artykuły

wiesci-z-warsztatuWIEŚCI Z WARSZTATU
ReklamaBilbord Ubezpieczenia

Budujemy kampera na Mercedesie - część 1

Czas czytania 8 minut
Budujemy kampera na Mercedesie - część 1
Auto po zakupie nie wyglądało na przytulny dom na kółkach. Czekało nas dużo pracy. 

Cztery koła, kierownica i trochę dwudziestoletniej blachy. Czy można z tego zrobić wymarzonego kampera? Pomysł szalony, zwłaszcza, że do wyczekiwanego urlopu zostało niewiele czasu, a firmy zajmujące się przeróbkami nie chciały podjąć się zadania.

Niezniszczalny klasyk

Każdy rok wakacji przynosił nam nowe pomysły. Od pobytu w hotelu, poprzez zwykły kemping i prosty namiot, auto z przyczepą, namiot dachowy, aż w końcu wymarzyliśmy sobie kampera z łazienką. Chcieliśmy bez problemu funkcjonować także w miejscach dzikich, poza kempingami...

Pomysł z kamperem to nie takie niemożliwe marzenie, aczkolwiek mieliśmy wiele swoich wymagań, które wynikały z wcześniejszych wakacyjnych doświadczeń. W trakcie urlopu pokonywaliśmy zawsze dużo kilometrów, bo trasy planujemy objazdowe. Zależało nam więc na aucie na tyle małym, by bez problemu poruszał się w zatłoczonych metropoliach, by były niskie opłaty na autostradzie czy na promie, ale zarazem na tyle dużym, aby bez problemu zmieściły się w nim cztery osoby. No i oczywiście musiało być niezawodne i takie, które można byłoby naprawić bez względu na to, gdzie byśmy się znaleźli. Prosta konstrukcja, zwrotność, niezawodność oraz to, aby był na blaszaku, aby nie rzucał się w oczy oraz nie miał ograniczeń dla kamperów – to podstawowe czynniki, które braliśmy pod uwagę.

Po długich poszukiwaniach padło na niezniszczalnego Mercedesa T1. Po wyborze marki pojawiły się nowe kryteria. Wersja musiała być krótka, aby pojazd był zwrotny i energiczny, przeszklony i napędzany najmocniejszym silnikiem wolnossącym 2,9 o mocy 95 KM. Pierwotnie szukaliśmy wersji podwyższanej, aby wewnątrz swobodnie się poruszać, ale niestety nie udało nam się znaleźć takiego modelu. Ostatecznie kupiliśmy wersję niską, ale za to zadbaną, od jedynego w kraju właściciela, z bardzo małym, jak na ten wiek i możliwości tego auta, przebiegiem. Elementy konstrukcyjne, blacharka oraz silnik były w bardzo dobrym stanie. Z początkiem marca wracaliśmy z naszym „nowym” nabytkiem. 260 km drogi powrotnej do domu od razu uświadomiło nam, że pierwszą i najważniejszą pracą do wykonania będzie wyciszenie – parę godzin blaszanego huku mocno dało się we znaki.

ReklamaBudujemy kampera na Mercedesie - część 1 1
Blaszak i dach podnoszony – para idealna

Gdy już ochłonęliśmy, zaczęły się poszukiwania możliwości wykonania podwyższenia auta, lecz wszystkie rozwiązania okazały się zbyt kosztowne, długoterminowe i nieadekwatne do ceny samochodu. W końcu trafiliśmy przypadkiem na podnoszony dach Reimo, który ktoś zdemontował z kampera Forda Transita. Był to strzał w dziesiątkę, ale wtedy tego jeszcze nie wiedzieliśmy. Używany namiot nie prezentował się zbyt okazale, przez co idealnie pasował do aktualnego wyglądu auta. Co tu dużo mówić – zarówno jedno, jak i drugie wymagało ogromnej adaptacji. Wszystko fajnie, ale czy zdążymy?

Namiot i auto zakotwiczyły na podwórku. Jak więc teraz jedno i drugie ze sobą połączyć? To pytanie, na które długo nie potrafiliśmy znaleźć odpowiedzi. Poszukiwania firm, które zamontowałyby namiot, spełzły na niczym. Tylko jedna firma chciała podjąć się takiego działania, lecz dopiero po wakacjach. Termin był dla nas nie do przyjęcia. Kamper musiał być gotowy wcześniej, wszak jeszcze czekało nas zrobienie szafek. I tu pojawił się kolejny kłopot. Zwykli stolarze w ogóle nie chcieli się podjąć takiej pracy, a przeróbka w firmie profesjonalnej przewyższała kilkukrotnie wartość samochodu, dlatego rozwiązanie takie wydało nam się nieekonomiczne i bezsensowne. Po przeanalizowaniu kosztów i czasu, który nam pozostał do wakacji stwierdziliśmy, że wykorzystamy własny sprzęt do obróbki drewna oraz wiedzę zdobytą przy renowacji przyczepy kempingowej i wszystko zrobimy sami.

ReklamaBudujemy kampera na Mercedesie - część 1 2
Stare obicia zastąpione velurem

Czas naglił. Na szczęście szybko udało się załatwić warsztat, który zajął się całą mechaniką. Zależało nam na wymianie wszystkich wyeksploatowanych części na nowe – tak, aby w czasie wakacji nie było żadnych niespodzianek.

W warsztacie zrobiono alternator, rozrusznik, rozrząd, wzmocnienie zawieszenia (dołożony resor, nowe amortyzatory, tuleje...), założona została nowa pompa sprzęgła i podciśnienia, nowy akumulator, zbiornik paliwa, stacyjka, dmuchawa, przewody hamulcowe oraz liczne uszczelki, filtry itp. My w tym czasie zajęliśmy się renowacją namiotu dachowego.

Stara, zniszczona tapicerka została zerwana metodą „szpachelkową”. Schodziło bez problemu. Gąbka rwała się na kawałki, ale odchodziła całkiem sprawnie. Po dokładnym wyczyszczeniu i wyszorowaniu druciakiem resztek pozostało przyklejenie nowej tapicerki. Wykorzystaliśmy samochodową tapicerkę welurową i klej Bonaterm. Ze względu na to, że tapicerkę przyklejało się bardzo dobrze, wykorzystaliśmy ją jeszcze na boczki auta oraz podsufitkę kabiny. Zaproponowany przez producenta klej nie przenika przez gąbkowaty materiał, a tapicerka bardzo fajnie dopasowuje się do klejonej powierzchni, gdyż można ją naciągnąć lub przykleić ściślej.

Kleić każdy może

Klej „łapał” dość szybko i po różnych metodach ostatecznie wybraliśmy nakładanie go małym wałeczkiem, dzięki czemu szybko i równomiernie rozkładał się na powierzchni, co potem nie skutkowało powstaniem ewentualnych zgrubień na cienkim materiale. Prace na dużych powierzchniach wykonywane były etapami, aby zdążyć przyłożyć materiał nim klej całkowicie zaschnie. Na dachu z laminatu wysychał dość szybko, na starej tapicerce ze skaju – znacznie dłużej. Czas pracy należy więc dopasować do rodzaju klejonej powierzchni. Na koniec dach namiotu został odmalowany białą farbą Renolack i wyposażony w nowy materac do spania.

W międzyczasie na tablicy.pl znaleźliśmy firmę zajmującą się wykonywaniem konstrukcji pod nowe rzędy foteli. Można zamówić komplet z siedzeniami i przeglądem diagnostycznym. My zdecydowaliśmy się na konstrukcję bez foteli, gdyż wybraliśmy sobie bardziej komfortowe od Peugeot 307 – kanapowe, płaskie, aby można się było na nich położyć. Fotele mocno wysuwają się na prowadnicach do przodu, co pozwala na duże odchylenie oparć i umożliwia zajęcie wygodnej pozycji półleżącej. Oryginalne fotele przednie też zostały przez nas wymienione na kubełkowe, dobrze trzymające, od nowej Mazdy. Fotele kładą się prawie na płasko, więc w razie potrzeby również można na nich bez problemu wypocząć.

Precyzyjne cięcie – nie taka trudna sztuka

Mieliśmy już wyremontowane, zarejestrowane auto i odnowiony namiot dachowy... i wtedy pojawiły się schody. Nie wiedzieliśmy, jak dopasować zbyt łukowaty dach namiotu do w miarę płaskiej karoserii auta. Szukaliśmy różnych rozwiązań po necie, bezskutecznie. Nikt nie chciał się też podjąć montażu. W końcu sami wrzuciliśmy namiot dachowy na auto, by ocenić zakres przeróbek. Szerokością namiot pasował bez problemu. Kłopot był z mocno wygiętym noskiem, ale ostatecznie stwierdziliśmy, że sobie z tym poradzimy, docinając element namiotu na dachu auta tak, by sukcesywnie dopasowywać kształt aż do uzyskania idealnej linii łączenia. Kawałek po kawałku, centymetr po centymetrze – tak, aby nie wyciąć za dużo, podcinaliśmy element szlifierką kątową z cienką tarczą do metalu. Namiot dachowy cały czas był już na aucie i po każdym podcięciu następowały przymiarki. W końcu wszystko zostało dopasowane i kolejnym etapem było wycięcie od środka karoserii.

Auto ma w dachu dodatkowe cztery belki konstrukcyjne i zależało nam, aby wyciąć tylko niezbędne minimum, aby nie osłabić bryły. Aby swobodnie można było się wewnątrz poruszać, zdecydowaliśmy się na wycięcie kawałka tylko jednej. Przednie belki oraz tylna zostały razem z dachem, gdyż projekt zabudowy zakładał, że na tyle będzie drugie łóżko do spania.

Sprawdzian szczelności

Karoserię wycięliśmy wyrzynarką z ostrzem do metalu. Był to proces długotrwały i głośny, dlatego trzeba było ubrać na uszy ochronne słuchawki. W końcu, zostawiając od brzegu 10 cm rantu, wycięliśmy pierwszy element. Teraz już nie było odwrotu. Uznaliśmy, że mimo wszystko poszło to dość sprawnie, więc wycięliśmy również drugą część dachu. Od tego momentu można już było poruszać się całkowicie wyprostowanym. Do połączenia materiału namiotu użyliśmy aluminiowych płaskowników oraz uszczelki dopasowanej szerokością, zakupionej w specjalistycznym sklepie z artykułami gumowymi. Samoprzylepna uszczelka została przyklejona do profilu, a następnie wszystko zostało przykręcone blachowkrętami do pozostawionych do tego celu rantów z dachu. Zawiasy od namiotu przykręcone zostały bezpośrednio do niewyciętej części dachu, na tyłach samochodu, a siłowniki do bocznych, zostawionych rantów. Na tylnej części zamontowaliśmy solidną, stalową ramę zamówioną u ślusarza, której zadaniem było usztywnienie posadowienia zawiasów dachu podnoszonego. Trzy dni po zakończeniu prac z namiotem, nad miastem przeszła potężna burza. Był to idealny sprawdzian szczelności nowej konstrukcji. Gdy już przestało padać, z dumą uznaliśmy, że nasza przesadna dokładność i drobiazgowość pozwoliły na stworzenie połączenia idealnego, niczym prosto z fabryki. Przecieku nie było żadnego.

Najcięższy i – wydawać by się mogło – niemożliwy etap do wykonania został zakończony. W tym momencie stwierdziliśmy, że skoro samodzielnie poradziliśmy sobie z zamontowaniem i dopasowaniem namiotu do auta, to pozostałe prace adaptacyjne też nie powinny sprawić nam kłopotu. Opracowaliśmy plan i podział obowiązków. Ja zajęłam się zabudową, tapicerką, wykładziną, a mąż sprawami technicznymi, elektryką, instalacjami i pozostałymi zagadnieniami przygotowującymi auto do roli kampera. Każde z nas miało więc co robić.

Tekst i fot. Urszula Kędzia

Szczegóły budowy wraz z pełną galerią zdjęć: www.swiatodzaplecza.blog.pl

Artykuł pochodzi z numeru 4(69) 2015 Polskiego Caravaningu



Administrator24.02.2019 zdjęć 13
Obserwuj nas na Google News Obserwuj nas na Google News