Stoję na szczycie Czarnej Góry. Przede mną majestatyczna szara bryła Śnieżnika. Ciężko tu było wepchnąć rower, takie uroki kolarstwa górskiego, zwłaszcza tego przygodowego. Nie zawsze wszędzie da się dojechać w siodle.
Wokół inne nieco mniej emanujące wysokością miękkie wierzchołki Dolnego Śląska. Nagle ciszę zakłóca dźwięk telefonu. Dzwoni Anka. Mam chwilę, więc odbieram.
Śmieję się głośno i tłumaczę, że nie jestem w Czarnogórze, lecz na Czarnej Górze. Gadamy jeszcze chwilę.
Zjeżdżam czerwonym szlakiem do Żmijowej Polany, a potem stokówkami do Siennej. Ostatni podjazd już asfaltem. Widzę wielkie drzewo, a pod nim zaparkowany mój niezawodny MTB kamper. Ściągam przednie koło z roweru, a następnie pakuję go tuż obok niezbyt wielkiego łóżka. Szybki zimny prysznic i już mogę rozkoszować się makaronem z ostrym paprykowym pesto. Słońce powoli zachodzi nad Kotliną Kłodzką, góry od dołu stają się czarne, a z ich wierzchołków jakby wylewa się jaskrawo pomarańczowa lawa, znikająca powoli gdzieś za linią horyzontu. Zakładam czołówkę i wyciągam notes ze schowka, w zwyczaju mam zapisywać miejsca i myśli, jakie przychodzą mi do głowy. Jest też tutaj zakładka kolejne tripy, tak się stało, że notes otworzył się akurat na tej stronie. To znak, myślę sobie. Bez wahania zapisuję: Czarnogóra. Dzięki, Anka.
Kiedy wpiszesz w wyszukiwarkę Czarnogóra, w pierwszej kolejności wyświetla się, że to państwo w Europie Południowej powstałe po rozpadzie Serbii i Czarnogóry. Wcześniej republika związkowa Socjalistycznej Federacyjnej Republiki Jugosławii (1945-1992), Federalnej Republiki Jugosławii (1992-2003) oraz Serbii i Czarnogóry (2003-2006). Leży na pobrzeżu Morza Adriatyckiego, a graniczy z Serbią, Kosowem, Chorwacją, Bośnią i Hercegowiną oraz Albanią. Następnie wyświetlają się zdjęcia kurortów na wybrzeżu, Parku Narodowego Durmitor oraz masa ofert wakacyjnych. Jednak nie widać miejsc, które zaznaczyłam na mapie.
Ogólnie Czarnogóra jest bardzo dobrze rozwinięta turystycznie na wielu płaszczyznach. Teoretycznie każdy znajdzie tu coś, co go zainteresuje. Jeżeli chodzi o podróże kamperem, jedynym utrudnieniem mogą być górskie, dosyć wąskie i kręte drogi, ale tylko w przypadku, jeśli mamy dużego kampera lub przyczepę. Jakość i stan dróg są bardzo dobre, choć czasami nawigacja może zrobić psikusa i wyznaczyć trasę tam, gdzie asfalt jeszcze nie zawitał. Znam to dobrze z doświadczenia. Kempingi prezentują różnoraki standard. Jako że podróżuję budżetowo, starałam się wybierać takie za maksymalnie 10 euro za noc. Różnice w standardzie były zauważalne w zależności od regionu: im bardziej popularny, tym mniej za 10 euro kemping oferował. Czy tak naprawdę ma to wielkie znaczenie? Rzecz gustu. Jeszcze 23 km i chyba będę na miejscu. Znalazłam na mapie nocleg, skąd z samego rana będę mogła ruszyć w góry Bjelasica. Niewielki skrawek łąki, dość daleko od zabudowań. Tak, dziś będzie nocka na dziko. Brak ogrodzenia, brak zakazu. Powinno być dobrze. Parkuję na samym brzegu łąki, wysuwam kuchnię spod łóżka, niebo nad górami przypomina witraż nieustannie zmieniający barwy. Na niebieskiej początkowo tafli kawałki szkła są zastępowane pomarańczowymi, czerwonymi i żółtymi szkiełkami. Za linię horyzontu powoli chowa się słońce, które ściąga promienie z dolin i górskich zboczy. Powietrze jest wilgotne i rześkie, a lasy powleka pajęczyna szarej mgły… Wtem słyszę jakieś wołanie, coś w stylu „halo halo”. Kilka metrów ode mnie stoi starsza kobieta w jasnozielonych gumowcach. Gestem ręki jakby zaprasza mnie bliżej i pokazuje swój dom nieopodal. Na początku zastanawiam się. Ostatecznie wsiadam do samochodu i powoli jadę za starszą panią. Kobieta otwiera mi bramę, wjeżdżam niepewnie, bo w sumie to nie wiem, czego się spodziewać. Zza gęstego żywopłotu niczego nie widać. Za chwilę wyłania się duży ogród, stodoła, a przed nią kury i gęsi beztrosko spacerujące po trawie w ostatnich promieniach słońca. Parkuję, wysiadam. Kobieta gestem ręki pokazuje na niewielki dom i po czarnogórsku zaprasza mnie do środka. Przed drzwiami wejściowymi niewielka drewniana weranda porośnięta pnączami winorośli, drewniana ława i mały okrągły stolik, na którym suszą się jakieś zioła. Kobieta otwiera drzwi i wchodzi do środka. Zaprasza do małego korytarza i pokazuje na moje brudne buty. Domyśliłam się, że mam je zdjąć. Po prawej jest łazienka, na wprost kuchnia. Dogadałyśmy się praktycznie bez słów. Na noc zostałam w ogrodzie.
W odróżnieniu od innych pasm górskich w Czarnogórze, sylwetkę Bjelasica kształtowała aktywność wulkaniczna. Panują tu widoki bezmiernie doskonałe, przypominają nasze Pieniny i bieszczadzkie połoniny zarazem, lecz w rozmiarze XXL. Pasmo górskie Bjelasica wznosi się na wschodzie, przy granicy z Serbią, Kosowem i Albanią, pomiędzy rzekami Tara i Lim. Dominują tu lasy i wysokogórskie łąki. Najwyższe szczyty to: Crna Glava (2139 m n.p.m.), Strmenica (2122 m n.p.m.), Zekova Glava (2117 m n.p.m.). Góry Bjelasica sąsiadują z pasmami Sinjajevina, Komovi, Prokletije i Moračke Planine. Utworzono tu również Park Narodowy Biogradska Gora. Szczyty masywu mają kształt obłych kopuł z wystającymi wapiennymi skałami. Podczas przemierzania kilometrów szlaków co chwilę widać piękne panoramy, urokliwe jeziorka czy wstążki potoków, a przystanek w wyprawie można zrobić w jednym z katunów – niewielkich szałasów budowanych przez miejscowych górali, którzy mieszkają w nich latem. To świetna miejscówka na rower MTB. Przyjemne podjazdy, a potem soczyste zjazdy.
Widok na góry Bjelasica
Trasę rozpoczynam w miasteczku Kolašin. To popularny kurort turystyczny w Czarnogórze, położony na głównej trasie łączącej Podgoricę z Belgradem. Miasto założone zostało w XVII wieku przez Turków Osmańskich, a we władanie Czarnogórców dostało się dopiero w 1878 r. Tyle o historii, a poza tym to baza wypadowa na szlaki, natomiast zimą kurort narciarski. Po opuszczeniu zabudowań wjeżdżam do gęstego lasu, zaliczając srogi „wypych”. Wyjazd z lasu to jak wejście w zupełnie inny świat. Z każdym przejechanym metrem krajobraz zaskakuje mnie coraz bardziej i bardziej.
Ku mojemu zaskoczeniu zza zakrętu wyłania się kilka chat. Częściowo typowo pasterskich i kilka takich jakby do wynajęcia. Później dowiedziałam się, że można tu przenocować, ale nie wiem, na jakich zasadach się to odbywa, czy jest to typowo turystyczne miejsce, czy raczej prywata. Ci odważniejsi mogą spróbować dojechać tu samochodem (tylko z napędem 4×4). W niektórych miejscach ciężko było przejechać nawet rowerem. Robię chwilę przerwy, pogoda w miarę pewna, więc nigdzie mi się nie spieszy. Jedyne co odczuwam, to podmuchy przeszywającego chłodu wydobywające się jakby z wnętrza góry. Zakładam wszystko, co mam, ale i tak nie jest zbyt ciepło. W wyższych partiach gór leży jeszcze sporo śniegu, więc w sumie nie ma co się dziwić.
Docieram na przełęcz. Są tutaj dwie opcje: Bikovaca i Ključ, nieopodal którego znajduje się górna stacja kolejki centrum narciarskiego Kolašin. Decyduję się jechać na zachód, w stronę Bikovacy. Oznaczenia zdecydowanie nie są mocną stroną Bjelasicy. Jest ich bardzo mało, a jak już są, to praktycznie nic na nich nie widać.
Przełęcz Ključ
Jeszcze kawałek „wypychu”, a dalej już tylko niezwykła przestrzeń ograniczona górami, które wyglądają na miękkie i gładkie, a w rzeczywistości to twarde i ostre skały, wywołujące postrach i zachwyt zarazem. W żlebach leżą połacie wiecznego lodu. Wreszcie siadam na rower. Szlak to absolutny sztos. Nie dość, że to takie delikatne MTB, widoki zapierają dech. W górach czas płynie inaczej, w górach czas jakby się zatrzymał, nie mogę przestać patrzeć. Siadam na chwilę na tej miękkiej jak dywan łące. Na linii horyzontu widać majestatyczne białe szczyty Gór Przeklętych, a przed nimi zielone wzgórza porośnięte bujnymi lasami. Gdzieniegdzie w dolinach dostrzegam małe wioski liczące niespełna kilka domów. Mogłabym tu zamieszkać. Ostatnie metry podjazdu na Bikovacę są dosyć wymagające ze względu na nachylenie. Na szczycie znajduje się cerkwia Preobraženja Gospodnjeg. Widać stąd całą przebytą drogę od przełęczy Ključ.
Zjazd drogą „szutrową”, jednak temu szutrowi bliżej do beskidzkiej rąbanki aniżeli leśnego szuterku. Droga po brzegi wypełniona jest kruszonym wapieniem, który wcale nie chce współpracować z toczącym się kołem. W dół jest ok, to soczyste MTB, ale podjazd po czymś takim to mordęga. Zostawiając za plecami piękne widoki, gęsty las, dojeżdżam do asfaltowej dróżki, która prowadzi mnie prosto do centrum miasteczka Kolasin.
Uznałam, że noc spędzę znów w ogródku starszej pani. Tak też się z nią umówiłam. Tym razem sama otwieram bramę i wjeżdżam na posesję. Dziś pojawił się też mąż, który przyszedł poczęstować mnie mocnym specyfikiem. Zdecydowanie za mocnym…
Kolejnego dnia słońce znów wzeszło tuż nad pasmem gór Bjelasica. Zamykam oczy, na twarzy czuję przyjemne ciepło, które po chwili delikatnie piecze moją bladą twarz. Ciszę zagłusza woda przelewająca się w kawiarce. Para unosi się w górę jednym ciągiem, niezakłócona choćby najmniejszym podmuchem wiatru, otacza mnie zapach świeżej kawy. Ruszam w kolejne góry – Sinjajevina.
Jaki jest mój kamper?
Mikrokamper to chyba najlepsze określenie tego niewielkiego trampa. To Fiat Doblo w klasycznej wersji, który taśmę produkcyjną opuścił w 2017 r., z sercem o pojemności 1,6 l, karmionym olejem napędowym. Pomimo niewielkich rozmiarów, drzemią w nim wielkie możliwości, dlatego zachęcam do zapoznania się z jego genezą i konstrukcją
https://luckymtb.pl/mtb-kamper-moj-domek-na-plazy/
Katarzyna Puźniak
Artykuł pochodzi z numeru 2 (116) 2024 r. magazynu „Polski Caravaning”.
Chcesz być na bieżąco? Zamów prenumeratę – teraz jeszcze taniej i szybciej.