Co z satysfakcjonującą ładownością „domu na kołach” dla posiadaczy prawa jazdy kategorii B? Temat kilogramów i uciążliwego balastu staje się na tyle niecierpiący zwłoki, że produkcję współczesnych kamperów coraz trudniej pogodzić z obowiązującym od dziesiątków lat limitem wagowym.
Blisko 70 lat temu pewien zapis konwencji wiedeńskiej, na której to normatywach powstały kolejne umowy międzynarodowe, wyznaczył limit 3,5 t. Zamiast piętnować przypadki przeładowania w „domach na kołach” za sprawą nieżyciowego gorsetu, warto zwrócić uwagę, jak bardzo nie przystaje owo uporczywe 3500 kg do rzeczywistości, a wręcz ogranicza postęp w dziedzinie projektowania, produkcji i wreszcie użytkowania pojazdów specjalnego przeznaczenia. Takie dmc jest z poprzednich epok, ot co. Przemawia za tym także technologia wdrożona na potrzeby przemysłu caravaningowego.
W przypadku kamperów wspólne dzieło niezliczonych firm, a też przecież profesjonalnego rzemiosła pojazdów wykonywanych w mniejszych seriach, jest jeszcze bardziej imponujące niż skądinąd daleko posunięta unifikacja wszystkich podzespołów w produkcji wielkoseryjnej. Statystyczny samochód jest dziś w 80% dziełem dostawców (o różnym stopniu powiązań: Tier1, Tier2, Tier3). Wszyscy pracujący na rzecz przemysłu motoryzacyjnego już dawno ulegli trendowi obniżania masy pojazdu. Zasada jest prosta: mniej materiału to niższa waga i mniejsze zużycie paliwa, a w konsekwencji – mniejsze zanieczyszczenie środowiska.
Magiczny limit 3500 kg AD 1950
Zatroskani losem zmotoryzowanych każą producentom uzbrajać pojazdy w kolejne zdobycze technologii bezpieczeństwa. Samochód z roku 1950 nie zostałby dziś homologowany, bo brakuje mu „tony” rozwiązań i systemów gwarantujących akceptowalny poziom ochrony. A kamper to byt swoisty. Skoro „dom na kołach”, bo łączy funkcje mobilne (pojazdu) z walorami autonomii, niezależności i swobody, to musi posiadać nieodzowny dla wypełniania swych funkcji (dom) balast.
Koncerny samochodowe, aby sprostać coraz to nowym normom ekologicznym i móc dzięki temu sprzedawać na terenie Unii Europejskiej swoje pojazdy, czynią to ze szkodą dla ich ładowności. Tak było niedawno z normą Euro 5 i debiutem filtrów cząstek stałych DPF/FAP, tak jest ze zbiornikiem AdBlue (+16-23 kg), jedynej metodzie dla diesli pozwalającej sprostać wymogom normy Euro 6. Dowód? Wyższe ceny zakupu i eksploatacji samochodu, a do tego mniejsza ładowność – to tylko część zmian, jakie wywołała norma Euro 6 w autach dostawczych. Upiorna to wiadomość dla europejskiego przemysłu caravaningowego, który w przemożnej mierze bazuje na pojazdach użytkowych w klasie do 3500 kg dopuszczalnej masy całkowitej. ABS, ESP, BAS, ASR – sukcesywnie zaostrzane wymagania dotyczące obowiązkowego wyposażenia nowych aut to nie tylko bezpieczeństwo czynne w standardzie, ale i kolejne kilogramy!
Pełna treść artykułu w najnowszym wydaniu "Polskiego Caravaningu".