Pomysł na Wielką Brytanię pojawił się tej wiosny. Mając miesiąc urlopu, jeszcze w maju zastanawialiśmy się, czy wolimy pojechać do Maroka, bo egzotycznie, ponownie do Turcji, bo tanio i niezwykle ciekawie, czy może właśnie do Wielkiej Brytanii, bo chłodno, wyspiarsko i nieco inaczej niż w pozostałych europejskich krajach.
W dalsze podróże ruszamy zawsze we czwórkę: rodzice i dwie pozytywnie zakręcone nastolatki; od wielu też lat miejsca czy atrakcje wybieramy wspólnie, tak aby każdy był zadowolony i miał coś ciekawego dla siebie. Po wielu dyskusjach, analizowaniu argumentów za i przeciw wybór padł na Wielką Brytanię, już w drugiej połowie czerwca ruszyliśmy z przygotowaniami. Tradycyjnie, samochodem, przyczepą i wszelkimi dokumentami zajął się nasz jedyny kierowca, czyli Andrzej, zaś Ania i Zuza szukały atrakcji i ciekawych miejsc do zobaczenia, które w trasę pięknie ułożyła nasza główna nawigatorka Jula.
W drogę wyruszyliśmy w piątek o godz. 23, po powrocie Andrzeja z pracy. Szybko podpięliśmy przyczepę, po czym wpisaliśmy do nawigacji hasło „Calais”. Jechaliśmy aż do 6 rano, a potem, po kilku godzinach snu, już do wieczora, kiedy to zatrzymaliśmy się na niemieckim parkingu, by się przespać. Niedziela nie mogła wyglądać inaczej. Wczesna pobudka i cel „dojedziemy do portu”. I dojechaliśmy. Adrenalina krążyła nam w żyłach, już nie mogliśmy doczekać się pierwszych wrażeń, bo choć Wielka Brytania jest w Europie, to jednak nie byliśmy przyzwyczajeni do lewostronnego ruchu, jardów, mili, wszechobecnych zakazów itd. Podekscytowani poszliśmy spać do przyczepy, by już o 7 rano w poniedziałek, zwarci i gotowi, stawić się na odprawę promową, a później na półtoragodzinny rejs.
Zaraz po zjechaniu z promu udaliśmy się do Dover, by kupić miesięczną kartę telefoniczną z brytyjskim numerem, no i oczywiście z nielimitowanym internetem, którego potrzebowaliśmy między innymi do Google Maps, a także weryfikowania atrakcji i szukania na bieżąco parkingów. W Wielkiej Brytanii obowiązuje strefa roamingu B1, dlatego wszelkie połączenia, czy to z siecią czy telefoniczne, są kosztowne.
Musimy uczciwie przyznać, że po przejechaniu kilku kilometrów ruch lewostronny nie okazał się taki straszny, jak myśleliśmy. Andrzej oczywiście musiał zachować czujność, szczególnie na rondach, których tu nie brakuje. Poza tym jechał tak jak wszyscy, a po kilku dniach stwierdził, że nawet mu się to podoba. A i my szybko przestawiliśmy się i do tej pory, nawet w Polsce, zdarza nam się odruchowo iść lewą stroną chodnika.
Jako że uwielbiamy zwiedzać, poznawać i doświadczać, zainwestowaliśmy w 16-dniową kartę English Heritage Card for Overseas Visitor, dzięki której zaoszczędziliśmy sporo na wstępach do zamków, dworów i innych historycznych miejsc, a tych w Anglii nie brakuje. Tak naprawdę karta ta zwróciła się nam już pierwszego dnia.
Tego samego dnia po południu ruszyliśmy w okolice Londynu na kemping z grupy The Camping and Caravanning Club. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że w Anglii i Walii spanie na dziko jest zabronione. Jakbyśmy mimo wszystko próbowali, znalezienie miejsca często graniczy z cudem, bo wjazdy są ograniczone barierkami na wysokości około 1,90 m. Szkocja jest pod tym względem nieco bardziej liberalna.
Przyszedł czas, by poznać tę „perełkę Anglii”! Jeszcze przed zwiedzaniem zaopatrzyliśmy się w karty Oyster, służące jako bilety w komunikacji miejskiej, a także London Pass, dzięki którym zwiedziliśmy mnóstwo miejsc, nie wydając majątku. Po Londynie poruszaliśmy się głównie metrem i autobusami z uwagi na częste korki. Jeśli chcemy wjechać do Londynu samochodem, trzeba pamiętać o strefie ULEZ, w której wymagane są niskie normy emisji spalin.
Z atrakcji najbardziej podobały nam się Tower Bridge i spacer jego górnym pomostem, Tower of London, Opactwo Westminsterskie i Greenwich. Musimy też przyznać, że Buckingham Palace i zmiana warty robią wrażenie! Różnorodność Londynu jest niezwykła i nie ma się co dziwić, że miasto to co roku przyciąga tłumy turystów.
Londyn
Po 4 dniach intensywnego zwiedzania Londynu i jego okolic, nieco już zmęczeni, ale jednocześnie szczęśliwi, z głową pełną wrażeń, ruszyliśmy odkrywać Kornwalię, zatrzymując się po drodze w Old Sarum i Stonehenge. Południowo-zachodnia Anglia jest przepiękna! Jej przyroda dosłownie zapiera dech w piersiach. Każdego dnia wieczorem nie mogliśmy zdecydować, co podobało nam się najbardziej, zdania były podzielone. Każde miejsce było inne i zarazem wyjątkowe. Tej radości nie zmącił nawet mały problem z samochodem, a mianowicie przebita opona. Być może dlatego, że wizyta w wulkanizacji zajęła nam około 15 minut i kosztowała 20 funtów, więc tragedii nie było.
Przez kolejne dni kierowaliśmy się powoli na północ Anglii, jadąc nieco zygzakiem, aby jak najwięcej zobaczyć. Początkowo odwiedzaliśmy głównie miasteczka, takie jak uzdrowiskowe Bath, Glastonbury, a w nim Ginewrę oraz króla Artura, szekspirowskie Stratford-upon-Avon, aż w końcu wjechaliśmy w rejon Cotswolds słynący z uroczych wiosek i niezwykłych białych domów niczym z bajki. Nie bez powodu ten rejon słynie z niezwykłego piękna (Area of Outstanding Natural Beauty). Potem nadeszła pora na Oxford i konkurujące z nim od lat Cambridge. Trzeba przyznać, że czuć tu ducha nauki, a wiekowe uniwersyteckie budynki sprawiają, że w myślach cofamy się o parę wieków.
Uwielbiamy odkrywać na nowo historię, zwiedzać zamki, dowiadywać się nowych rzeczy, ale naszą prawdziwą miłością jest przyroda, wędrówki. Zatem, wiedząc, że nieopodal jest Park Narodowy Peak District, nie mogliśmy tam nie zajrzeć! I gdy po wielu dniach zwiedzania ruszyliśmy na szlaki, stwierdziliśmy, że tego właśnie nam było trzeba! Niesamowity wąwóz Lud’s Church, Thor’s Cave czy jaskinia Robin Hooda na skarpie Stanage Edge to miejsca, które pozostaną w naszych głowach już na zawsze.
Jednak czas nas gonił, nadeszła pora, by ruszać dalej i to nie byle gdzie, tylko do niewielkiego, ale naprawdę zjawiskowego Yorku. Poza zabytkową katedrą, zamkiem i murami znajdziemy tu również darmowe Muzeum Kolejnictwa, a że wśród nas miłośników kolei nie brakuje, takiej okazji nie mogliśmy przegapić. Kolejnym celem okazał się mur Hadriana, a raczej to, co z niego zostało. Na całym odcinku muru zachowało się wiele ruin miast czy fortów. Ponoć potężny wał nie spełnił pokładanych w nim nadziei, ale dzięki Hadrianowi mamy prawdziwą atrakcję turystyczną. I tym sposobem dotarliśmy na samą północ Anglii.
Kornwalia. Zamek Tintagel i kościół św. Materiana
Kolejny dzień rozpoczynamy już praktycznie w Szkocji, na rozgrzewkę odwiedzając Edynburg, czyli stolicę. Spacerujemy uliczkami, zachwycamy się praktycznie wszystkim, począwszy od zjawiskowych budynków, przepięknych uliczek i tajemniczych zaułków, a kończąc na pokazach utalentowanych ludzi i pięknie grających na dudach Szkotów, oczywiście w charakterystycznych spódnicach.
Później odwiedzamy Stirling, nazywane Edynburgiem w pigułce, aż w końcu… po raz kolejny nadchodzi pora na nieco przyrody! Tym razem zatrzymaliśmy się na kempingu przy Loch Lomond, największym w Wielkiej Brytanii jeziorze znajdującym się na terenie Parku Narodowego Loch Lomond & the Trossachs. Wędrówki szlakami wśród wrzosowisk i odkrywanie miejsc, takich jak the Devil’s Pulpit, Whangie czy Conic Hill, było urzekające. Szkocja od samego początku nas zachwyciła i gdy ją opuszczaliśmy, czuliśmy ogromny niedosyt. Dziś już wiemy, że kiedyś tam wrócimy, kto wie, może już kampervanem, o którym skrycie marzy Ania.
Jako że wyżej już jechać nie mogliśmy, trzeba było powoli wracać na południe. Przed nami jeszcze kawałek Anglii i kolejny równie zachwycający Park Narodowy Lake District. Nie mogliśmy odmówić sobie spacerów czy to do pomnika w kształcie latarni, Skull Cave, gdzie kręcono kilka scen do Wiedźmina, jaskini Rydal czy wodospadów Aira Force. Atrakcji tu mnóstwo, więc każdy znajdzie coś dla siebie!
Edynburg
Po Anglii i Szkocji nadeszła pora na Walię i miejscowość o najdłuższej nazwie w całej Europie: Llanfairpwllgwyng-yllgogerychwyrndrobwllllantysiliogogogoch. Brzmi egzotycznie i jakoś tak niezrozumiale, prawda? W całej Walii obowiązują dwa języki: angielski i walijski, i oba można zobaczyć praktycznie wszędzie: na znakach drogowych, budynkach czy opisach atrakcji. Walijczycy bardzo dbają o swoją tradycję i kulturę, choć w codziennych rozmowach słychać głównie język angielski. Na północy Walii odwiedziliśmy wyspę Anglesey oraz przepiękne Great Orme i LLandudno.
Niestety na Park Narodowy Snowdonia tylko zerknęliśmy, bo czasu mieliśmy już mało. Trzeba było jechać dalej, na południe Walii. Tam czekało na nas Cardiff, stolica Walii, i ostatni już na tej trasie park, a mianowicie Park Narodowy Brecon Beacons i szlak śladami LLnylor Pedair Sgwd, czyli czterech wodospadów.
Cypel Great Orme – Llandudno
Tak oto zakończyła się nasza wielka brytyjska przygoda. Nadeszła pora, by kierować się na prom i do domu. Odpływając, czuliśmy ogromną wdzięczność i satysfakcję, że mimo często typowo brytyjskiej pogody mieliśmy szansę aż tyle zobaczyć, przeżyć, spotkać niezwykle sympatycznych, pomocnych ludzi. Kraj, którego – czego nie ukrywamy – trochę się na początku baliśmy z powodu jego inności, okazał się dość przyjazny i przeogromnie ciekawy. Odkrył przed nami wiele i sprawił, że pewnego dnia tu wrócimy, by zobaczyć to, co tym razem nie było nam dane. Zatem Wielka Brytanio, nie żegnamy się, lecz mówimy do zobaczenia!
Odwiedź naszą stronę! Jesteśmy czteroosobową rodzinką: Ania, Andrzej i dwie pozytywnie zakręcone nastolatki: Jula (18 lat) i Zuza (15 lat). Podróże to nasz sposób na życie, na spędzanie wolnego czasu, tak naprawdę to bez nich nie wyobrażamy sobie życia! Dają nam energię, motywację do działania, do pracy, do planowania, jednocześnie zbliżając nas do siebie i pięknie kształtując nasze relacje oraz wspólne wspomnienia. Podróżujcie razem z nami, obiecujemy, że nie będziecie się nudzić!
Artykuł pochodzi z numeru 5 (113) 2023 r. magazynu „Polski Caravaning”.
Chcesz być na bieżąco? Zamów prenumeratę – teraz jeszcze taniej i szybciej.