Kraje byłego ZSRR, określane często mianem „stany”, czyli Kazachstan, Kirgistan, Uzbekistan czy Tadżykistan, nie są popularnymi kierunkami podróżniczymi wśród Polaków. Szczególnie dwa pierwsze z nich nie kojarzą się z żadnymi punktami, które byłyby na naszych podróżniczych „bucket list”.
O ile Kazachstan mocno stawia na rozwój turystyki, o tyle dużo biedniejszy Kirgistan może liczyć tylko na to, że odkryją go jacyś „szaleńcy”. Szczególnie że z perspektywy Europejczyka dojazd tam jest, delikatnie mówiąc, mało przyjemny. Ale znaleźli się ci „szaleńcy”, czyli my, którzy na trasie swojej podróży uwzględnili ten praktycznie nieznany kraj.
I wiecie co? Pół godziny po przekroczeniu granicy Kirgistanu byliśmy oczarowani. A po 37 dniach, jakie tam spędziliśmy, zastanawialiśmy się, dlaczego nie mamy jeszcze kolejnego miesiąca, aby zostać dłużej. Przedstawiamy Wam naszą historię podróży przez Kirgistan, kilka fotek, które zrobiliśmy (a jesteśmy totalnymi amatorami, zdjęcia robimy komórką i nie mamy drona, więc wszystkie widoki, jakie tutaj zobaczycie, może ujrzeć każdy), oraz kilka przemyśleń i, mamy nadzieję, ciekawych anegdotek. No to lecimy!
Tradycyjna jurta i znak zapraszający do kupna popularnego kumysu
Nasz pierwszy nocleg nad jeziorem Kirow
Nasze ulubione widoki – „budyniowe” zielone pagórki ze skałami w tle
Rodzinne spotkanie na polu maków
Szczęśliwy pies w przepięknej naturze
Co ciekawe, kraj ten pokrywają w 93% góry. I to nie byle jakie, bo góry Tienszan określane są przedgórzem Himalajów! Znajdziecie tutaj sporo pięcio- i sześciotysięczników, a także kilka siedmiotysięczników, z czego najwyższy to Szczyt Zwycięstwa (7439 m n.p.m.).
Kirgistan to kraj w większości muzułmański (88% mieszkańców wyznaje islam), przy czym praktycznie nie słychać tutaj meczetów, wiele kobiet chodzi ubranych po europejsku, tylko starsze „babcie” i kobiety na wsiach noszą chusty na głowie. Ale są to chusty bardziej przypominające te, które nosiła moja prababcia – kolorowe, w kwiaty, zawiązane w trójkąt.
Ciekawa jest także kultura Kirgistanu, mianowicie kultura nomadów. Chociaż oczywiście zmieniało się to na przestrzeni lat i teraz zdecydowanie mniej osób prowadzi nomadyczny styl życia, to nadal w górach spotyka się nieturystyczne jurty, wypasane przy nich bydło, młodych chłopców na koniach zaganiających razem z ojcem krowy czy owce albo matki z córkami dojące klacze.
Mówi się, że Kirgizi całe życie spędzają na koniu, a dzieci szybciej umieją jeździć konno, niż chodzić. Wracając jeszcze do klaczy – narodowym napojem Kirgistanu jest kumys. Jest to sfermentowane mleko klaczy zawierające 1–3% alkoholu.
Co ciekawe, religia nie stoi w sprzeczności z jego piciem. Można go kupić dosłownie wszędzie – od wielkich marketów po ulicę na zapomnianej wsi, gdzie znajdziecie go w butelkach po coca-coli stojących na zbitej ze starych desek „ladzie”. Czy nam smakował? Nie bardzo.Tak samo było z kurutem – kolejnym lokalnym przysmakiem. Są to małe, twarde kulki wykonane ze sfermentowanego mleka owczego, koziego lub krowiego. W ogóle mlecznych i mleczno-zbożowych napojów jest w Kirgistanie mnóstwo – można je kupić w marketach oraz na specjalnych stanowiskach u babuszek przeważnie pod szyldem „Szoro”. Sprzedają one najczęściej trzy rodzaje napojów – chalap, maksym i kwas.
Skoro mówimy o jedzeniu – nie jest to najlepszy kraj dla wegetarian. Ze względu na historycznie nomadyczny styl życia jedzenie jest proste i oparte na daniach mięsnych. Próżno tu szukać dużej ilości warzyw czy „fancy” potraw. Ale to nie znaczy, że nie jest smacznie! Darkowi podpasowało sporo dań. Bardzo popularny jest beszbarmak (tradycyjnie z koniną), kurdak, lagman, pilaw, pierożki manti czy idealne na przekąskę samsy. Na osobne wspomnienie zasługuje chleb, czyli tak zwana lepioszka! To bardzo smaczny okrągły, biały chleb wypiekany w dużych piecach. Mając okazję przebywać z kirgiską rodziną, zauważyliśmy, że tradycyjnie je się z jednego talerza. Jedynie zupę i herbatę dostaliśmy w oddzielnych naczyniach.
A co się nam tak podobało w tym Kirgistanie? Bezapelacyjnie przyroda, góry, widoki, przestrzeń i swojski, nieturystyczny klimat. A jak my się w ogóle tam znaleźliśmy? Jesteśmy w długiej podróży z Polski do Azji Południowo-Wschodniej drogą lądową. W związku z tym na naszej trasie znalazł się też Kirgistan.
A jak się tam dostać? Najprostsze rozwiązanie to oczywiście samolotem z przesiadką w Istambule lub Moskwie. Jeżeli chodzi o dojazd drogą lądową, to są cztery (a w praktyce trzy) możliwości: 1) przez Turcję, Gruzję, Rosję i Kazachstan, 2) przez kraje bałtyckie – Litwa/Łotwa/Estonia – do Rosji i dalej Kazachstanu, 3) przez Turcję, Iran, Turkmenistan i Uzbekistan oraz 4) przez Turcję, Gruzję, Azerbejdżan i Morzem Kaspijskim do Kazachstanu (przy czym obecnie granice lądowe Azerbejdżanu są zamknięte i nie można wjechać do niego własnym samochodem).
Poranne spacery z widokiem
Sammy wypatrujący zwierzyny
Widok z łóżka nad jeziorem Toktoguł
Zjawiskowa rzeka Naryn w miejscowości Karakoł
Co w Kirgistanie widzieliśmy i co polecamy? Zjechaliśmy dużą część kraju, ale często musieliśmy omijać miejsca bardzo dzikie, odległe od głównych traktów, gdzie droga była za trudna dla naszego GloBusa. Wjechaliśmy jedną z mniej popularnych granic w okolicy miejscowości Taras i od razu trafiliśmy na tamę z wielkim popiersiem Lenina.
Drugim doświadczeniem było zatrzymanie nas przez szwadron policji. Okazało się, że policjanci zobaczyli nieznane tablice rejestracyjne i chcieli nas poznać i zrobić sobie zdjęcie. Ciągle króluje tutaj język rosyjski, bez niego ciężko cokolwiek załatwić, więc porozumiewaliśmy się w dużej części na migi. Na szczęście Darek jest z wykształcenia muzykiem i bardzo szybko łapie nowe słowa, więc wszystkie misje wymagające dogadania się zostawiałam jemu.
Poszukiwania wody natomiast często kończyliśmy na tym samym rozwiązaniu, jaki stosują zwierzęta, czyli wykorzystywaliśmy wodę z rzeki. Na pierwszą noc po długim i intensywnym dniu pojechaliśmy w przypadkowe miejsce nad pobliskim jeziorkiem. I już tam widoki były przepiękne! Tafla jeziora, niskie, zielone pagórki, na horyzoncie wysokie góry z ośnieżonymi szczytami, a w tle zachodzące słońce oświetlające wszystko na różowo. Zachwyt milion, a to dopiero pierwszy dzień. Tak oto się zakochaliśmy w tym kraju.
Przepiękne i bezludne miejsca w Kirgistanie znajdują się same. Trzeba tylko uważać na nawigację Google’a, bo lubi robić psikusy, np. proponuje drogę przez rzekę. Na następne kilka dni trafiliśmy w kolejne przypadkowe miejsce z widokiem na absolutnie przepiękne, zielone, pofałdowane pagórki. Wyglądały, jakby ktoś oblał je budyniem, były takie wygładzone, ale jednocześnie widać było każdy ich załamek. W tle widoczne były surowe, szare skały, a na horyzoncie ośnieżone, nieznane nam szczyty. Kilkanaście kilometrów dalej w dole można było dostrzec wioskę. Widok idylliczny. Takie średniej wysokości, pofałdowane pagórki w różnych odcieniach zieleni, żółci, pomarańczy czy nawet czerwieni mijaliśmy często i zawsze wywoływały w nas cieplejsze uczucia.
Polubiliśmy też wielkie bramy na wjazdach i wyjazdach z miejscowości i wsi. Nie wiem czemu, ale przypominały nam zawsze, że jesteśmy tak daleko od domu, w nowych, nieznanych miejscach.
Do Kirgistanu przyjechaliśmy w połowie czerwca. Był to ostatni moment, aby zobaczyć pola kwitnących czerwonych maków na tle soczyście zielonych gór. Na szczęście trafiliśmy przypadkowo na jedno takie pole. Mieliśmy wątpliwości, czy możemy tam po prostu wejść, ale zobaczyliśmy, że jest tam już kilkanaście osób. Okazało się, że jest to jedna duża rodzina z okolic Biszkeku. Nie dość, że byli przemili, to jeszcze dali Kasi wielki bukiet zebranych przez siebie maków i bardzo chcieli mieć z nami całą sesję zdjęciową! Co ciekawe, najbardziej aktywna w rozmowie i w liczbie zdjęć była starsza pani w chustce na głowie. Była absolutnie wspaniała i obejmowała nas serdecznie kilkanaście razy.
Jadąc dalej przez Kirgistan, kierowaliśmy się w okolicę doliny Suusamyr, gdzie przeżyliśmy pierwsze „wow” związane z jurtami. W dolinie (skądinąd nieco komercyjnej) stały ich dziesiątki, a gdy jechaliśmy tą drogą ponownie jakieś dwa tygodnie później, były już ich setki. W większości można było kupić kumys, kurut, herbatę (czaj), ewentualnie zjeść obiad. W tej okolicy spędziliśmy kilka dni, stacjonując na polance z widokiem na nasze ulubione zielone, „budyniowe” pagórki i ośnieżone szczyty w tle. Tutaj też po raz pierwszy licznie odwiedzały nas krowy i konie. Chodziły sobie swobodnie dookoła GloBusa, a Sammy jeszcze wtedy nie był pewny, czy chce się z nimi bawić, czy uciekać.
W Kirgistanie spotykaliśmy mnóstwo zwierząt – zarówno tych pasących się na polach, łąkach i zboczach górskich, odwiedzających naszego busa, jak również ganianych przez pasterzy po dwupasmowej jezdni. Zawsze cieszyło nas, jak nagle z naprzeciwka wyłaniało się stado setek owiec, krów lub koni. Miejscowi kierowcy się irytowali i trąbili, natomiast my zwalnialiśmy i jak urzeczeni patrzyliśmy i nagrywaliśmy ten przemarsz. Sammy często wskakiwał nam na kolana i przez otwarte okno przyglądał się całej scenie. Często też śmialiśmy się, żeby poszedł i upolował sobie coś, bo w końcu jedzenie chodzi sobie wolno, a on nie umie wykorzystać okazji.
Dalej pojechaliśmy jedną z najpiękniejszych dróg Kirgistanu, czyli drogą z Biszkeku do Sary-Tash. Tę trasę, liczącą około 900 km, zrobiliśmy w kilka dni, zatrzymując się dosłownie co chwilę na zdjęcie lub filmik.
Nocowaliśmy nad częściowo wyschniętym jeziorem Toktoguł otoczonym przepięknymi formacjami skalnymi oraz polem dzikiej maryśki, jechaliśmy wzdłuż rzeki Naryn, która tego dnia miała obłędny niebieski kolor, oraz przeżyliśmy chwile grozy w tunelach, które wyglądały na niedokończone. Zatrzymaliśmy się także na kilka dni w mieście Osz (drugie co do wielkości miasto w Kirgistanie z większym procentowym udziałem muzułmanów oraz mniejszością uzbecką), w którym zażyliśmy nieco cywilizacji.
Kasia Masłowska-Kendzior
Darek Kendzior
Globusy, czyli Kasia, Darek i nasz pies Sammy. Naszym busem o imieniu GloBus ruszyliśmy w podróż życia z Polski do Tajlandii drogą lądową. A może i dalej? Nasze przygody można obserwować na IG oraz FB, wpisując nazwę „GloBuSammy”.
Instagram
Artykuł pochodzi z numeru 5 (119) 2024 r. magazynu „Polski Caravaning”.
Chcesz być na bieżąco? Zamów prenumeratę – teraz jeszcze taniej i szybciej.