Czyli jak przygotowaliśmy przyczepę na spotkanie z pustynią. Rozpoczęcie naszej przygody z przyczepą dojrzewało przez kilka lat. Zamiłowania do caravaningu nie wyssaliśmy z mlekiem matki, nie mieliśmy rodzinnej tradycji. Kiedyś jeździliśmy na standardowe wakacje, do hotelu. I nie dlatego, że właśnie taki sposób preferowaliśmy, po prostu nie zdawaliśmy sobie sprawy, że można inaczej...
Przełom nastąpił na wakacjach w Bułgarii. Z kolorowego folderu wybraliśmy sobie przyzwoity, jak się wydawało, hotel. Po dojechaniu na miejsce okazało się, że zdjęcie z obrazka jest dalekie od tego co zastaliśmy na miejscu. Inne obiekty, które znajdowały się w sąsiedztwie, zdecydowanie wyglądały lepiej i wtedy właśnie zamarzyło nam się, aby miejsce wypoczynku wybierać dopiero po przybyciu na miejsce. Na kolejne wakacje pojechaliśmy już “na dziko”, czyli bez wcześniejszej rezerwacji hotelowej. Do auta zapakowaliśmy awaryjnie namiot i ruszyliśmy do Albanii. Przemieszczając się na południe, zwiedziliśmy całe wybrzeże, zatrzymując się w miejscach, które uznaliśmy za wartościowe. Jednakże ciągłe przenoszenie rzeczy z auta do hoteli i odwrotnie nadto nas zmęczyło i w głowie nam zaświtało, że w kolejnym roku wybierzemy się pod namiot.
Maroko. Kameralny kemping z ładnym ogrodem, Palmiras w okolicy Ouarzazate.
Turysta z kraju Trzeciego Świata Domek z materiału z pewnością też ma swoje zalety, lecz nie sprawdził się przy naszym sposobie wypoczynku. Z samorozkładającym się sprzętem ruszyliśmy na podbój hiszpańskiego wybrzeża. Chcąc się ciągle przemieszczać, aby nie zakwitnąć w jednym miejscu, codziennie musieliśmy zwijać manatki, a wieczorem po męczącym dniu jazdy znów je rozkładać. Namiot rozstawiał się sam, ale nie materace, ekwipunek kuchenny i wypoczynkowy. Wakacje wspominamy wspaniale, zwłaszcza że udało nam się spenetrować całe wybrzeże, jednak po powrocie marzył nam się powakacyjny urlop – tak byliśmy zmordowani. A ponadto jeszcze jeden szczegół dał nam do myślenia – na każdym kempingu, na który trafiliśmy, w sąsiednich boksach stały “wypasione” przyczepy Niemców, Włochów i innych Europejczyków. My ze swoim skromnym namiotem, zajmującym wraz z autem niekiedy niewiele ponad 1/3 parceli, wyglądaliśmy – co to dużo mówić – biednie, jakbyśmy dotarli tu z Trzeciego Świata. I wtedy właśnie, po tych męczących wakacjach ostatecznie zakiełkowała myśl – musimy mieć przyczepę!
Czarna lista Przed kolejnym sezonem, nie inwestując przesadnie, na próbę kupiliśmy 4-osobową przyczepę Sprite 400. Przy wyborze kierowaliśmy się jej mobilnością, DMC do 750 kg, aby nie wykonywać corocznych przeglądów oraz niską masą własną, aby sprawnie poruszać się w terenie górzystym, na krętych, wąskich drogach i łatwo manewrować na kempingu. I na początek pognaliśmy do Syrii. Namiot poszedł w kąt, a my objechaliśmy kawał arabskiego świata. Wakacje były wspaniałe, bez nadmiernego zmęczenia i po nich poczuliśmy, że teraz możemy pojechać jeszcze dalej. Cel szybko został obrany – pustynne tereny Maroka, Mauretanii i Sahary Zachodniej. Wielokilometrowa przeprawa przez Syrię ujawniła jednak wiele mankamentów technicznych, które utrudniały nam życie. Po wakacjach, wróciliśmy do domu z długą listą modyfikacji, które nas czekały.
Nowoczesne oblicze naszej odmalowanej przyczepy.
Malowanie białą farbą autorenolak.
Ryflowana blacha zamontowana przez nas celem zabezpieczenia przed kamieniami.
Dodatkowe zapięcie świetlika na zwykły rzep.
Neony, kolorofony i inne świecidełka Do najszybszych i najprostszych prac zaliczyć należy wymianę wiszącego żyrandola nad stołem. Nierówne tereny syryjskiej pustyni szybko spowodowały, że dyndający abażur urwał się po którymś kilometrze, pozbawiając nas górnego światła. Został zatem wymieniony na lampę LED-ową przytwierdzoną na sztywno do podsufitki. Przy okazji zamontowaliśmy oświetlenie zewnętrzne; nowa oprawa znalazła swoje miejsce także nad kuchnią, a archaiczne włączniki od lampki nocnej zmieniliśmy na “domowe”. Cała instalacja zasilana jest na 230 V z przyłącza na kempingu lub z akumulatora samochodowego i przetwornicy w przypadku postoju “na dziko”. Dodatkowo, na krótkie postoje regeneracyjne, zamocowaliśmy niewielką lampę LED-ową z własnym zasilaniem, co umożliwiło nam po zachodzie słońca sprawne przygotowywanie posiłków bez konieczności podłączania całej instalacji.
Sprite pędziwiatr Kolejnym etapem było zastosowanie nowych mocowań do szafek kuchennych. Tradycyjne wkręty wyrwały się na syryjskich drogach i meble tańczyły na każdym wyboju bardziej niż sama przyczepa. Oryginalne plastikowe mocowania zastąpiliśmy metalowymi kątownikami, przymocowanymi do ściany wkrętami do płyt gipsowych. Zmierzając ku Syrii, cudownie szerokimi tureckimi autostradami, momentami chcieliśmy podkręcić tempo, co kończyło się samoistnym otwarciem okna dachowego po przekroczeniu 100 km/h. Dzięki zastosowaniu dodatkowego zapięcia na zwykły rzep, bez problemu podróżujemy teraz autostradą z prędkością 120 km/h. Szafki w tym roku już się nie oderwały, mimo że przyczepka nieraz mocno skakała na wyboistych drogach odległej Sahary Zachodniej. Fabrycznie przyczepa dedykowana była do małych samochodów, przez co miała dosyć niskie zawieszenie. Aby dostosować ją do większego auta, konieczne było jej podniesienie poprzez zastosowanie profilu zamkniętego wysokości 5 cm pomiędzy osią a ramą przyczepy. Przy okazji zamontowaliśmy też zielone amortyzatory Octagon, aby ograniczyć podskakiwanie lekkiej konstrukcji na nierównościach. Zabieg okazał się dość prosty, gdyż producent przewidział taką możliwość w postaci elementów do mocowania. Drewniane elementy konstrukcji podwozia, które nie wytrzymały pustynnych, nierównych terenów, zostały wzmocnione metalowymi kątownikami i dodatkowymi śrubami. Jeżeli podczas kolejnych wypraw ich wytrzymałość nie poprawi się, zastąpione zostaną belkami aluminiowymi.
Maroko. Przyjemny kemping z basenem – Wąwóz Todrha.
I jakoś się kręci... Na azjatyckich kempingach, gdzie przewagę stanowiło piaszczyste podłoże, problemem okazało się ręczne manewrowanie przyczepą, gdyż koło podporowe było wąskie i szybko grzęzło. Wymieniliśmy je na masywną pompowaną oponę stosowaną do ciężkich przyczep. Obowiązkowo też wymienione zostały leciwe opony na nowe w większym rozmiarze, przez co nasz domek lepiej pokonywał nierówności, nie grzązł na piaszczystych szutrach i odpukać ani razu nie złapaliśmy gumy. Ponieważ czekało nas pokonanie kilkunastu tysięcy kilometrów, profilaktycznie wymieniliśmy łożyska na wysokiej trwałości NTN. Ruch okazał się słuszny, bo mimo robienia średnio pięciuset kilometrów dziennie, nie spotkała nas żadna nieprzewidziana sytuacja i łożyska dojechały w całości, bez konieczności wymiany. Z uwagi na fakt, iż większość dróg szutrowych pokryta jest drobnymi kamieniami, do dolnej części poszycia zamocowaliśmy blachę ryflowaną. Zabezpiecza ona nadwozie przed wgniotami powodowanymi wyrzucanym spod kół samochodu żwirem. W pojemniku zewnętrznym, poza 11-kilogramową butlą gazową, miejsce znalazły dwa zbiorniki na wodę po 20 l. Do kranu zlewowego, poprzez dorobioną przejściówkę, zakładany jest natrysk, z którego można korzystać na zewnątrz. Takie rozwiązanie bardzo dobrze sprawdzało się przy wysokich temperaturach zewnętrznych. Chłodny prysznic pod chmurką był niejednokrotnie wspaniałą chwilą relaksu i możliwością spłukania z siebie saharyjskiego piasku, zwłaszcza przy nocowaniu “na dziko”. Po ataku tureckich komarów wykonaliśmy moskitiery, dzięki czemu żaden najmniejszy owad nie miał szans się przecisnąć. Również we wszystkich kratkach wentylacyjnych została zamontowana gęsta siatka na insekty, zabezpieczająca jednocześnie przed dostawaniem się do wnętrza ogromnych ilości pyłów podczas burz piaskowych na drogach Mauretanii. W tym samym celu uszczelniliśmy silikonem wszystkie widoczne szpary w podłodze i na połączeniach z nadkolami.
Maroko – pustynia Sahara – przy granicy z Algerią.
Z wizytą u designera Kiedy stwierdziliśmy, że wszystkie ujawnione niedogodności zostały usunięte, zabraliśmy się za wygląd zewnętrzny, który też wiele zostawiał do życzenia. Na początek pomalowaliśmy aluminiowe nadwozie białą farbą autorenolak. Porowata struktura powierzchni pozwoliła na bezpieczne użycie pędzla. Zderzaki i nadkola pokryliśmy “farbą do zderzaków” w kolorze szarym i w tym samym kolorze wymalowaliśmy nowoczesne pasy poprawiające design całego przedsięwzięcia. Szyby wykleiliśmy folią przyciemniającą, dzięki czemu z kontrastujących brązowych zrobiły się grafitowe, a kolorystykę tylnych lamp ujednoliciliśmy specjalnym czerwonym lakierem. W finale, z “babciowej” starej przyczepy, wykrzesaliśmy nowoczesny, zdecydowanie młodziej wyglądający domek na kółkach.
Nowe oświetlenie wewnątrz przyczepy, przymocowane „na sztywno”.
I świat stoi teraz otworem! Oryginalny przedsionek zewnętrzny tworzący dwie dodatkowe ściany i dach sprawdziłby się raczej w polskich, deszczowych warunkach. My zastąpiliśmy go zwiewnym materiałem, bez boczków, dzięki czemu pod dachem nie było duszno, tylko cienisto i przewiewnie. Śledzie, których nierzadko w kamienistym podłożu nie byłoby jak wbić, wyrzuciliśmy, w zamian doszyliśmy wiązania i dach mocowaliśmy do relingów na dachu samochodu. Stworzyliśmy sobie tym samym kawał zacienionego miejsca, gdzie bez oporów mogliśmy przesiadywać na pustyni przez cały dzień. Słońce, mimo przesuwania się po niebie, zawsze miało kłopot, by nas tam złapać. Zmodyfikowaną przyczepę poddaliśmy próbie przy tegorocznej wyprawie do Mauretanii i wszystkie rozwiązania sprawdziły się bez zarzutu. Szalejące piaski Sahary, palące słońce Afryki, off-roadowe przejazdy nie były nam straszne i nie spowodowały nieplanowanych postojów. Zapuściliśmy się w głębokie rejony piaszczystego kraju, odwiedzając beduińskie wioski, sprawnie pokonując przy tym każdy kilometr. Przyczepka dzielnie radziła sobie w grząskim terenie, pozwalając nam na wakacyjny relaks nawet w marokańskim Erg Chabbi – miejscu, gdzie turystów dowozi się autem 4x4. My, dojeżdżając tam swoim sprzętem, zrobiliśmy niemałą sensację, a sami mieliśmy nieprawdopodobną satysfakcję, że udało nam się tam dotrzeć. Nie mniejsze znaczenie miało też doświadczenie męża, które wyniósł z uczestnictwa w rajdach off-road. Do domu wróciliśmy bez nowej listy modyfikacji, a w czasie drogi skupiliśmy się na spisywaniu ciekawostek z podróży, które może kiedyś uda nam się zrelacjonować. Z afrykańskiej wyprawy dotarliśmy szczęśliwie, robiąc 15 tys. kilometrów i już szykujemy się do kolejnych wojaży. Oczywiście naszym unowocześnionym “orzeszkiem”.
Tekst i zdjęcia: Urszula i Tomasz Kędzia
Chętnych wybierających się do Maroko zapraszam do kontaktu na: umix@op.pl
Informujemy, że zaktualizowaliśmy naszą Politykę prywatności (dostępną w regulaminie). W dokumencie tym wyjaśniamy w sposób przejrzysty i bezpośredni jakie informacje zbieramy i dlaczego to robimy.
Nowe zapisy w Polityce prywatności wynikają z konieczności dostosowania naszych działań oraz dokumentacji do nowych wymagań europejskiego Rozporządzenia o Ochronie Danych Osobowych (RODO), które będzie stosowane od 25 maja 2018 r.
Informujemy jednocześnie, że nie zmieniamy niczego w aktualnych ustawieniach ani sposobie przetwarzania danych. Ulepszamy natomiast opis naszych procedur i dokładniej wyjaśniamy, jak przetwarzamy Twoje dane osobowe oraz jakie prawa przysługują naszym użytkownikom.
Zapraszamy Cię do zapoznania się ze zmienioną Polityką prywatności (dostępną w regulaminie).