artykuły

podrozePODRÓŻE
ReklamaBilbord - bookingcamper zacznij zarabiac

Korsyka, Sardynia, Sycylia – w trzy tygodnie

Czas czytania 9 minut
Korsyka, Sardynia, Sycylia – w trzy tygodnie
Dookoła zastygła lawa. 

Powodów do podróżowania po Europie może być wiele. Ja wymyśliłem dość nietypowy: Rajd Sardynii. Termin: 18 - 20 maja. Czas na podróżowanie dobry – wiosna. Temperatura umiarkowana, opłaty niższe, jak to przed pełnym sezonem, a ruch turystyczny niewielki.

Żeby zobaczyć w akcji najlepszych kierowców świata, musiałem zdążyć na 18 maja, a tydzień wcześniej miałem w Poznaniu pierwszą eliminację rajdów dziennikarskich. Trzeba było działać szybko i precyzyjnie. Wcześniej przygotowaliśmy z żoną kampera. 12 maja w sobotnie południe ruszyliśmy do Zgorzelca. W hotelach miejsc nie było i noc przespaliśmy na hotelowym parkingu. O w pół do siódmej rano w niedzielę ruszamy autostradą A4 na południe.

Z TIR-ami i bez
Zupełnie pusto. Od czasu do czasu wyprzedza nas jakieś auto. Ktoś jedzie w drugą stronę. Jest niedziela. TIR-y stoją, a ja cały czas utrzymuję prędkość 110 km/h. Za Chemnitz trochę więcej samochodów, ale nadal luźno. Gorąco polecam niedzielę na bezproblemowe, bezpieczne i szybkie połykanie wielu kilometrów. Odbijamy w dół na A93, kierunek Regensburg i München. Na austriackiej granicy, w restauracji, oglądamy wyścig F1. Kubica czwarty! Przed Innsbruckiem tankujemy do pełna: 65 litrów oleju napędowego za 70 euro. Prawie tyle samo, co w Polsce. Do czego to doszło... Tylko oni zarabiają trzy razy tyle, co Polacy!
Zawsze myślałem, że przełęcz Brenner to jakaś przeprawa przez góry. Nic podobnego. Łagodnie wznosząca się autostrada, opłata 8 euro za przejazd tunelem, długo i prosto E45 w kierunku jeziora Garda. Po przejechaniu niemal 1000 km, w miejscowości Roverto na stacji Shell jest duży parking. Godzina 19.30, czas na nocleg. Koło nas ze dwadzieścia TIR-ów i kilkunastu polskich kierowców. Rozmawiamy. Czekają na poniedziałek, by wczesnym rankiem ruszyć w trasę.

ReklamaKorsyka, Sardynia, Sycylia – w trzy tygodnie 1
My też, o 6.30 opuszczamy pusty parking i wbijamy się w ciąg jadących TIR-rów w kierunku Bolonii. Samochód za samochodem. Teraz jazda wymaga pełnej koncentracji. Kierowcy rzadko używają kierunkowskazów i wyprzedzają czasem „na styk” – bardzo blisko naszego lewego boku. Na odcinku Mantova – Bolonia brak parkingów i stacji paliw. Dwa pasma ruchu przed Bolonią przechodzą w cztery. Tunele i estakady. Za Florencją zjazd w prawo na Livorno i opłata za całą włoską trasę (570 km) 26 euro. Do portu niecałe 100 km starą drogą, bez opłat.

W Livorno
W Livorno jesteśmy wczesnym popołudniem. Prom na Korsykę mamy następnego dnia rano, ale od razu wjeżdżamy na chronione tereny portowe. Przed kasami są miejsca parkingowe, bary, dostępne toalety. Być może to nie całkiem legalne, ale ustawiamy się wraz z kilkoma kamperami w kolejce, skąd rano odpływa nasz prom na Korsykę. Idziemy zwiedzać miasto wierząc, że ze strzeżonego terenu nie ukradną nam auta. Pizza, dobra kawa i powrót do portu. Samochód stoi, okna całe, idziemy spać.

Dwa wietrzne dni
Wtorek powitał nas silnym wiatrem i dużą falą. Żona tego nie lubi. Nie ma wyjścia – rajd rusza w piątek. O 8.15 odpływamy z Livorno i dobijamy do Bastii o godzinie 13.00. Koszt transportu kamper + dwie osoby to 189 euro. Teraz tylko 170 km lewą stroną wyspy do Bonifacio. Śliczny, mały port, który jest chyba najciekawszym miejscem na Korsyce. Wyjątkowe położenie z wciskającym się w ląd wąskim fiordem, no i twierdza, w której więziono Napoleona. W Bonifacio wiatr jeszcze większy, fala zbyt duża i małe promy nie kursują. Nikt nie wie czy następnego dnia wypłyną. Czekających jest więcej. Rozpoznaję rajdowych kibiców z Niemiec, Francji i Włoch. Tankuję do pełna (1,16 – 1,18 euro za litr) i nocujemy przymusowo na nielegalnym parkingu pod twierdzą Napoleona, tuż przy promie.

ReklamaŚT2 - biholiday 06.03-31.05 Sebastian
We środę nadal wieje, ale sprzedają nam bilet za 60 euro na 13.00. Nadal wieje, fala duża, a żona tego nie lubi... Wreszcie odpływamy i za niespełna godzinę jesteśmy na Sardynii w Santa Teresa. Teraz trzeba znaleźć jakiś kemping jak najbliżej odcinków wyścigowych rajdu. Jadąc znowu lewą stroną wyspy zwiedzamy po drodze Porto Cervo, piękny jachtowy port otoczony luksusowymi willami. Z trudem przedzieramy się przez Olbię, bazę serwisową rajdu i koło Budoni szukamy kempingu. Jeden zamknięty, drugi marny, trzeci – Pedra Cupa bez ciepłej wody, ale piękna plaża, basen, restauracja - zostajemy na noc, a zimna kąpiel podobno jest zdrowa... Rano, po moich narzekaniach na brak ciepłej wody, darowano nam opłatę 20 euro i zapraszano za tydzień, już z ciepłą wodą.

Przed rajdem
Następnego dnia w południe ruszamy w góry na odcinki specjalne rajdu. Drogi na Sardynii fantastyczne. Nawet te boczne (bez białych pasów) mają doskonałej jakości przyczepny asfalt. Trasa przez góry do Lode, Mamone i Budusso ma ogromne walory widokowe. Momentami czujemy się jak w samolocie. Wieczorem pogoda się psuje. Zaczyna padać deszcz. Wjeżdżam kamperem na jeszcze otwarty odcinek specjalny i po kilku kilometrach, na skraju lasu, znajduję miejsce na nocleg. Jesteśmy z żoną sami w lesie. Rano, nawet z samochodu będę mógł oglądać najlepszych kierowców świata w akcji.

Co dwie minuty – as
Od świtu koło naszego miejsca pojawiają się włoscy i francuscy kibice. Rozpalają ognisko, rozkładają jedzenie. Na każdym samochodzie flaga narodowa. Na T-shirtach napisy: „Korsyka to nie Francja” i „Sardynia to nie Włochy”. Ja też wywieszam polską flagę. Zapraszają mnie na wino z przekąską z ostruganych łodyg ostu... Pogoda piękna. Z lasu dochodzi już głos silnika na wysokich obrotach, a nad lasem widoczny z daleka tuman kurzu. W dwuminutowych odstępach przez dwa ostre zakręty przejeżdżają same asy. Jedzie też nasz Kościuszko Junior. Po południu przenosimy się w inne miejsce, a wieczorem ruszamy na drugi dzień rajdu o kilkadziesiąt kilometrów dalej. Noc w kamperze wśród innych kibiców. Rano znowu jadą. Przed nami las korkowych drzew i wijąca się szutrowa droga. Kurz, huk silników, okrzyki fanów jak na korridzie. Jutro kończą się emocje. Teraz trzeba kilka dni odpocząć, umyć siebie i samochód. Z gór zjeżdżamy piękną drogą do Dorgali i w dół do Torteli, gdzie myję kampera. Parę kilometrów za Muravera zostajemy na ładnym kempingu „4 Mori”. Rozległa plaża, pogoda piękna, temperatura powietrza 24oC, wody 22oC, czas na kilka dni relaksu.

Na Sycylię
Wypoczęci i domyci w gorącej wodzie, kupujemy w Cagliari za 213 euro bilety na prom „Flaminia”, który przez noc przewiezie nas na Sycylię. Tym razem będziemy spać w ciasnej kabinie. Za 50 euro tankuję jeszcze 54 litry paliwa. Kampera zostawiamy w porcie, a sami zwiedzamy miasto. Kawa dobra, ciastka marne. Nikt nas nie okradł. Prom wypływa o 19.00. Wiatru brak, morze „jak stół” – żona to lubi...O piątej rano oglądamy wschód słońca. Wyłania się zarys lądu i o siódmej dobijamy do Trapani.

Sycylia rozczarowuje. Sam wyjazd z portu trudny do rozszyfrowania. Złe oznakowanie. Drogi dziurawe i brudne. Kierowcy zajeżdżają drogę, parkują niemal na środku ulic, ogólny bałagan. Jedziemy drogą E931 samym brzegiem od strony Afryki. Widać plantacje winogron, pomarańczy, oliwki. Za Agrigento widać lepiej prosperującą prowincję, ciekawszą architekturę. Na przydrożnym targu za 1 euro kupujemy 3 kg pomidorów. W Gela skręcamy na drogę 417 na Catanię i wieczorem lokujemy się na pięknym, czystym, doskonale zorganizowanym kempingu „Parking Lagani” w Taorminie. Trudno tam trafić, ale warto. Stąd zrobimy wypad na Etnę. To tylko niecałe 30 km. Ale położone na zboczu wysokiej góry i malowniczej zatoki miasteczko Taormina warte jest kilkudniowego pobytu, tym bardziej, że z kempingu na główną plażę w zatoce jest nieco ponad 800 metrów. Zostajemy na kilka dni.

Kawałek brązowej lawy
Być na Sycylii i nie być na Etnie, to tak, jak być w Krakowie i nie być na Wawelu. Sam dojazd na położony na wysokości 2000 m parking wymaga od kierowców pokonania niezliczonej liczby serpentyn. Dookoła sterty zastygłej, czarnej lawy. To robi wrażenie. Ze względu na wydobywające się z wnętrza szczelin gazy, żona została w dolnej części, a ja za 48 euro wjechałem kolejką linową dużo wyżej, a następnie specjalnymi samochodami terenowymi, w tunelach brudnego śniegu jeszcze wyżej, ponad 2500 m do prawdziwych, dymiących kraterów i całkiem ciepłej lawy. Warto to zjawisko przyrody zobaczyć na własne oczy i węch. Dookoła brudny śnieg, zimno, wiatr zacina, ze szczelin i kraterów dymi, a chodzić trzeba dość daleko. Nawet w pełni lata trzeba się ciepło ubrać i mieć na nogach pełne buty. Dwie turystki - z Polski zresztą - wjechały na górę w sandałach z gołymi stopami... Krótko mówiąc, Etna robi wrażenie i warto wjechać najwyżej jak można. Teraz mam w domu mały kawałeczek brązowej lawy. Przypomina mi Sycylię...

Do domu
Po kilku dniach na kempingu „Parking Lagani”, niemal w centrum miasta, nadszedł czas na powrót. Dzień pobytu kosztował tylko 13 euro. To jeszcze przed sezonem, ale miejsce znakomite, polecam. Jedziemy autostradą do Messiny. Nawierzchnia marna, z koleinami i opłata 2,50 euro. Duży ruch, w mieście korki i długa kolejka na prom. Na stały ląd płynie się 35 minut, a płaci 31 euro. Przed nami Reggio di Calabria. Wspaniała część Włoch. Kto ma czas, powinien jechać południową stroną „buta” aż do Taranto i Brindisi, skąd płyną promy do Grecji. My gnaliśmy bezpłatną, nie najlepszą autostradą w kierunku Neapolu. Kiedy wróciliśmy do domu i jakimi drogami przyszło nam jechać? To już całkiem inny temat. W każdym razie warto zapamiętać, że jak autostrady na długie dystanse, to tylko w niedzielę. Jak mało czasu i szybkie zwiedzanie – to przed lub po pełnym sezonie. A ogólnie... Nic nie jest w stanie zastąpić swobody podróżowania, jaką daje caravaning!

Tekst i zdjęcia: Andrzej Dąbrowski



Administrator03.03.2009 zdjęć 9
Obserwuj nas na Google News Obserwuj nas na Google News