Młodym rodzicem będąc, zaliczałem się do kategorii, którą można byłoby określić jako walczącą. Nie tylko o wolny czas, którego braku doświadcza każdy rodzic wrzucony w tryby codzienności pieluchowo – spacerowej. Także o rodzicielskie, a dokładniej ojcowskie równouprawnienie.
Dzisiaj, kiedy mój syn walczy z pierwszymi pryszczami i poznaje zalety dezodorantu, zgoła inaczej odnajduję się w roli ojca uciemiężonego, chociaż rzeczywistość wcale nie uległa radykalnej zmianie. Nadal mam wrażenie, że ojciec, przynajmniej w Polsce to opiekuńczy dodatek do roli matki. Dlaczego? Nadal prym wiedzie chociażby nazewnictwo w postaci urlopu macierzyńskiego, miejsca dla matki z dzieckiem… Mamy pomnik Matki Polki, w reklamach „90% mam poleca” ten właśnie najlepszy lek dla dziecka, a produkt dedykowany kobietom oznacza ten bardziej stylowy, przebadany przez „ministerstwo wszechobaw” i w kolorach odpowiadającym porom roku. Nie to co chamska męska wiertara, którą wywiercisz w betonie udarem i skujesz płytki podczas remontu. Gdyby ta sama wiertarka była dedykowana kobietom, miałaby uchwyt z delikatnego tworzywa i była dostępna przynajmniej w trzech barwach.
Wracając do etapu wczesno-rodzicielskiego… W tamtym czasie zdobyłem się na ekstrawagancję i napisałem maila do pewnego magazynu, którego nazwa odwoływała się do Mamy, Taty, słowem do rodziców. Tymczasem w środku ciężko było znaleźć na fotografiach obojga partnerów, co dopiero ojca uwikłanego w mycie nocnika. Było za to wiele fraz „powinnaś”, „wśród kobiet panuje opinia”, „skonsultuj to z mężem”. Odpowiedź redakcji właściwie mnie nie zaskoczyła – potężna większość odbiorców treści, a więc mówiąc językiem marketingowym target – stanowią kobiety. Dlatego też formuła przekazu jest skierowana właśnie do nich, co w zasadzie nie budzi większych perturbacji i zażaleń z męskiej strony gry partnerskiej.
Spróbujmy przenieść tę sytuację do naszego caravaningowego mikroświata, którego granice ustanawiają w formalnym kształcie wymiary kampera lub przyczepy, natomiast w bardziej filozoficznej formule, organizacja wspólnego relaksu. A gdyby podzielić to trywialnie na budę i podwozie? Nie to nie przesada! Dom, ciepło, porządek, wypoczynek, jedzenie kontra napęd, maszynownia, smar, paliwo, wtyczka do kontaktu i płukanie z szarej wody. Czy to aby nie odzwierciedla esencji damskiej i męskiej sfery zainteresowań? Oczywiście, możemy podawać mnóstwo przykładów kontrujących taką tendencję. Ja na przykład świetnie się czuję w kuchni, oraz wiem na jaką temperaturę prania nastawić które ubrania, żeby nie okazało się że biustonosz żony nabrał koloru herbaty z trzeciego naciągu. Podobnie znalazłoby się mnóstwo pań, które świetnie radzą sobie z technikaliami w obrębie wszystkich obsługowych czynności kampera i przyczepy. Mamy wszak erę płciowej unifikacji, gdzie babka z kluczem imbusowym tak samo nie szokuje, jak mężczyzna z nosidełkiem. To już nie jest epoka walki klas lat 50, kiedy Magdalena Figur biła rekordy wśród stachanowców, jako liderka brygady traktorzystek. A jednak nadal można sobie zadawać pytanie – co jest dla nas naturalne i przyjemne, w czym się najlepiej spełniamy, a co w formule „bo tak trzeba” narzucają nam czasy?
Kamper to dom. Tutaj potrzeba czasami silnej ręki tak samo jak ciepła i porządku. Tak samo jak w regularnych czterech kątach tak i tutaj obowiązują te same zasady. Mogą wynikać z podziału, ustaleń, mogą być po prostu naturalne, lub odzwierciedlające tę podstawową codzienność. Mówi się, że w warstwie mediów, w prasie, w przekazach video prym wiedzie techniczna strona caravaningu, co świadczy o dużej maskulinizacji tego środowiska. Ale to nieprawda. Przecież wyjazdy, podróże to po prostu rodzinne eskapady, w których nikt nikogo do niczego nie zamierza zmuszać. Przynajmniej w teorii. Tutaj najczęściej „za lejce” chwyta mężczyzna, a kobieta przypomina, żeby nie włazić w buciorach na wykładzinę. Częściej to ona gotuje, pilnuje porządku, organizuje czas dzieciakom, oferuje to co nazywany domem, gdzie jest po prostu przyjemnie.
Czy zatem kobiety w naszym środowisku mają ochotę czytać o kodach błędów ogrzewania, albo dyskursie opłacalności pomiędzy fotowoltaiką a agregatem prądotwórczym? Z pewnością są i takie panie. Tymczasem jak wskazuje wybór tematów zaczerpniętych z kobiecych grup caravaningowych dominują tam propozycje najlepszych zestawów garnków, ciepłe kapcie do kampera, pokrowce na kanapy. Jako naczelny redaktor zachodzę w głowę - czy serwować Wam panie treści techniczne okraszone kobiecością, czy wzbogacić przekaz o tę bardziej rodzinną warstwę caravaningu? Czy spróbować skonstruować te przysłowiową wiertarkę z różowa rączką, czy pisać o tym co tak naprawdę Was interesuje? Stawiam na to drugie. Skoro panie skupiają się na gotowaniu, utrzymaniu porządku, a do panów kieruje się materiały techniczne, może nie warto z tym walczyć?
Jaką twarz ma damska strona caravaningu? Czy w ogóle taki termin ma sens w sytuacji, kiedy w granicach mobilnego domu dzieje się nasze życie rodzinne?
Na pewno chciałbym, aby w naszym przekazie znalazło się więcej domowej atmosfery. Takich treści i klimatu, który zawdzięczamy przede wszystkim damskiemu zaangażowaniu. Chcemy to doceniać i o tym pisać! Moje Panie, jak to widzicie?