Planując co roku wakacje, szukamy nowych rozwiązań. Mamy bowiem potrzebę doskonalenia sposobu podróżowania. Pierwsze nasze wyjazdy odbywały się samolotem, potem przesiedliśmy się do samochodu, jeżdżąc najpierw do hoteli, a później – z namiotem, aż w końcu dojrzeliśmy do kempingowania w niewielkiej przyczepie. Niestety żadne z tych rozwiązań nas nie satysfakcjonowało, aż w końcu, szukając dalej, trafiliśmy na mercedesa T1 wykorzystywanego na wsi do prac rolniczych. Gdy zakończył pracę u pierwszego właściciela, daliśmy mu drugie życie, przerabiając tego wdzięcznego blaszaka na całkiem fajnego kampera z podnoszonym dachem (pisaliśmy o tym na łamach „PC”).
Tak przearanżowanym pojazdem wybraliśmy się na wakacje marzeń i jednogłośnie uznaliśmy, że było to najlepsze z dotychczasowych rozwiązań. Chcieliśmy pojechać nim również na kolejną wyprawę, ale nasza rodzina powiększyła się i stwierdziliśmy, że będzie za mały. Kamper znalazł więc nowego właściciela, a my zostaliśmy bez niczego. Nasze głowy zaczęła zaprzątać myśl, kiedy i czym gdzieś wyruszymy. Dumaliśmy przez kilka lat, szukając sposobu na spędzenie wakacji z najmłodszym członkiem rodziny. W planach mieliśmy dalszą penetrację Afryki, a na tamtejszych drogach nie wszystkie pojazdy się sprawdzają, dlatego wybór kolejnego samochodu musiał być przemyślany. I wtedy na naszej drodze pojawił się on – czerwony, przestronny trzydziestopięcioletni, z gwiazdą na masce, wielki wóz strażacki (fot. 1). Zapragnęliśmy go mieć, by zrobić z niego kampera, oszukując jego przeznaczenie.
Pierwszy etap przebudowy polegał na demontażu wszystkiego z środka. Poszło sprawnie. Mercedes konstruowany był z myślą o zupełnie innym przeznaczeniu niż to, które my sobie wymyśliliśmy, nie miał więc ani odpowiedniego wyciszenia, ani tapicerki, ani nic co przybliżałoby go do auta na dalekie podróże. Kompletnie nic (fot. 4).
Sporządziliśmy projekt i wiosną zabraliśmy się do pracy. Po wyjęciu skrzyń i siedzeń pusta podłoga umożliwiła dokładne i sprawne przyklejenie wygłuszającej maty butylowej, tłumiącej niskie częstotliwości (fot. 5). Na to położyliśmy zdjętą wcześniej gumową wykładzinę, która – jak całe auto – była w doskonałym stanie. Od spodu przykleiliśmy 9-milimetrową matę kauczukową do tłumienia pozostałych dźwięków. Dach w całości wyłożony został matą termoizolacyjną (fot. 6), a następnie wykończony materiałową tapicerką, która od razu spowodowała, że samochód zaczął przypominać pojazd osobowy.
Przyszedł czas na zrobienie zabudowy. Zależało nam na tym, aby była funkcjonalna i pasowała do całego auta. Wykluczyliśmy więc wymyślne meble z drewnopodobną okleiną. Miało być prosto, surowo i trwale, postawiliśmy zatem na sklejkę, którą pomalowaliśmy farbą do drewna, a następnie bezbarwnym lakierem, aby ułatwić usuwanie zabrudzeń. Auto ma proste kształty, więc dopasowanie desek nie pochłonęło zbyt dużo czasu i nakład pracy był niewielki w porównaniu do pierwszego mercedesa, w którym sami wycinaliśmy też dach (fot. 9). Tym razem zabudowa powstawała w szybkim tempie, bo mieliśmy małego pomocnika (fot. 10).
Stałą przegrodę między przestrzenią „strażacką” a kabiną usunęliśmy, ułatwiając komunikację. Pierwotnie usunęliśmy też skrzynię, na której siedzieli strażacy, jadąc na akcję, ale ostatecznie – chcąc zachować charakter samochodu – zamontowaliśmy je z powrotem. Wymieniliśmy tylko wieka na drewniane, robiąc dwa niezależne łóżka o wymiarach 50 x 190 cm (fot. 11). Pod siedziskami powstały otwierane od góry wielkie luki bagażowe. Do drugiego rzędu skrzyń zamontowaliśmy składane oparcia, tak aby po ich rozłożeniu opierały się o przednią skrzynię, tworząc inną konfigurację łóżek o wymiarach 150 x 100 cm i 150 x 50 cm (fot. 12). Tym sposobem w pojeździe swobodnie mogą spać 4 osoby dorosłe lub 2 dorosłych i 3 dzieci. To jednak nie były jedyne możliwości noclegu. Podział miejsc do spania można było konfigurować według własnych potrzeb, bo na pace powstało łoże 160 x 210 cm, pod którym stworzyliśmy wielki bagażnik podzielony na sektory. Chcieliśmy mieć dużo przestrzeni na bagaże i prowiant, tak niezbędne w Afryce. Obok łóżka upchnęliśmy jeszcze szafkę, robiąc w niej wysuwane na dwie strony szuflady. Chcieliśmy móc z nich korzystać zarówno od środka, jak i na zewnątrz, na stole będącym jednocześnie zamknięciem szafki. Nasz projekt zakładał kuchnię pod chmurką, ale w przypadku załamania pogody lub silnych afrykańskich wiatrów chcieliśmy mieć możliwość swobodnego gotowania w środku. U tapicera zamówiliśmy nowe materace. Z chwilą gdy znalazły się w środku, uznaliśmy przebudowę za zakończoną, mając wielką satysfakcję, że udało nam się oszukać przeznaczenie auta i ze strażaka zrobić funkcjonalnego kampera. Całkowity koszt przeróbki zmieścił się w kwocie 6500 zł. Pierwotnie chcieliśmy zmienić kolor nadwozia na beżowy, ale doszliśmy do wniosku, że oryginalny strażacki pozwoli zachować nietypowy charakter samochodu, a kamperowi nada wyjątkowości.
Na koniec wymieniliśmy opony na terenowe AT, aby móc swobodnie poruszać się po kamienistych drogach Sahary Zachodniej. Zamierzaliśmy udać się w jakąś nie za długą testową trasę, ale świat opanował koronawirus, więc plany legły w gruzach. Nie widząc szans na wyprawę, wystawiliśmy nasze dzieło na sprzedaż. Świeży i gotowy do drogi strażacki kamper sprzedał się w jeden dzień. Nowy nabywca docenił wszystkie zachowane przez nas oryginalne części wystroju, a także czerwony lakier. Zaintrygowała go też nasza podróż do Mauretanii, więc dostał od nas książkę, z którą jak po sznurku będzie mógł przemierzać afrykańskie szlaki.
Nam nie pozostało nic innego, jak rozglądać się za kolejnym autem, któremu będziemy mogli zmienić przeznaczenie.
Tekst i fot. Urszula Kędzia
Artykuł pochodzi z numeru 6 (97) 2021 r. magazynu „Polski Caravaning”.
Chcesz być na bieżąco? Zamów prenumeratę – teraz jeszcze taniej i szybciej.