Bez wątpienia była to najbardziej wymagająca podróż, która poddała testom naszą cierpliwość. Od samego początku frustrował nas wszechobecny brak podanych cen w sklepach. Nie wiedzieliśmy jeszcze, ile powinien kosztować dany produkt, w związku z czym nie byliśmy świadomi, czy sprzedawca podaje nam cenę normalną, czy „turystyczną”. Dodatkowo wiele osób mówiło, że w sklepach należy się targować, a niestety my nie jesteśmy w tym najlepsi. Całość utrudniał brak wspólnego języka – w kontaktach z Europejczykami Marokańczycy najczęściej używają francuskiego, którego nie znaliśmy. To wszystko powodowało ciągłe zamartwianie się, czy czasem nie przepłacamy, czy nie jesteśmy oszukiwani. Dlatego przez pierwszy miesiąc bardzo rzadko kupowaliśmy w lokalnych sklepach oraz na soukach, jak nazywane są bazary.
Z czasem przywykliśmy. Przede wszystkim postanowiliśmy nie przejmować się tak bardzo cenami – nawet jeśli płaciliśmy więcej niż lokalni mieszkańcy, to wciąż było to mniej niż np. w Portugalii. Nauczyliśmy się też kilku podstawowych zwrotów po francusku i arabsku, co pozwalało nawiązać prostą rozmowę. W końcu zaczęliśmy zabierać wszędzie notatnik z długopisem i podczas większych zakupów ustalaliśmy cenę, pisząc. Okazało się też, że targowanie jest nieodłącznym elementem nabywania przedmiotów domowych czy pamiątek. Produkty spożywcze po prostu się kupuje, chyba że, znając ceny, widzimy, że ktoś ewidentnie próbuje nas naciągnąć, wtedy możemy się potargować, wykazując się znajomością lokalnych realiów. Doświadczenie z czasem obrodziło w pewność siebie. Ostatecznie wyszło nam to na dobre – z upływającym czasem zdążyliśmy zorientować się w cenach, przyjrzeć się pięknym, ręcznie wyrabianym przedmiotom i zastanowić się, które naprawdę chcemy przywieźć jako pamiątkę. Wam również polecam ten sposób – nie warto kupować pamiątek zaraz po przybyciu do Maroka.
Błękitny dom w Chefchaouen
Marokańskie społeczeństwo kieruje się obcymi dla nas – Europejczyków – zasadami, na których czoło wysuwają się: religia – islam, wpływy kultury rdzennych mieszkańców Maroka – Berberów, nazywających się Amazigh (tłum. „ludzie wolni”), oraz kultury arabskiej. To wszystko powoduje, że początkowo możemy czuć się niepewnie, jednak po pewnym czasie na pewno doświadczycie, że są to bardzo otwarci, gościnni, życzliwi i ciekawi innych kultur ludzie. Oto kilka sytuacji, które po pierwszym miesiącu przestały nas dziwić.
Po wyjeździe z Casablanki udaliśmy się na południe i wjechaliśmy w tereny wiejskie, a tam zaczęło się coś, czego nie doświadczyliśmy w żadnym innym kraju: mijani po drodze mieszkańcy zaczęli nas pozdrawiać! Czasem skinieniem głowy, innym razem coś krzycząc, machając dłonią czy przykładając ją do serca na znak szacunku. Najbardziej rozentuzjazmowane na widok vana były dzieciaki, a ich okrzyki „bonjour madame, bonjour monsieur” słyszeliśmy długo po tym, jak je minęliśmy.
Słynna kręta trasa w wąwozie Dades
Ten kraj ma do zaoferowania naprawdę mnóstwo atrakcji i bardzo zróżnicowanych krajobrazów. Przede wszystkim długie oceaniczne wybrzeże, gdzie można się opalać, pływać, surfować, latać na kitach, wybrać się na rejs łódką czy łowić ryby. Naszym ulubionym kurortem została Essaouira, miasto wiatrów, znane również jako mekka hippisów. Dziś jest to miasteczko z leniwą atmosferą, o pięknej architekturze. Natomiast moim prywatnym numerem jeden na wybrzeżu stała się mała miejscowość Imsouane, która ma niesamowity klimat i dwa świetne spoty surferskie, dlatego polecam je szczególnie miłośnikom surfingu czy sportów wodnych.
Spośród dużych miast największe wrażenie wywarły na nas Marrakesz i Fez. Nie polecam jednak w pierwszej kolejności wybierać się do Marrakeszu, wcześniej najlepiej jest oswoić się z codziennością Maroka. Gdy już odwiedzicie to miasto, warto sprawdzić, czy przypadkiem Kasia, którą znajdziecie na Instagramie pod nazwą @U_mnie_w_Marrakeszu, nie organizuje w tym czasie wycieczki po mieście. Jest to Polka, która od 12 lat mieszka w „czerwonym mieście”, żyje z marokańską rodziną w tradycyjnej dzielnicy – zna to miasto od kuchni i pięknie o nim opowiada. Przed wyjazdem warto również przeczytać książkę jej autorstwa: Maroko. U mnie w Marrakeszu.
Mniejszym miasteczkiem, w którym bardzo dobrze się czuliśmy, było Chefchaouen, znane jako „niebieskie miasto”. Położone w górach Riff, na wzgórzu, pełne turkusowych i kobaltowych ścian, gdzie życie płynie w swoim własnym tempie. Owszem, natkniecie się tu na sporo turystów, jednak wystarczy zejść z głównej drogi, aby zaznać spokoju. Tutaj również spotkacie górali, wspomnianą wcześniej ludność Amazigh, którzy przyjeżdżają na lokalny souk.
Naszym ulubionym miejscem w całym Maroku okazała się być pustynia, a właściwie wielka wydma, nazywana Erg Chebbi. Tereny wokół również są pustynne, pokryte kamieniami, szarym pyłem, jednak Erg Chebbi to najprawdziwsze złote piaski Sahary. Ten rejon zachwycił nas widokami, jakich nigdy wcześniej nie doświadczyliśmy. Pustynia to też miejsce, gdzie nie brakuje atrakcji: można zjeżdżać z wydm na desce sandboardowej, quadami, samochodami 4×4, buggy lub spędzić noc w namiocie w berberskiej wiosce.
W tych okolicach znajdują się też wąwozy: Dades i Todra, kaniony z bardzo wysokimi ścianami oraz ciekawymi formacjami skalnymi nazywanymi Monkey Fingers. Warto się tamtędy przejechać, zjeżdżając po słynnej trasie pełnej ostrych zakrętów. Polecam wam również zejść do doliny rzeki i przejść się ścieżkami oazy. To zaskakujące, jak bardzo różnią się od siebie przestrzenie oddalone tylko kilkudziesięcioma metrami wysokości.
Zakupy na souku w Marrakeszu
Artykuł pochodzi z numeru 3 (111) 2023 r. magazynu „Polski Caravaning”.
Chcesz być na bieżąco? Zamów prenumeratę – teraz jeszcze taniej i szybciej.