Od początku przygody z caravaningiem mam wrażenie, że jest to dziedzina pełna sprzeczności. Reprezentowany przez część społeczności minimalizm kontrastuje z przepychem potężnych kempingowych linerów. Deklaracje chęci zjednoczenia z dzika naturą realizowane są z wykorzystaniem pojazdów zaopatrzonych w fajny „tv set” i w towarzystwie meblościanki na wysoki połysk. Jedni reprezentują purystyczny caravaning niemalże w namiotowym stylu, inni wymagają wersalowych luksusów ze złotymi klamkami. Tak też wygląda oferta sprzedaży czy produkcji pojazdów. Trudniej za dobre pieniądze sprzedać produkt reklamowany jako prosty i podstawowy. Dlatego wprowadzane są liczne udogodnienia, udoskonalenia i inne wspaniałości, dokładane w ten sam gabaryt półintegry, integry czy bryłę przyczepy niezmienne od lat. I tutaj wkracza koncepcja tiny house, bynajmniej nie „cała na biało”. Okazuje się, że zarówno na tę chwilę, jak i na przyszłość może być ona najlepszym rozwiązaniem dla kempingowych rezydentów oraz najlepiej odpowiadającym trudnym czasom pomysłem na prowadzenie biznesu. Naturalnie coś kosztem czegoś – mobilny domek nie sprawdzi się w trakcie dalekich podróży i częstego przemieszczania się, bo domowe wnętrze ma swój koszt w masie przyczepy i sporej „niegramotności”. Jednak skoro znalazł się podróżnik przemierzający świat traktorem… do odważnych świat należy!
Oddając w Wasze ręce najnowszy numer „Polskiego Caravaningu”, mogę napisać do przyczepowców – wreszcie więcej dla Was i o Was. Dodatkowo poszerzyliśmy nieco dział Kempingi, wprowadzając nowe treści, inicjujemy też dział Domki mobilne. Zachęcam do śledzenia tej tematyki i tradycyjnie zapraszam do lektury. Nowy sezon czas zacząć!