Zmęczony pracą Brytyjczyk, podobnie jak obywatel każdego innego państwa, marzy o odpoczynku w jakimś pięknym i cichym zakątku. Najlepiej żeby znajdował się na terenie jego kraju, tak by nie musiał stresować się jeżdżeniem po prawej stronie drogi, żeby miał piękne plaże lub teren trekkingowy, niecodzienne krajobrazy, ładną pogodę...
Taka właśnie jest Kornwalia i dlatego stanowi ulubione miejsce wypoczynkowe Brytyjczyków. My również chcieliśmy poznać tę chyba najpiękniejszą część Anglii, a że mamy już pewne doświadczenie i jazda kamperem po lewej stronie jezdni nas nie stresuje, spakowaliśmy się błyskawicznie i wyruszyliśmy na kolejny podbój Zjednoczonego Królestwa.
Kornwalia przywitała nas niezwykłą egzotyką. W ciągu całej naszej wyprawy towarzyszyła nam słoneczna i wyjątkowo – jak na Anglię – stabilna pogoda. Wpływ klimatu oceanicznego jest tu widoczny na każdym kroku. W ogródkach rosną palmy, bananowce, araukarie oraz całe mnóstwo egzotycznych kwiatów, które niezwykle pięknie kontrastują z kamienną zabudową wsi i miasteczek, jakie mijaliśmy po drodze.
Perranporth
Pierwszym przystankiem na wypoczynek było miasteczko Perranporth. Spotkaliśmy się tutaj z wyjątkowym zainteresowaniem dotyczącym naszego kampera, które towarzyszyło nam aż do opuszczenia Wielkiej Brytanii. Początkowo myśleliśmy, że Anglicy są po prostu bardzo uprzejmi (rzeczywiście są!) i przy okazji niezwykle rozmowni i dlatego zaczepiają nas na każdym parkingu, kempingu, pod sklepem, a nawet w tracie jazdy, np. na światłach przed skrzyżowaniem. Chwalą pomysł, wygląd i funkcjonalność oraz dopytują, gdzie można taki kupić. Potem, zważywszy na wszystkich tych, którzy o nic nie pytali, ale podchodzili pooglądać i skomentować, doszliśmy do wniosku, że jest to rzeczywiste zainteresowanie, z jakim nigdy nie spotkaliśmy się ani wcześniej, ani później.
Ta typowo wypoczynkowa miejscowość, a raczej jej nadmorskie okolice, wzbudziły w nas zachwyt nie do opisania! Wzdłuż brzegu, jak okiem sięgnąć, rozciągają się falisto ukształtowane wzgórza, pokryte zielono-wrzosowym kobiercem, gdzieniegdzie przetykanym żółtymi kwiatami. Brzeg kończy się widowiskowym klifem, który bądź to zanurza się bezpośrednio w oceanie, bądź w licznych zatoczkach otacza plażę i zaprasza do wypoczynku. Niedaleko urwiska wiją się białe wstążki ścieżek spacerowych, które nikną w dali, jakby nigdy nie miały się skończyć. Teren zamieszkuje mnóstwo dzikich królików, które na widok spacerowiczów błyskawicznie rozpierzchają się na wszystkie strony, a nawet rzucają się z klifu! Początkowo przeraziliśmy się tą niecodzienną sytuacją, ale po wnikliwym zbadaniu zaobserwowanego zjawiska odkryliśmy, że to nie przejaw zbiorowego szaleństwa sympatycznych gryzoni, tylko ucieczka do własnych nor. Niecodzienna była jedynie ich lokalizacja – od strony morza, pół metra poniżej krawędzi klifu, co wymagało iście kaskaderskich sztuczek w trakcie codziennej eksploatacji. Na widok takich krajobrazowo-przyrodniczych wspaniałości pomyślałam, że w tym miejscu każdy członek naszej rodziny będzie zadowolony!Surfing na atlantyckiej fali
Obładowani plażowym ekwipunkiem zeszliśmy po stromym zboczu na plażę. Innych amatorów kąpieli i opalania było niezbyt wielu i prawie sami Anglicy. Pierwsze co rzuciło nam się w oczy, to zarówno dzieci, jak i dorośli ubrani od stóp do głów w pianki surfingowe – każdy niósł adekwatną do wzrostu deskę. Fala atlantycka, zgodnie z naszymi nadziejami: wysoka i długa, obiecywała niezłą zabawę. Wprawdzie my desek surfingowych nie mieliśmy, ale pianki jak najbardziej, więc od razu ruszyliśmy w fale. Zabawa fantastyczna! Woda zimna, ale zabawa tak intensywna, że trudno zmarznąć, szczególnie w ubraniu.
Podczas kolejnych dni naszej podróży wypoczywaliśmy na innych plażach południowo-zachodniego wybrzeża i wszędzie scenariusz był ten sam. Mniej lub bardziej wprawni surferzy, w różnym wieku, próbowali swych sił na atlantyckich falach. Oczywiście przytłaczającą większość stanowili ci pierwsi, ale widać, że tam obowiązywał taki model korzystania z oceanu – bez pianki ciężko wejść, bo woda ma 14 stopni, pływać się nie da, bo fala za duża, no to faktycznie zabawa z deską wydaje się rozsądną alternatywą. Największą radość miały nasze dzieci, które trudno było wyciągnąć na brzeg.Spacery wzdłuż klifów
Mnie najbardziej pociągały ścieżki biegnące wzdłuż klifów. Kiedy więc słońce grzało już słabiej, a dzieci zmęczyły się zabawą w wodzie, wybieraliśmy się każdego dnia na długi spacer klifowym brzegiem. Widoki towarzyszyły nam nieziemskie i to zarówno w najbliższym otoczeniu, gdzie oko cieszyły wszechobecne wrzosy i kicające króliczki, jak i w oddali – majestatyczne klify i piękne, złociste zatoczki z plażami. Amatorów spacerów było całkiem sporo, ale nie można tu mówić o tłoku. Anglicy pozdrawiają każdego napotkanego bardzo uprzejmie, a nierzadko dodają jeszcze coś od siebie, na przykład na temat pogody.
Wizyta na Land’s End
Jedną z atrakcji turystycznych, szczególnie chętnie odwiedzaną, jest najbardziej na zachód wysunięta część Anglii, nazywana Land’s End. Znajduje się tutaj ostatnia w Anglii (lub pierwsza, w zależności jak się człowiek odwróci) gospoda, dom, plac zabaw, albo kot, z którym można sobie zrobić pamiątkowe zdjęcie. Trochę dziwi mnie fascynacja tym miejscem, bo przecież nikt więcej nie przeżywa tak bardzo końca swojego kraju, szczególnie, że w tym wypadku dotyczy to jedynie Anglii, a nie całej Wielkiej Brytanii. No, może oprócz Francuzów – oni też mają w Bretanii swój Land’s End (Finistère). Niemniej dzień spędziliśmy bardzo miło, bo droga do tej atrakcji wiodła bardzo widowiskową trasą – wzdłuż wysokich na 60 metrów klifów, a na koniec dnia udało nam się przyjemnie poplażować.
W drodze do domu
W drodze powrotnej natrafiliśmy na dwa bardzo ciekawe miejsca, których nie powinien ominąć żaden podróżnik przemierzający południowe wybrzeże Anglii. Pierwsze z nich to Chesil Beach. Długa na 29 km i wysoka na 15 m mierzeja, zbudowana jest z malutkich okrągłych kamyczków i oddziela ocean od Fleet Lagoon. Ciekawostką jest to, że mierzeja przesuwa się w stronę lądu o 5 cm na rok, a więc od czasu powstania (podobno ok. 6000 lat temu) powinna przejść 300 m. Wygląda na to, że Fleet Lagoon była kiedyś o wiele większa.
Druga to kredowe klify Seven Sisters. Jest to wyjątkowo atrakcyjna okolica. Oprócz soczysto zielonych wzgórz, które to wznoszą się, to opadają, zakończonych jaskrawobiałym klifem opadającym stromo wprost do lazurowej wody, jest tu wiele innych atrakcji, które umożliwiają czynny wypoczynek. Jest malownicza plaża, spływ kajakowy, tereny do spacerów lub jazdy na rowerze... Nikt tu się z pewnością nie nudzi. Otoczenie jest niewiarygodnie piękne, szczególnie w słoneczną pogodę. Trudno się dziwić, że nakręcono tu mnóstwo filmów.
Epilog
Południowo-zachodnie wybrzeże urzekło nas krajobrazami, jakich większość ludzi, oczywiście z wyjątkiem Brytyjczyków, nie spodziewałaby się znaleźć w tej części świata. Mieszkańcy Zjednoczonego Królestwa nie mają jednak najmniejszego problemu ze wskazaniem Kornwalii jako najlepszego miejsca na nadmorski wypoczynek. Myślę, że warto posłuchać ich rad, zwłaszcza jeśli ktoś marzy o pięknych plażach i niebanalnych krajobrazach wpisanych na listę UNESCO, a do tego nie lubi tłoku i wszechogarniającego wakacyjnego jazgotu. Szczególnie warto wybrać się tam w lipcu – dni długie, opadów najmniej, słońca dużo, a poza tym angielskie dzieci chodzą jeszcze wtedy do szkoły.
Tekst: Anna Mika
Zdjęcia: Łukasz Mika
Artykuł pochodzi z numeru 3(68) 2015 Polskiego Caravaningu