Wszystko zrodziło się z marzeń – dosłownie, CarbonTear tak właśnie się narodził. Z marzeń o przywróceniu do życia tradycyjnych, często zapomnianych już technologii w motoryzacji. Możecie mi wierzyć – wszyscy, ale to wszyscy, pukali się w sam środek czoła i twierdzili, że to nie może się udać. I prawie mieli rację.
Przez dwa lata projektowania, cięcia, klejenia i wyginania drewna, gięcia i spawania stali, aluminium, dobierania i polerowania detali, podczas tysięcy godzin spędzonych w warsztacie... momentów załamania było wiele. Zwłaszcza wtedy, gdy w okolicach trzeciej nad ranem po raz dwunasty trzeba było zdejmować z drzwi ręcznie profilowaną i polerowaną aluminiową listwę, by następnie podjąć decyzję o wykonaniu innej, w zupełnie nowym kształcie (bo ta dwa milimetry szersza po prostu wygląda lepiej). Albo gdy po raz trzysta ósmy zamykało się drzwi, by sprawdzić, czy uszczelka odpowiednio się układa i czy dźwięk zamykania jest wystarczająco „szlachetny”. Raczej trudno znaleźć w słowniku ludzi kulturalnych rzucane wtedy pod nosem epitety, które odbijały się echem od zaspanych ścian. Naprawdę nie wiem, jak to wszystko wytrzymaliśmy, dlaczego po kilku godzinach snu, rano wracaliśmy do warsztatu, by po mocnej kawie, z nową nadzieją, uzbrojeni w narzędzia, mierzyć się z „materią”. Materią nierzadko krnąbrną i złośliwą, ale przez to jakże piękną.
Często zastanawiam się: co takiego dodawało nam sił? Może była to zwykła chłopięca ciekawość, może chęć udowodnienia sobie, że się uda, a może nieopisana przyjemność płynąca z dotykania gładkiego drewna czy wypolerowanej stali? Może ta kobieca miękkość linii? A może po prostu wszystko naraz!
Piotr Goral
carbontear.pl
Artykuł pochodzi z numeru 5(78) 2017 Polskiego Caravaningu