Wiele osób w świecie caravaningu ceni wygodę. Wielkie przyczepy, przestronne vany, domy na kółkach, a w nich setki gadżetów. Moje podejście jest zupełnie inne – samochód, którym jeżdżę, jest dla mnie środkiem do celu, nie celem samym w sobie.
Kiedy jeszcze nie jeździłam autem i nawet nie miałam w planach kamperowych przygód, uwielbiałam wycieczki do lasu z plecakiem. Miałam ze sobą wszystko, co niezbędne – hamak, tarp, małą kuchenkę, śpiwór, nóż i trochę jedzenia. To wystarczało, by przeżyć wspaniałe przygody w otoczeniu natury. Kiedy porównuję bushcraftowe wypady do kamperowania, to nawet pusta paka w busie zdaje się być szczytem komfortu. Jestem Martyna i podróżuję Fiatem Doblo przerobionym na minikamperka. To nie tylko moje auto wycieczkowe, ale po prostu auto na co dzień, które niezwykle ułatwia mi życie. Często spontanicznie mi się zdarza, że potrzebuję zostać gdzieś na noc poza domem, a dzięki Doblo mam hotel zawsze przy sobie, na kółkach.
Prowadzę własny mały biznes – tworzę rękodzieło oraz produkty ziołowe. Prawie całe lato spędzam, jeżdżąc od festiwalu do festiwalu, gdzie sprzedaję swoje produkty. I tu również Doblo staje się moim tymczasowym domem. Przy odpowiedniej organizacji przestrzeni pomieści zarówno mnie, jak i mój obwoźny sklepik. Oczywiście mogłabym jeździć czymś większym i często się zastanawiam nad zmianą, jednak Fiat Doblo ma dla mnie wiele zalet – jest niewielki w porównaniu do kamperów czy vanów, dzięki czemu jestem w stanie wjechać nim w naprawdę dzikie miejsca, gdzie większy gabaryt po prostu by się nie zmieścił. We wnętrzu jest sporo miejsca – mam w środku rozkładane łóżko, miejsce na kuchenkę, masę skrytek i schowków na rzeczy. Przy moim minimalizmie wystarcza. Jest również bardzo ekonomiczny. Nie potrzebuję mieć w aucie łazienki z prysznicem i kuchni, wszystko w zasadzie robię na zewnątrz. Caravaning to dla mnie przygoda, zatem nie chcę urządzać się jak w domu. Nigdy nie byłam nawet na kempingu. Zawsze wybieram miejsca na dziko, unikam nawet tych, gdzie jest tylko drewniana wiatka ;) Lubię dzikość i bycie sam na sam z naturą, to jest dla mnie najlepszy psychiczny odpoczynek. Kąpiel w rzece, obiad z dzikich roślin, gapienie się w gwiazdy, ognisko i słuchanie w nocy lisów harcujących w pobliżu – to jest moja kwintesencja caravaningu; to jest to, co w tym najbardziej kocham.
Od wielu lat zbieram zioła, grzyby i dzikie rośliny jadalne. Tworzę mieszanki ziołowe do picia, syropy, nalewki lecznicze, kosmetyki, mieszanki przyprawowe oraz wiele innych naturalnych specyfików. Po zioła jeżdżę oczywiście moim Fiatem. Znajomość roślin często przydaje mi się także podczas wycieczek – nie potrzebuję apteki, kiedy w trakcie podróży rozboli mnie brzuch czy głowa. Zatrzymuję się wtedy przy łące i szukam naturalnych lekarstw. Nie muszę także zbyt często jeździć po świeże warzywa do sklepu, ponieważ wiele rzeczy do zjedzenia jestem w stanie znaleźć w lesie czy na polanie. Chciałabym się z Wami podzielić kilkoma zielarskimi radami na problemy, które zdarzają się często podczas podróży. Czasami wystarczy odejść kilka kroków od parkingu, by znaleźć rośliny, które mogą pomóc na niestrawność, migrenę czy też w walce z nieznośnymi komarami.
Zacznę od lekarstwa na biegunkę, nie ma bowiem chyba nic gorszego niż problemy jelitowe rujnujące urlop. Jest roślina, którą można spotkać pospolicie, niemal wszędzie, a na pewno w całej Europie, a jest bardzo skuteczna w przypadku zaburzeń układu pokarmowego. Jest to szczaw kędzierzawy, zwany końskim szczawiem lub kobylakiem. Rośnie licznie na łąkach, polach i skrajach lasów. Cała roślina jest lecznicza, jednak najłatwiej będzie zebrać jej nasiona, które dojrzewają od czerwca, a zbierać je można nawet do późnej jesieni.
Jeśli naszym problemem są zaparcia, proponuję inne zioła – jasnotę purpurową, lnicę pospolitą, rumianek, prawoślaz czy liść babki. Z liści wymienionych roślin możemy zrobić napar, wystarczy łyżkę świeżo zebranych ziół zaparzyć pod przykryciem 10 min i wypić herbatkę. Rośliny można oczywiście ususzyć na zapas, jak również pomieszać dwa lub więcej gatunków.
Kolejna zmora na kempingach to na pewno kac :D Ja należę do tych raczej niepijących, ale zdaję sobie sprawę, że jestem w mniejszości. Warto wspomnieć o ziołowych remediach, które można znaleźć niedaleko miejsca biwakowania. Jest wiele ziół, które mogą być pomocne w oczyszczeniu organizmu z toksyn i dostarczą minerałów i witamin niezbędnych, by poczuć się lepiej. Wymienię kilka, które łatwo znaleźć i trudno o pomyłkę. Pomocna będzie pokrzywa, podagrycznik, krwawnik, bluszczyk kurdybanek, liście poziomki, rumianek lub mięta. Niektóre z nazw mogą się wydać zupełnie obce, ale jeśli spojrzy się na kilka zdjęć tych roślin, to z pewnością okaże się, że to przecież dobrze znane „chwasty”.
Kilku z tych roślin możemy użyć także w innych przypadkach. Krwawnik i podagrycznik mogą się sprawdzić jako opatrunek, kiedy zapomnimy zabrać apteczki w podróż. Podobne działanie antybakteryjne oraz hamujące krwawienie mają na przykład liście babki, dziewanny i orzecha włoskiego. Jako naturalny plaster znakomicie sprawdza się również grzyb – pniarek brzozowy. Jest to pospolita „huba” rosnąca na brzozach. Kiedy przetniemy go na pół i wykroimy cieniutki kawałek, pozyskamy naturalny, elastyczny opatrunek, który można przyłożyć na rany lub skaleczenia.
Skoro mowa o grzybach, wspomnę o kolejnym, którego możemy wypatrzeć na martwych drzewach i może się okazać przydatny na kempingu. Jest to hubiak pospolity – wysuszony i odpowiednio przygotowany grzyb służył ludziom jako rozpałka aż do czasów wynalezienia zapalniczki. Jeśli ktoś pamięta harcerski zestaw „hubka i krzesiwo”, to właśnie o tę hubkę chodziło! Pomoże nam nie tylko przy przygotowywaniu ogniska, ale co nawet ważniejsze – odstraszy wszystkie komary. Hubiak wrzucony do ogniska lub tlący się w pobliżu na żaroodpornym naczynku odgania wiele owadów uprzykrzających czas spędzany w naturze. Jeśli jednak nie chcemy rozpalać ognia, to możemy poradzić sobie z owadami inaczej. Moim ulubionym sposobem na komary i kleszcze są olejki eteryczne z ziół, które mieszam w alkoholu i zawsze zabieram ze sobą w spryskiwaczu. W kryzysowej sytuacji możemy jednak skorzystać z roślinnych zapachów w inny sposób. Pomocne będą: wrotycz pospolity, krwawnik, bylica, bodziszek, mięta czy melisa. Wystarczy jedną z tych roślin zerwać, zmiażdżyć w dłoniach i pocierać o ciało w miejscach narażonych na ugryzienia. Ich zapach odstrasza wiele owadów. Czynność w razie konieczności trzeba powtarzać co 20–30 min.
Pisząc o grzybach i roślinach, mam nadzieję, że uda mi się zarazić kilka osób pasją, a przynajmniej że spojrzą na pospolite chwasty w nieco inny sposób. Przyzwyczailiśmy się do korzystania z gotowych leków z apteki, podczas gdy na pospolite dolegliwości możemy sami znaleźć lekarstwa w zasięgu ręki. Zachęcam do poszerzania wiedzy na ten temat, między innymi możecie zaglądać na moją stronę na Facebooku – Szamanitka. Publikuję tam relacje nie tylko z kamperowych wycieczek, ale także właśnie informacje o polskich ziołach, grzybach i dzikich roślinach jadalnych.
Martyna Jędrzejczyk – studentka ziołolecznictwa, z zawodu artystka i florystka, z zamiłowania człowiek lasu. W swoim Doblo spędza często więcej czasu niż w domu. Uwielbia podróże zagraniczne, ale uważa też, że można latami zwiedzać polskie zakątki i nigdy nie wyjść z zachwytu nad pięknem naszego kraju.
odwiedź profil FaceBook Szamanitka
Artykuł pochodzi z numeru 5 (119) 2024 r. magazynu „Polski Caravaning”.
Chcesz być na bieżąco? Zamów prenumeratę – teraz jeszcze taniej i szybciej.