artykuły

podrozePODRÓŻE
ReklamaBilbord - dethleffs 12.04-31.05 Sebastian
Nie ma na świecie bardziej rozpoznawalnego napisu
Nie ma na świecie bardziej rozpoznawalnego napisu

Wycieczka po USA kamperem. 17 dni przygody! Część 1

Czas czytania 11 minut

Po 17 dniach spędzonych w USA nadszedł czas, aby, niestety, powiedzieć: „Żegnaj, Ameryko!” albo może lepiej: „Do zobaczenia!”. 

Słoneczny poranek. Kemping w Los Angeles, zaledwie kilkanaście minut drogi od wypożyczalni kamperów (tak blisko, ponieważ chcieliśmy uniknąć ewentualnych niespodzianek utrudniających terminowe oddanie pojazdu). Walizki spakowane, lodówka opróżniona, śmieci wyrzucone, fekalia i szara woda spuszczone, paliwo i gaz uzupełniliśmy wczoraj. Jeszcze tylko zmiotka i szufelka w ruch i możemy jechać. Oddanie kampera przebiegło szybko, sprawnie i bezproblemowo. Przejazd Uberem na lotnisko kosztował 70 dol. Teraz tylko ok. 10 godz. oczekiwania na lot powrotny, a potem 11,5 godz. w powietrzu do Warszawy. Wystarczająco dużo czasu, aby przypomnieć sobie, jak to się zaczęło i potoczyło…
Mniej więcej rok wcześniej nasza córka wraz z partnerem wpadli do nas z propozycją nie do odrzucenia: „A może byśmy razem wybrali się do Kalifornii?”. Mnie, mimo że niedomagam na jedno ucho, nie trzeba było tego powtarzać. Oczy wyobraźni też się nagle ożywiły i ujrzały kampera, takiego większego, amerykańskiego. Akceptacja tego sposobu przemieszczania się była raczej formalnością, gdyż dotychczasowe doświadczenia krajowe, europejskie, a nawet australijskie dawały szanse na powodzenie tej wyprawy. I w tamtym właśnie momencie trzeba było zejść z poziomu „marzenia” na poziom „realia”, czyli: uzgodnić termin, ustalić, co trzeba załatwić, co chcemy zobaczyć, ile to może/będzie kosztować?

ReklamaWycieczka po USA kamperem. 17 dni przygody! Część 1 1

Zamysłu krok pierwszy

Termin wyjazdu, który wszystkim najbardziej pasował, to pierwsza połowa września 2024 r. Prawie roczne wyprzedzenie dało nam duże pole do działania; w tym czasie uzyskaliśmy nowe paszporty (stare straciły ważność), otrzymaliśmy z ambasady amerykańskiej dokumenty o nazwie ESTA, bez których nasz pobyt w Stanach byłby niemożliwy (alternatywnie można wnioskować o wizę), kupiliśmy bilety lotnicze (im wcześniej, tym korzystniejsze połączenie można wybrać), zarezerwowaliśmy kampera (warto to zrobić nawet na kilka miesięcy do przodu), zabukowaliśmy pobyty na kempingach w parkach narodowych (polecane ze względu na ograniczoną liczbę miejsc oraz dużą frekwencję, szczególnie w wakacje) oraz załatwiliśmy zakwaterowanie i zamówiliśmy samochód osobowy na pierwsze trzy dni pobytu w Los Angeles. Na wszelki wypadek wzięliśmy ze sobą międzynarodowe prawo jazdy (wymagane podobno w 11 stanach; w Kalifornii, Nevadzie i Arizonie nie) i, zalecane w przepisach wjazdowych do USA, uwierzytelnione tłumaczenia recept na stale zażywane leki wraz z odpowiednią informacją lekarzy; nawiasem mówiąc, nikt tego nie sprawdzał. Z dostępnych źródeł zaczerpnęliśmy też trochę przydatnych informacji, jak np. specyficzne dla USA zasady poruszania się po drogach, możliwości robienia zakupów, korzystanie z telefonu komórkowego, a przy tym z nawigacji. Krótko mówiąc, staraliśmy się przewidzieć możliwe sytuacje i zaplanować nasze działania, aby nie okazało się, że wyprawa na zachodnią półkulę zakończy się, zanim na dobre się jeszcze nie rozpocznie. Spontanicznie to możemy sobie wsiąść jutro do naszego staruszka-kamperka i zrobić krótszy lub dłuższy wypad w kraju, ale nie tam, dokąd, być może, więcej się nie udamy. Ot i taka to nasza filozofia, która pozwala nam, jak dotychczas, skutecznie realizować podejmowane przedsięwzięcia kamperowe.

ReklamaWycieczka po USA kamperem. 17 dni przygody! Część 1 2

Tajemnice amerykańskiej alkowy

Szanowna Czytelniczko, szanowny Czytelniku, jeśli oczekujesz tu informacji innych niż te dotyczące rodzaju kampera, to poniższy fragment nie jest dla Ciebie (taki żarcik jak w „Familiadzie”). W poszukiwaniu wypożyczalni kamperów kierowaliśmy się nie tyle ceną (choć ta też nie była bez znaczenia), ile solidnością firmy. W wyniku przeprowadzonego – uwaga, obce słowo – researchu nasz wybór padł na Cruise America. Przeliczenie chętnych na wyjazd dało liczbę 4 i na tyle też osób szukaliśmy stosownej oferty. Znaleźliśmy ją bez trudu, więc szybko klik… Stop! A może jeszcze zobaczymy coś większego? Bo ten mniejszy ma dwa miejsca do spania w alkowie i dwa na opuszczanym stoliku, tak jak w naszym staruszku. A gdzie wypić poranną kawkę, gdy inni obracają się jeszcze na drugi bok?! No jasne, że jest, pięcioosobowy, klasa standard, oznaczenie C25, a na dodatek za taką samą cenę. Sprawdzamy drugi, trzeci raz i rezultat jest ten sam! Okazuje się, że w tym tkwi sens rezerwowania kamperów z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem; cena wynajmu może zależeć m.in. od czasu rezerwowania, okresu wynajmu, zapotrzebowania na dany rodzaj kampera i już nie pamiętam od czego więcej. No dobrze, nie będę dłużej zwlekał z jej podaniem: około 3500 dol. za dwa tygodnie, w tym wszelkie możliwe ubezpieczenia; dziennie w przybliżeniu 250 zł per capita. Zagryzamy zęby i klikamy – nie po to harowaliśmy i ciułaliśmy kasę przez ostatnie miesiące, żeby teraz wymięknąć i dać się ulotnić marzeniom!

Wycieczka po USA kamperem. 17 dni przygody! Część 1 3
Kamper klasy standard, C25

Kamper klasy standard, C25

Przechodząc do konkretów, chcę od razu wyjaśnić, że za tę cenę nie wypożyczyliśmy amerykańskiego autobusu ze „slidami” (tzn. wysuwanymi bokami), lecz powiększonego Benimara, Eura Mobil czy też innego Rimora. Ten zbudowany na bazie dostawczego Forda wehikuł ma 7,6 m długości, 3,7 m wysokości, 2,55 m (z lusterkami więcej) szerokości i oferuje w środku naprawdę sporo miejsca. Pozostałe, dokładne dane techniczne zainteresowani mogą łatwo znaleźć w internecie. Moją uwagę zwróciło natomiast to, że: 

  • mimo DMC wynoszącego 5,2 t można było go prowadzić, posiadając nasze prawo jazdy kategorii B,
  • nie miał markizy (jak się okazało, i tak nie była raczej potrzebna),
  • wyposażenie kuchenne, pościel i rozkładane foteliki były dostępne za dodatkową opłatą,
  • według danych fabrycznych napędzający go ośmiocylindrowy silnik widlasty o mocy 350 KM miał zużywać od 23 do 28 l benzyny na 100 km (co potwierdziło się w rzeczywistości),
  • miał agregat prądotwórczy (z którego ani razu nie korzystaliśmy),
  • miał zamontowany na stałe zbiornik na gaz, a także czujnik dymu, który już podczas pierwszego uruchomienia kuchenki gazowej dał o sobie znać piskliwym sygnałem,
  • miał przyłącze, dzięki któremu można na kempingu bezpośrednio z wodociągu doprowadzić do niego wężem wodę,
  • miał na wyposażeniu specjalną rurę do spuszczania na parcelach kempingowych szarej wody i fekaliów.

Wszystko to wraz ze standardowymi udogodnieniami kamperowymi (w tym bardzo wygodnym łóżkiem) czynią go, w moim odczuciu, dosyć komfortowym pojazdem, zwanym w Stanach w skrócie RV (Recreational Vehicle). Prowadzenie tej maszyny po amerykańskich dłuuuugich, nie zawsze o idealnie gładkiej nawierzchni drogach było nawet przyjemne, do czego przyczyniały się m.in. tempomat i automatyczna skrzynia biegów. No, może poziom hałasu podczas jazdy mógłby być trochę niższy.

Wycieczka po USA kamperem. 17 dni przygody! Część 1 4
Koniec legendarnej drogi nr 66 łączącej Chicago z Los Angeles

Zobaczyć L.A.

Zanim jednak we wtorek przejęliśmy tego kampera w wypożyczalni, co odbyło się sprawnie dzięki m.in. filmowi instruktażowemu dostępnemu na stronie internetowej Cruise America, zwiedziliśmy Los Angeles i okolice. Mieliśmy na to całą i niedzielę i cały poniedziałek, na który przypadło Święto Pracy w USA. Może ktoś powiedzieć: „A dlaczego nie byliście tu, tu i tu?” albo „E tam, to wy nie byliście w L.A., skoro nie zwiedziliście tego czy tego…”. W pewnym sensie przyznaję rację i dziękuję za wskazówki, poniewczasie, ale… mieszkam w Łodzi od urodzenia i też we wszystkich rejonach miasta jeszcze nie byłem; a może jestem zbyt leniwy? O Mieście Aniołów nie będę się wymądrzał, bo dość jest materiałów dobrze opisujących to miasto. Powiem tylko, że ograniczony czas pozwolił nam na niedzielny spacer po plaży i okolicach Venice Beach, gdzie znajduje się m.in. podobno kultowa dla kulturystów siłownia na świeżym powietrzu (powiadają, że ćwiczył tam sam Arnold Schwarzenegger) i gdzie akurat tego dnia urządzili sobie spotkanie miłośnicy amerykańskiej motoryzacji, prezentując przy okazji swoje wymuskane oldsmobile, Fordy i Chevrolety z minionych lat – balsam dla mojej duszy. A jeśli wspominam już o swoim jestestwie, to podejrzewam, że w moim organizmie krąży krew z domieszką paliwa samochodowego. No bo jak wytłumaczyć moją nieodpartą chęć zrobienia sobie fotki na molo w Santa Monica przy tabliczce oznajmującej, że w tym miejscu kończy się legendarna droga 66?
A może choć przez chwilę poczuć się jak Alfred Hitchcock, James Cameron czy Andrzej Wajda (z tym ostatnim łączy mnie imię!)? W końcu też już nakręciłem kilkadziesiąt filmów ze swoich podróży… Idealnym miejscem do tego celu wydawało mi się Hollywood i Dolby Theater, gdzie corocznie są przyznawane filmowe Oscary. W roli gwiazdy przekraczającej progi tej świątyni X Muzy wystąpiła z gracją moja żona; szkoda tylko, że nie wyłożyli czerwonego dywanu. Na swoją gwiazdę na chodniku jednak nie liczę, gdy zobaczyłem, ile tam już ich jest. A swoją drogą, w moich wyobrażeniach miało to być bardziej spektakularne miejsce, niż okazało się w rzeczywistości, wiadomo – takie hollywoodzkie. Owszem, było czysto i schludnie, ale nasza łódzka Piotrkowska ze swoimi gwiazdami wygląda nie gorzej.

Wycieczka po USA kamperem. 17 dni przygody! Część 1 5
Park Narodowy Sekwoja, General Sherman Tree (w głębi)

Los Angeles, Hollywood Generał i sekwoja

Dendrologia nie jest moim konikiem, jednak perspektywa zobaczenia najwyższych na świecie drzew okazała się kusząca. Zdarzało mi się wcześniej oglądać zdjęcia, na których widać przewrócony nad drogą wielki pień, w którym wycięto coś na kształt bramy, przez którą można przejechać samochodem. Do położonego w górach Sierra Nevada Parku Narodowego Sekwoi, bo o tym miejscu mowa, można zasadniczo wjechać dwiema drogami, jednak w przypadku większych kamperów (takich jak nasz) zaleca się skorzystać tylko z jednej z nich, tej od Fresno (druga jest podobno zbyt kręta, stroma i wąska). I tak oto dotarliśmy do położonego na terenie tego parku kempingu, na którym mieliśmy wcześniej zarezerwowaną parcelę. Wśród zebranych wcześniej informacji o niewątpliwych walorach krajobrazowo-przyrodniczych parku była też taka, że kemping ten, w poszukiwaniu pożywienia, mogą odwiedzać pobratymcy misia Yogi (on sam rezyduje ponoć w parku Yellowstone). Stąd nikogo nie powinien dziwić widok solidnych, metalowych, zamykanych skrzyń, w których należy przechowywać swój prowiant; szczególnie odnosi się to do osób śpiących w namiotach.
Fachowo opracowane informacje na temat Sequoia National Park, na którego terenie znajduje się najwyższy szczyt kontynentalnej części USA Mount Whitney (4421 m), są powszechnie dostępne, więc nie będę ich tu powielał. Moją głowę zaprząta natomiast pytanie: jak na zalesionym, górzystym obszarze tego parku o powierzchni 1635 km2 udało się znaleźć to największe na świecie drzewo? Za kryterium wielkości przyjmuje się w tym przypadku nie wysokość, lecz objętość, a ta wynosi 1487 m3. Dla porządku jeszcze niektóre jego liczby: wysokość 84 m, obwód w podstawie 31 m, waga ponad 1200 t, wiek ponad 2200 lat. Sekwoja ta otrzymała miano General Sherman Tree na cześć jednego z najwybitniejszych generałów Unii w czasie trwania wojny secesyjnej. 

Wycieczka po USA kamperem. 17 dni przygody! Część 1 6
San Francisco, zabytkowy tramwaj, ciągle w użytkowaniu

Wycieczka po USA kamperem. 17 dni przygody! Część 1 7
San Francisco, most Golden Gate

Tramwaj z winogronami

„Bullitt”, tytuł filmu kryminalnego z 1968 r., Steve McQueen za kierownicą Forda Mustanga w pościgu samochodowym po wąskich i stromych ulicach albo lata 70. i jedna z lepszych ról Michaela Douglasa w serialu kryminalnym „Ulice San Francisco” – tak, tego miasta nie mogło zabraknąć w planie naszej podróży po Kalifornii. Po nocy spędzonej na kempingu położonym nad brzegiem Pacyfiku ustawiliśmy nawigację na most Golden Gate. 
Był mały problem ze znalezieniem miejsca na zaparkowanie kampera; parkingi przyjmowały tylko samochody osobowe. Znacznie większym problemem było to, czy po powrocie jeszcze go zastaniemy, a jeśli tak, to czy kompletnego. Na nasze szczęście złodzieje, z których podobno słynie San Franciso, mieli chyba w tym czasie wolne. No bo nie powsadzali ich do widocznego pośrodku zatoki Alcatraz – więzienie to pełni teraz przecież funkcję muzealną… To miejsce przymusowego odosobnienia m.in. słynnego z niecnych czynów Ala Capone’a jest jeszcze lepiej widoczne z molo o nazwie Pier 39, popularnej atrakcji turystycznej z licznymi sklepami, restauracjami, salonami i oceanarium. Ludzi przyciągają tu też wylegujące się tuż obok na pomostach uchatki kalifornijskie; a jak one hałasują!
Winogrona to nie tylko smaczne owoce; w czasach mojej młodości, czyli w latach 60., tak nazywano pasażerów przepełnionego tramwaju jadących na jego stopniach, stojących przy tym często na jednej nodze i trzymających się jedną ręką, czego się tylko dało. Takie wspomnienia przyszły mi do głowy, gdy zabytkowym tramwajem miejskiego przedsiębiorstwa komunikacyjnego (Municipal Railway) w San Francisco jechaliśmy linią łączącą Powell z Hyde, też stojąc na jego stopniach. Oprócz zachwytów nad samą jazdą po stromych ulicach podziwialiśmy rozwiązanie techniczne pozwalające wprawiać w ruch to cudo. Nie widać tam bowiem żadnych „drutów” u góry, nie słychać warkotu silnika ani nie czuć też spalin; otóż napędza go będąca w ciągłym ruchu stalowa lina umieszczona pod powierzchnią jezdni. Wagon sprzęgany jest z nią lub rozprzęgany za pomocą obsługiwanych przez motorniczego specjalnych chwytaków przesuwających się w wąskiej szczelinie między szynami. Bilet kosztował 8 dol. W drodze powrotnej wysiedliśmy na przystanku przy Lombard Street, mocno pochyłej, jednokierunkowej, prosto biegnącej, a mimo to najbardziej poskręcanej ulicy miasta. Na tym ok. 400-metrowym odcinku znajduje się osiem ostrych zakrętów tworzących swego rodzaju wężyk, po którego bokach posadzono kolorową roślinność. 
Na marginesie – kamperem nie da się tamtędy przejechać. Można za to udać się nim m.in. do… Yosemite Nationa Park. Ale o tym już w następnym odcinku.

Andrzej Staszewski

Artykuł pochodzi z numeru 2 (122) 2025 r. magazynu „Polski Caravaning”.

Chcesz być na bieżąco? Zamów prenumeratę – teraz jeszcze taniej i szybciej.


Administrator06:00
Obserwuj nas na Google News Obserwuj nas na Google News