Tiny house to trend, który zyskuje coraz większą popularność na świecie, jednak w Polsce wciąż raczkuje. Te małe, mobilne domy oferują coś, czego trudno szukać w tradycyjnym budownictwie – swobodę, minimalizm i brak skomplikowanych formalności.
Odpowiedzi na te pytania znajdujemy, słuchając historii ludzi, którzy zdecydowali się na ten nietypowy styl życia.
Tiny house’y to małe, mobilne domy, które łączą funkcjonalność z estetyką. Mają powierzchnię od 15 do 30 m² i zazwyczaj wyposażone są we wszystkie niezbędne udogodnienia: salon, kuchnię, łazienkę, a często nawet antresolę sypialną. Budowane na przyczepach, można je przetransportować w dowolne miejsce, co pozwala właścicielom zmieniać lokalizację swojego domu wedle potrzeb.
I najważniejsze: nie trzeba pozwoleń na budowę, ponieważ takie konstrukcje klasyfikuje się jako pojazdy. Dzięki temu omijamy formalności, które potrafią znacznie wydłużyć i podrożyć proces budowy tradycyjnego domu.
Warszawa – miasto kontrastów, w którym ceny mieszkań osiągają niebotyczne kwoty – okazała się idealnym miejscem na tiny house dla pani Ewy. Po stracie domu stanęła przed trudnym wyborem: kosztowne mieszkanie na kredyt czy rozwiązanie alternatywne.
– Nawet kawalerki na Białołęce były poza moim zasięgiem finansowym – wspomina Ewa. – Gdy mój syn znalazł w internecie informacje o tiny house’ach, początkowo nie wierzyłam, że można w takim domku mieszkać cały rok. Myślałam, że to bardziej letniskowe rozwiązanie, ale szybko się przekonałam, że nadają się do całorocznego zamieszkania.
Tiny house Ewy ma długość 7,2 m i został dopasowany do jej potrzeb. Wyposażono go w klimatyzację z funkcją grzania oraz ogrzewanie podłogowe, które zapewniają komfort w każdych warunkach pogodowych. Z kolei dzięki rekuperacji właścicielka może cieszyć się świeżym powietrzem bez utraty ciepła.
– Największą zaletą tego domu jest fakt, że nie potrzebowałam pozwolenia na budowę. Postawiłam go tam, gdzie chciałam, i od razu mogłam się wprowadzić – opowiada Ewa. – Za pieniądze, które wydałam na domek, w Warszawie mogłabym sobie pozwolić jedynie na malutką kawalerkę, a tutaj mam wszystko, czego potrzebuję.
Ania i Tomek z Krakowa to pasjonaci surfingu. Swój tiny house postawili nad polskim morzem, gdzie służy im jako letnia baza wypadowa. Wyposażony w instalację off-grid domek pozwala na życie bez dostępu do sieci zewnętrznych – zasilany jest panelami fotowoltaicznymi, a wodę czerpie ze 100-litrowego zbiornika.
– Nasza działka leży w Nadmorskim Parku Krajobrazowym, gdzie budowa tradycyjnego domu jest niemożliwa. Tiny house okazał się idealnym rozwiązaniem – mówi Tomek. – Jest przestronny, dobrze izolowany i mobilny. A kiedy najdzie nas taka ochota, możemy przetransportować go w inne miejsce.
Ich domek jest nie tylko praktyczny i niezależny, ale też ekologiczny. Dzięki nowoczesnym rozwiązaniom, jak panele słoneczne i energooszczędne sprzęty, koszty utrzymania są minimalne.
– To niezwykle komfortowy sposób na życie. Mamy wszystko, czego potrzebujemy, a jednocześnie czujemy się bliżej natury – dodaje Ania.
Dla Janka z Lubniewic tiny house był odpowiedzią na ograniczenia związane z działką rolną. Nie mógł tam postawić tradycyjnego domu, ale niewielki domek mobilny okazał się strzałem w dziesiątkę.
– Żona dostała w spadku ziemię nad jeziorem. Chcieliśmy stworzyć miejsce, gdzie moglibyśmy odpoczywać, ale postawienie domu na działce rolnej było niemożliwe z uwagi na brak warunków zabudowy – opowiada Janek. – Tiny house rozwiązał wszystkie nasze problemy. Wystarczyło znaleźć odpowiednie miejsce i domek gotowy był do zamieszkania.
Ich ośmiometrowy domek powstał w zaledwie półtora miesiąca. Jak podkreśla Janek, szybka produkcja i brak potrzeby uzyskania pozwolenia na budowę były kluczowe w podjęciu decyzji.
– Domek został wyposażony zgodnie z naszymi oczekiwaniami. Jest kompaktowy, ale świetnie zaprojektowany. Dzięki temu czujemy się tutaj komfortowo, choć powierzchnia jest niewielka – dodaje. – A co najważniejsze, nie muszę się martwić kredytem ani kosmicznymi cenami mieszkań.
Chociaż w Polsce tiny house’y są wciąż mało popularne, ich potencjał wydaje się ogromny. To rozwiązanie dla osób, które chcą uniknąć wysokich kosztów kredytów hipotecznych, marzą o elastycznym stylu życia lub potrzebują dodatkowej przestrzeni – czy to w formie biura, czy domku letniskowego. Plusem jest również krótki czas realizacji. Budowa tradycyjnego domu to proces, który może się ciągnąć latami. W przypadku tiny house’ów produkcja i wykończenie zajmują zaledwie kilka miesięcy.
Można je postawić w górach, nad morzem czy na własnej działce w lesie – wystarczy, że znajdzie się odpowiednie miejsce do zaparkowania. Jeśli obecna lokalizacja przestanie nam odpowiadać, domek można przetransportować w inne miejsce.
Oczywiście życie na małej przestrzeni wymaga kompromisów. Organizacja przestrzeni, eliminowanie niepotrzebnych rzeczy i rezygnacja z niektórych luksusów to codzienność, ale dla wielu osób to cena, jaką warto zapłacić za mobilność i brak kredytów.
Czy tiny house to przyszłość mieszkalnictwa w Polsce? Trudno przewidzieć, ale jedno jest pewne – w świecie coraz większych kosztów życia ta minimalistyczna koncepcja ma szansę na trwałe zadomowienie się w naszych realiach.
Artykuł pochodzi z numeru 6 (120) 2024 r. magazynu „Polski Caravaning”.
Chcesz być na bieżąco? Zamów prenumeratę – teraz jeszcze taniej i szybciej.