artykuły

abc-caravaninguABC CARAVANINGU
ReklamaBilbord Ubezpieczenia

Ku przestrodze…

Czas czytania 6 minut
Ku przestrodze…

Oto zima – czas oczekiwany przez wszystkich narciarzy. Wreszcie można wyciągnąć z pawlaczy sprzęt, przejrzeć go i... podkręcać emocje w oczekiwaniu na duży opad śniegu.

Ośnieżone stoki kuszą, jednak zimą śnieg może z trudnych do przewidzenia powodów stracić nagle spójność z podłożem i runąć olbrzymimi masami w dół stoków – powstają lawiny zmiatające wszystko, co znajdzie się na ich drodze. Zostają potem po nich na stokach połacie ogołocone z wszelkich drzew, krzewów a nawet wielkich luźnych bloków skalnych. O lawinach, ich skutkach oraz z wielkim wysiłkiem doskonalonych metodach unikania zagrożeń lawinowych napisano już tysiące opracowań, a ludzie nadal giną pod zwałami bialuteńkiego puchu dosłownie jak muchy pod packą gospodyni. Z najnowszych opisów ludzi, którzy przeżyli bezpośrednią styczność z lawiną śnieżną, warto wspomnieć relację Artura Hajzera, bardzo doświadczonego himalaisty, który od ćwierć wieku chodził po najwyższych górach świata, gdzie ziemia trzęsie się od lawin każdego dnia, pierwszy raz w życiu “zjechał” z lawiną 10 lutego roku 2008 r. w... Tatrach Zachodnich.

Fragment osobistej relacji A. Hajzera:
„... Po zrobieniu zdjęcia zrobiłem krok, może dwa i usłyszałem głośne bum, niskotonowy chrzęst uwolnionych od naprężeń mas śniegu. Grunt pod nogami najpierw zawisł, po czym runął w dół, a krawędź grani “przeskoczyła” ponad głowę. Jedna noga została przez chwilę na stabilnym gruncie, ale straciłem równowagę i upadku w dół nie udało się zatrzymać. Uderzyłem w stok po dwóch, trzech metrach z czekanem w ręce już w prawidłowej pozycji do hamowania. Hamowałem początkowo z powodzeniem, sporo śniegu wyjechało spode mnie i odetchnąłem nawet z ulgą, że dałem radę prawie zatrzymać się – wtedy nade mną urwało się coś jeszcze i pociągnęło jednak w dół. Obróciło na plecy – zaczęła się jazda.  Zobaczyłem, że jadę z bardzo dużą i szeroką lawiną – zaczęło być groźnie i uświadomiłem sobie ostro, że to może być koniec. Jechałem wierzchem jakby na pontonie terenem nierównym – góra-dół – jakby na specjalnie do tego zaprojektowanej zjeżdżalni. Wciągało mi nogi, ale zdołałem je wyrwać i utrzymać pozycję na plecach, „na pływaka” nogami w dół (lekko uniesione – rozpostarte) – wiedziałem, że poza tym, w tej masie śniegu nic innego nie mogę zrobić.

ReklamaKu przestrodze…  1
Ku przestrodze…  2

Śnieg miał charakter dużych, połamanych tafli – typ gipsowy. Ręce też starałem się mieć szeroko. To trwało 6-8 sekund, maksymalnie może 10. Lawina zaczynała zwalniać a czoło wręcz się zatrzymywać. Wtedy pojawił się największy przestrach – na ile naprze na mnie to co z tyłu i na ile mnie zasypie. Faza zatrzymywania się lawiny i zasypywania mnie od tyłu to jakby film w zwolnionym tempie i koszmarny długi sen, którego nie daje się przerwać. Trwało to relatywnie długo, jakieś 5 sekund może. Śnieg powoli napierał i zwiększał ucisk, oblepiał stopniowo – najpierw nogi mocniej aż do pełnej blokady, potem klatkę piersiową i barki aż do granicy bólu. Po prostu zgniotło. Instynktownie trzymałem prawą rękę ze styliskiem czekana wprost do góry i prosiłem, wiadomo kogo, żeby już przestało, ale napór trwał – przysypało głowę, tą wyciągniętą w górę rękę i wtedy dopiero jakikolwiek ruch ustał. Poruszałem nadgarstkiem i w linii wyciągniętego w górę ramienia i styliska czekana, przez dziurkę w śniegu zobaczyłem błękit nieba – odetchnąłem z ulgą, przekonany na 100 procent, że będzie dobrze: miałem dopływ powietrza. Mogłem ruszać nadgarstkiem i miałem możliwość poruszania głową plus minus 5 cm w każdą stronę, płyty utworzyły mi przed twarzą sporą wolną przestrzeń o pojemności może 10 litrów.
Byłem w pozycji pionowej. “Stałem” na prawej nodze, lewą miałem podkurczoną w bok, lewą rękę wykręconą do tyłu z kijkiem narciarskim założonym na lewy nadgarstek (błąd, w takim terenie kijek należy mieć luźno i go odrzucić w momencie upadku). Miałem ruchomy nadgarstek, trzymałem czekan, ale nie mogłem poszerzyć otworu – nic, pomimo starań żadnych możliwości powiększania otworu i częściowego odkopania się tą jedną ręką. Na ramieniu, na troku plecaka miałem słuchawkę radiotelefonu; radiotelefon był włączony (drugi miał Piotr Pustelnik) i bardzo się starałem dostać jakoś do tej słuchawki – ale nie dałem rady.  Byłem przekonany, że w ciągu 20 minut ktoś mnie namierzy, ale jak te 20 minut minęło, a ciało wpadło w “telepkę”, to zacząłem się naprawdę martwić. Dotarło do mnie, że na grani nie zawsze jest zasięg (czasami jest) i, że partnerzy muszą być może na piechotę gnać do telefonu stacjonarnego w schronisku na Ornaku. Zacząłem się zastanawiać ile godzin tak wytrzymam i wyszło mi, nie wiem skąd, może na podstawie “samopoczucia”, że 8 godzin dam radę...  Zastanawiałem się czy może któryś z kolegów da radę zejść na lawinisko – ruszałem więc końcówką czekana, ile mogłem. (możliwa amplituda – 10 cm) i krzyczałem. Wtedy nagle usłyszałem silnik helikoptera. Uff – co za ulga!”

ReklamaŚT2 - biholiday 06.03-31.05 Sebastian
Porwała cię lawina?

• Odrzuć wszystko! Kijek, plecak, aparat fotograficzny… To wszystko są “kotwice” wciągające człowieka pod zwały śniegu, gdzie nieuchronnie czeka śmierć przez uduszenie.
• Nie kurcz się! Im bardziej będziesz “rozpostarty”, tym lawina łatwiej wyrzuci cię na wierzch. Najlepsza pozycja to taka, jaką przybierasz na zjeżdżalni w aquaparku (patrz – relacja A. Hajzera).
• Jeśli tylko możesz, wykonuj ruchy, jakbyś pływał w wodzie. Kilka ruchów żabkarskich pozwala zwykle na “wypłynięcie” na sam wierzch spływającej lawiny.
• Kiedy lawina zatrzymuje się, wyciągnij ręce ku górze. To daje szansę, że pomiędzy rękoma powstanie tunel powietrza i nie udusisz się. Wystającą spod śniegu rękę szybciej zauważą ratownicy.
Ku przestrodze…  4

To może być wszędzie
Kto raz w życiu doświadczył zasypania śniegiem, choćby tylko do pasa – wie, że ten na oko cudowny i wspaniały, biały szalbierca potrafi unieruchomić człowieka bez szans na poruszenie choćby palcem... Ja coś takiego przeżyłem pod śmiesznie małą skarpą w Borach Tucholskich i dlatego od momentu ogłoszenia przez GOPR czy TOPR co najmniej drugiego stopnia zagrożenia lawinowego, nie wychylam nosa powyżej dróg jezdnych w górskich dolinach.  Z dołu też są piękne i niezapomniane widoki – prawdę mówiąc, pejzażowo lepsze niż z góry. No i ma się przez wiele lat szansę na przywoływanie takich wspomnień...

Zygmunt Skibicki


29.12.2010
Obserwuj nas na Google News Obserwuj nas na Google News