała nas w czasie przejazdu autostradą przez środek gorącej pustyni Takla Makan. Nagle przy pięknej pogodzie z daleka zobaczyliśmy ścianę uniesionego wysoko w górę kłębiącego się piasku. Wyglądało to jak czarne chmury burzowe. Gdy w nie wjechaliśmy, zrobiło się ciemno i widoczność była ograniczona do minimum oraz szalał dość silny wiatr. Tak naprawdę nie wiedzieliśmy, czy jechać dalej, czy może powinniśmy się zatrzymać na poboczu i przeczekać całe to zamieszanie... Obserwowaliśmy też, jak zachowują się Chińczycy. Jedni przystawali, a co poniektórzy jechali dalej. Jechaliśmy i my, choć powoli, bo baliśmy się jakiegoś większego bocznego podmuchu. Cała burza ciągnęła się na odcinku 100 km, który dla nas ciągnął się jak wieczność. Na szczęście samochód nas nie zawiódł, a przy wymianie filtra powietrza widzieliśmy, ile piachu się biedny nawdychał.
Podobno w Chinach brak jest infrastruktury kempingowej. A jak wygląda kwestia kamperowania „na dziko”?
My przejechaliśmy całe północne Chiny, z zachodu na wschód. Jadąc spotkaliśmy może ze dwa chińskie kampery, takie z prawdziwego zdarzenia. Jednak o żadnej infrastrukturze kempingowej nie było mowy. Z kamperowaniem na dziko, czyli takim, jakie najbardziej lubimy, też trzeba było się trochę nagimnastykować. A to za sprawą tego, że na zachodzie policja bardzo pilnowała swoich rejonów, skrupulatnie je patrolując i zatrzymanie się na noc w samochodzie na obcych rejestracjach gdzieś przy lesie czy choćby na przydrożnym parkingu budził w niej niepokój. Od razu podjeżdżali i doradzali, abyśmy odjechali, bo nie jest tu dla nas dość bezpiecznie. A najlepiej, jakbyśmy się zameldowali w jakimś hotelu. Dwa razy zdarzyło nam się mieć ciekawe przejścia z mundurowymi: raz eskortowali nas na nocowanie na parking policyjny, oczywiście z meldunkiem u nich, a drugi raz wzywali policjanta mówiącego po angielsku, aby wytłumaczył nam, że nie możemy stać na noc w tym miejscu, chyba że wypełnimy specjalne kartki meldunkowe tak, aby wiedzieli, że my to my i tu śpimy. Wschód Chin na szczęście nie był już aż taki „policyjny” i tam dało się zakamuflować np. w... polu arbuzowym. Niestety, takich miejsc, jadąc prawie cały czas autostradą, było mało, więc głównie pozostawały nam na nocowanie w większości „wypasione” stacje benzynowe. Choć z tymi też różnie bywało. Raz obudziliśmy się rano, a nasz kamper był otoczony ze wszystkich stron przez ogromne tiry, które również tam zjechały na nocleg. Żeby wyjechać, musieliśmy czekać aż wszyscy odjadą. Minusem takiego spania był też hałas. Na każdej większej stacji działały warsztaty samochodowe, do których co chwilę podjeżdżały tiry na wymianę opon.
I tak całą noc...
Jakie są chińskie drogi? Czy tamtejsza organizacja ruchu drogowego sprzyja takim pojazdom, jak kampery?
Dróg w Chinach jest bardzo dużo. Większość dróg międzymiastowych została przerobiona na piękne, szerokie autostrady – niestety płatne, bramki co kilkadziesiąt kilometrów. Co ciekawe, bez możliwości drogi alternatywnej lub takiej, której stan nawierzchni pozwalałby na przyzwoitą jazdę. Zdarzały się też drogi szutrowe, jak np. od granicy z Kirgistanem do pierwszej większej chińskiej miejscowości. Byliśmy więc, chcąc nie chcąc, niejako skazani na jazdę autostradami, a prawie na każdej bramce wykłócanie się, że nasz Boxer należy do kategorii osobówek, a nie ciężarówek. Te ostatnie znowu, mając tonaż 50 t, były tak ogromne, że trudno je było wyprzedzać na drodze, zważywszy na to, że jej kierowca nie widział w swoim lusterku nic, bo było ono zasłonięte przez jego wielgaśną naczepę. Do tego po zmierzchu takie tiry jeździły na długich światłach, co również uprzykrzało nam jazdę. Poruszanie się po mieście to już zupełnie inna sprawa. Tam panowała istna dżungla na drodze. Trzeba było bardzo uważać na tamtejszych kierowców, którzy czasem wykonywali takie manewry na drodze, o jakich nam nawet się nie śniło, np. z prawo skrętu samochód skręcał na skrzyżowaniu w lewo, często też skuterami czy tuk tukami, których było tam mnóstwo, jeździli pod prąd. Kierowca naprawdę musiał pozostać czujny, aby „nie zginąć” w tym gąszczu samochodów. Dużym samochodem, takim jak nasz Boxer, czasem ciężko było wykonywać manewry i często jeździliśmy po prostu „na czuja” lub „stylem chińskim”.
Jako jedyni jechaliście kamperem bez napędu 4x4. Czy pojazd dał radę? Jak sprawował się w trasie? Obeszło się bez przestojów i interwencji?
W rajdzie jechał jeszcze jeden bus Mercedes Sprinter, również bez napędu. I choć młodszy od naszego Boxera, borykał się z różnymi problemami. A to szwankował katalizator na dużych wysokościach (często przekraczaliśmy granicę 3000 m n.p.m.), a to zakopał się na Karakorum Highway, a w powrotnej drodze przez Rosję urwał na dziurze całe koło. Nasz kamper mniej więcej od połowy drogi borykał się ze stukającym przednim zawieszeniem z racji ciągłej jazdy po nierównej nawierzchni, którą nie tylko był dziurawy asfalt, ale często także wielokilometrowe odcinki szutrowe i często na nim pojawiająca się tzw. tarka. To chyba było najgorsze, ponieważ jadąc – i to bardzo powoli – taką drogą, cały nasz samochód dostawał okropnych wibracji, a kamperowa zabudowa miała niezłą szkołę przetrwania, aby pozostać w całości na swoim miejscu. Ostrożna jazda na niektórych odcinkach rajdu była przez to dość nużąca. A najbardziej wkurzały nas terenówki, które na tym samym odcinku potrafiły jechać o 50 km/h szybciej niż my... Bywało więc, że my trasę 50 km pokonywaliśmy w 3 godziny. Oni szybciej, lecz wtedy zdarte czy wręcz pęknięte opony nie były widokiem rzadkim. Przy wjeździe na biwak na plaży, już nad Morzem Żółtym, nie obyło się jednak bez pomocy Toyoty innego uczestnika rajdu, wyposażonej w napęd na cztery koła. W Chinach wymienialiśmy jedynie filtr powietrza, cały zapchany piaskiem z pustyni oraz pyłem z Karakorum Highway, który był dosłownie wszędzie, nawet w naszej pościeli. Jazda na dużych wysokościach dla starego diesla nie była jakimś większym wysiłkiem, bo nawet wydech był ładniejszy niż u dużo nowszej Toyoty Land Cruiser, która kopciła jak stara lokomotywa. Mimo że w Chinach panowały wysokie temperatury, silnik nie przegrzewał się. Co więcej, nasz Boxer nie narzekał na żaden rodzaj paliwa, nawet na to, które było aż podejrzanie tanie.
W czasie powrotu przez Rosję dostaliśmy grudką asfaltu ze świeżo wylanej nawierzchni prosto w przednią szybę, która dość mocno pękła. Co warto zaznaczyć, to na pewno to, że podróżowanie kamperem miało tysiące plusów, zwłaszcza dla naszego najmłodszego uczestnika tego przedsięwzięcia, a czego w żaden sposób nie mogły dać zwykłe terenówki... Choć drugi raz jadąc w taką przygodę wybralibyśmy się pojazdem z napędem 4x4 i wysokim zawieszeniem, i to już nie tylko ze względu na większą pewność takiej maszyny w czasie jazdy, ale również ze względu na miejsca, w które takim samochodem bez problemu moglibyśmy wjechać i które są atrakcyjne widokowo.
Najciekawsze/najpiękniejsze miejsce zwiedzone podczas podróży – zarówno w Chinach, jak i po drodze...
Kochamy góry i chyba górskie trasy najbardziej zapadły nam w pamięć. I jedna z piękniejszych dróg na świecie, a przynajmniej ta najwyżej położona, bo na wysokości przekraczającej 4000 tys. m n.p.m. – Karakorum Highway w Chinach to właśnie takie miejsce, dla którego warto było się tłuc te 25 000 km.
Krzysztof Dulny