Ta malownicza wyspa na Bałtyku jest skarbem północnych Niemiec, pełnym niesamowitych krajobrazów i licznych atrakcji turystycznych. To kraina przyjazna rowerzystom oraz turystom caravaningowym.
Rugia jest największą wyspą Niemiec, zajmuje powierzchnię 926 km2 i administracyjnie należy do kraju związkowego Meklemburgia – Pomorze Przednie. Słynie głównie z wypiętrzonego płaskowyżu kredowego, którego charakterystycznym elementem są kredowe klify. Cechą szczególną jest również liczna ilość zatok oraz półwyspów co przyczynia się do dosyć krętej i skomplikowanej linii brzegowej. Dla niemieckich turystów jest przede wszystkim „Ferieninsel Rugen”, czyli wyspą wakacyjną. Ten zwrot zobaczymy na wielu reklamówkach, kartkach pocztowych czy magnesach. Gdyby w dwóch zdaniach wspomnieć o historii to lokalizacja Rugii spowodowała, że jeszcze przed Prusami i Niemcami władali nią Szwedzi oraz Duńczycy. W czasach średniowiecza funkcjonowały tu ośrodki świeckie i religijne, spośród których dziś wyróżnia się np. sanktuarium Świętowita na przylądku Arkona. Wyspa to i owszem, ale warto dodać, że na Rugię można dotrzeć suchą stopą m.in. podwieszanym i długim na 2830 m autostradowym mostem Rügenbrücke. Podróż dostarcza ciekawych wrażeń, bowiem w najwyższym punkcie od lustra wody dzieli nas 42 m co przez chwilę pozwala obserwować panoramę Hanzeatyckiego miasta Stralsund.
Takie chatki kryte strzechą są tu podstawową zabudową
Fischbrötchen. Popularna kanapka z rybą stała się tutaj zdrowym fastfoodem
Każdy z nas ma w głowie dziesiątki kierunków, które czekają na odwiedzenie podczas pierwszego życia. Jeżeli chodzi o wojaże po terenie zachodnich sąsiadów, Rugia była u nas od pewnego czasu celem nr 2, zaraz po leżącej na drugim krańcu Niemiec, Bawarii. Z racji tego, że od dłuższego czasu staramy się omijać wysoki sezon nad Bałtykiem, wyjechaliśmy zaraz po zerwaniu ostatniej, sierpniowej kartki z kalendarza. W drodze ze Śląska zaplanowaliśmy jeszcze dobowy postój na zwiedzanie Łagowa. Prognozy pogody nie były zbyt optymistyczne i przez myśl przeszło nam jeszcze Świnoujście. Jednak widząc ceny na kempingu wyższe niż zagranicą, a opnie nie pozostawiające złudzeń, zdecydowaliśmy trzymać się zaplanowanej ścieżki na wakacyjną wyspę. Droga przez Niemcy nie stwarza większych problemów, a mimo wielonarodowości, kultura jazdy nadal stoi na wyższym niż u nas poziomie. Widoki dziesiątek kamperów i przyczep mijanych po drodze dodatkowo zwiększają apetyt na wypoczynek. Ostatecznie kotwiczymy na zarezerwowanym wcześniej Campingplatz Thiessow znajdującym się na samym końcu drogi przez Rugię. Trochę daleko, ale po Rugii jeździ się spokojnie i przyjemnie. Drogi są utrzymane w należytym stanie, a z nich mnóstwo urokliwych widoków, które notorycznie odwracały moją uwagę od prowadzenia zestawu. Sprawy meldunkowe w recepcji załatwiliśmy w mig, ale trzeba było odczekać przed rogatkami kempingu prawie 1,5 h. Mittagspause to u Niemców rzecz święta.
Nasza przyczepa w czasie tygodniowego pobytu stała w jednym miejscu, a samochodem zrobiliśmy niemal 600 km kręcąc się po wyspie każdego dnia. Widząc jak ogromna jest tu ilość kamperparków i małych pól, gdzie można bezpiecznie zostawić kampera, coraz częściej dochodzę do wniosku, że objeżdżanie samochodem to owszem, spora zaleta, ale zawsze trzeba wrócić na kemping. Objazdówka kamperem byłaby tu zdecydowanie fajniejsza, a też zobaczyłoby się więcej. Mając niemal przyklejony do dłoni aparat fotograficzny chciałoby się być tu i ówdzie np. o wschodzie słońca, ale to 50 km od kempingu… Poruszanie się i parkowanie nie nastręcza problemów, a wszędzie jest mnóstwo przydrożnych parkingów, oczywiście płatnych, ponieważ definicja darmowego parkowania na Rugii właściwie nie ma zastosowania. Co ważne – trzeba mieć ze sobą gotówkę, ponieważ we wrześniu, o czym dowiedzieliśmy się od pracującego tam Polaka, sporo sklepików i miejsc usługowych nie dysponuje już terminalami płatniczymi. Za parkowanie kwoty są niewielkie, a stacjonowanie pojazdów kempingowych jest ściśle uregulowane. Dla typowych cebulaków chcących zaparkować gdzieś obok śmietnika w zasadzie nie ma tu miejsca. Finalizując temat poruszania się warto uzupełnić o informację, że na Rugii jest mnóstwo miejsc, w których po prostu nie zobaczycie samochodu. Niektóre wioski mają ścieżynki tak wąskie, że nie sposób nim wjechać, a w innych np. Putgarten samochodem mogą poruszać się tylko mieszkańcy. Na rogatkach mieściny zostawia się wozidło na parkingu, a kampera w kamperparku i dalej już tylko rowerem lub pieszo. Muszę przyznać, że to działa i sprawdza się świetnie.
Ilość atrakcji do zobaczenia jest spora, dlatego w odpowiedzi na tytuł akapitu przychodzi mi na myśl słynne „Nie spać, zwiedzać!”. A tak na poważnie – na pewno szkoda czasu na leżakowanie na plaży. Co prawda Bałtyk ten sam co u nas, ale jest tu coś takiego, co trudno opisać słowami. Weekend to zdecydowania zbyt mało, aby ledwie rozejrzeć się wokoło. Jeśli zatem, tak jak my, jesteście zwolennikami odpoczynku w postaci całodniowych wycieczek, reszta publikacji być może zachęci Was do obrania Rugii jako celu podróży w przyszłości. Oto co zobaczyliśmy:
Śnieżnobiała architektura Sellin
Warto dojść na koniec falochronu w Sassnitz. Trochę wietrznie, ale widoki są tego warte
Zacumowane kutry – bary w porcie Sassnitz. Można stracić fortunę na ryby, ale jak tu nie skosztować miejscowych rarytasów?
Osada na Mönchgut tuż przy Marinie Gager
Ten skalisty przylądek nazywany często niemieckim Nordkappem jest najdalej na północ wysuniętym fragmentem Rugii. To jedno z miejsc, gdzie trzeba rozstać się z samochodem i pozostawić go na dużym parkingu tuż przy wjeździe do miejscowości Putgarten. Dalej drogę można pokonać kolejką, autobusem lub pieszo. Zdecydowanie polecam iść pieszo, bowiem po drodze jest czym oko zawiesić. Putgarten i wioska rybacka Vitt to wyjątkowy klimat na spacer, a my dodatkowo trafiliśmy tu na dożynki. Kap Arkona oferuje turystom m.in. wieżę nawigacyjną oraz dwie latarnie morskie, które są doskonałymi punktami widokowymi z wysokości 23 i 35 m. Wejście na latarnie jest odpłatne i przyczyni się do spalenia wielu kalorii, ale widok zrekompensuje włożony wysiłek. Co ciekawe, niższa latarnia pełni jednocześnie rolę Urzędu Stanu Cywilnego, w której odbywa się do 300 ślubów rocznie. Świadectwem tychże zaślubin jest mnóstwo marmurowych tabliczek z imionami par wraz z datami ślubów. Warto przejść się oznakowanym szlakiem przez las, aby dotrzeć do drewnianych schodów prowadzących na plażę. Byliśmy tu jeszcze przed 10 rano, zatem nie było tłoczno. To też mała zaleta wyjazdów po sezonie. Do samochodu wróciliśmy naokoło przez wspomnianą wioskę rybacką Vitt. Tutaj czas jakby się zatrzymał. Stare, ale zadbane chaty kryte strzechą, sprzedaż ryb niemal prosto z kutra. Pięknie, bo daleko od cywilizacji.
Niewiarygodnie spokojna Marina Gager na półwyspie Mönchgut
Kredowe klify. Główna atrakcja Parku Narodowego Jasmund
Szlak w bukowym lesie Parku Narodowego Jasmund. Upał tu nie straszny
Nationalpark Jasmund z dumą widnieje na liście Światowego Dziedzictwa UNESCO. Cechą charakterystyczną tego liczącego sobie ok. 30 km2 parku narodowego jest bukowy las skrywający wybrzeże pełne kredowych klifów, będących niegdyś wyrobiskami Quolitzer. Wydobywanie kredy obarczone było dawniej dewastacją terenów leśnych i choć niedawno próbowano to wskrzesić, liczne protesty skutecznie to zablokowały, a park obecnie jest objęty ochroną. Tu również nie pozwala się na rozjeżdżanie obszaru samochodem, a dla turystów przygotowano kilka szlaków turystycznych. To tutaj znajdziecie charakterystyczny punkt widokowy Königsstuhl, czyli królewski tron. W niektóre miejsca wolno wejść tylko pieszo, więc nawet rower musi pozostać na parkingu. Najlepszym miejscem, z którego warto rozpocząć pieszą wędrówkę jest Sassnitz. Tuż za wyjazdem z tej miejscowości jest jedno z wielu wejść do parku. Na Nationalpark Jasmund warto przeznaczyć cały dzień. Dla wielbicieli pieszych wędrówek jest miejscem, które koniecznie trzeba odwiedzić.
W większości publikacji czy foto-pamiątek z Sellin znajdziecie najbardziej rozpoznawalny tu obiekt – najdłuższe molo na całej Rugii. Mierząca 394 m budowla została zapoczątkowana w 1906 roku, a odbudowywana już dwa razy. Oryginał został zniszczony przez pożar i dryfujący lód, a po odbudowie w 1925 roku molo zostało uszkodzone podczas II wojny światowej. W obecnej formie stoi od 1998 roku i cieszy się niesamowitą popularnością wśród turystów. Ciekawostką na molo jest ekskluzywna restauracja oraz opuszczana pod powierzchnię gondola do obserwacji podwodnego świata. Długi czas oczekiwania w kolejce do gondoli trochę zniechęcił nas do tej atrakcji, może następnym razem. Centrum miasta, jak wiele kurortów na wyspie obfituje w pięknie utrzymaną architekturę uzdrowiskową. Można tu poczuć klimat letnisk sprzed wielu, wielu lat. Przedwojenna architektura kurortów, takich jak Sellin czy Binz jest traktowana z szacunkiem, co widać po staranności w odrestaurowaniu wielu obiektów.
Sellin – najdłuższe molo na całej Rugii
W tej gondoli na molo w Sellin można było przez kilkanaście minut obserwować podwodne życie
Sassnitz również zwróciło naszą uwagę. Przede wszystkim wybierane jest przez turystów jako baza wypadowa do leżącego tuż obok Parku Narodowego Jasmund, prócz tego zabudowane jest historycznymi willami z pięknie zdobionymi tarasami. Miasteczko oferuje ponadto możliwość zwiedzania brytyjskiej łodzi podwodnej z lat 60 ubiegłego wieku – Erlebniswelt U-Boot. Ciekawą atrakcją w porcie jest możliwość odbycia rejsu wycieczkowego, aby podziwiać Jasmund od strony wody. Wówczas na pierwszym planie można zobaczyć piękno białych, kredowych klifów. Skoro mowa o porcie to on sam w sobie był dla nas atrakcją. Mijając wiele kutrów zacumowanych w roli barów rybnych, spacerem po długim falochronie doszliśmy do latarni morskiej, skąd mieliśmy przyjemny widok na port i miasto w jego tle.
Widok z latarni na przylądku Kap Arkona. Warto wdrapać się na 35 m i zobaczyć piękną panoramę
Wioska rybacka Vitt. Tutaj można było kupić ryby prosto z kutra
Półwysep o tej nazwie był naszą bazą wypadową, zatem i tu warto było się rozejrzeć. Tutaj największe wrażenie zrobił na nas klimat i absolutna cisza w Marinie Gager. To miejsce zasadniczo jest przystankiem dla żeglarzy przypływających od strony Pomorza Zachodniego, ale w sąsiedztwie mariny znajduje się niemała osada z bajkowymi domami krytymi strzechą i to ona daje tu efekt wow! Wielokrotnie spacerowaliśmy tam uliczkami i za każdy razem odkrywaliśmy coś nowego. W niewielkiej odległości od mariny znajduje się kemping Mönchgut. Zdecydowanie warto tu zajrzeć. Nad brzegiem mariny właśnie polowaliśmy na spektakularne zachody słońca.
Trzeba powiedzieć wprost – Niemcy nie są kulinarnym rajem, ale na Rugii można znaleźć coś, co zapadnie w pamięci. Ryby są tu pod każdą postacią, a w roli głównej śledź pieczony, wędzony, marynowany z sałatką i bez na 1000 sposobów. To tutaj koniecznie trzeba spróbować Fischbrötchen, czyli popularnej kanapki z rybą. To najzwyklejsza, ale chrupiąca bułeczka z liściem sałaty, sosem, cebulą, a w tym wszystkim płat śledzia. Najczęściej jest to matias bądź bismarck. Można je kupić niemal w każdym zakątku wyspy. Są pyszne!
Najdalej na północ wysunięty fragment Rugii na przylądku Kap Arkona. Na przeciwległym brzegu Dania
Ciasna zabudowa Vitt. Tutaj tylko pieszo lub na rowerze
Pod względem infrastruktury turystycznej, Rugia zdecydowanie wyróżnia się na tle całego wybrzeża Bałtyku. Region oferuje turystom wyjątkowe połączenie pięknych krajobrazów i wysokiej jakości infrastruktury kempingowej, a zwłaszcza kamperowej. Niezliczona ilość obleganych przez turystów ścieżek rowerowych i porządek komunikacyjny jest jakby z innej bajki, a to zaledwie 160 km od naszej granicy. Na próżno szukać tu obskurnych bud z płyt osb, zapachu przegrzanej frytury czy turystów jeżdżących na czterokołowych wózkach bez jakiejkolwiek kontroli. Ta magiczna wyspa jest ciekawą alternatywą dla osób poszukujących nowych doświadczeń i chcących odkryć uroki Bałtyku z nieco innej perspektywy.
Marcin Turko
Artykuł pochodzi z numeru 2 (122) 2025 r. magazynu „Polski Caravaning”.
Chcesz być na bieżąco? Zamów prenumeratę – teraz jeszcze taniej i szybciej.