Lektura zamieszczonych w poprzednim numerze „Polskiego Caravaningu” relacji ze zlotów caravaningowych, które ostatnio odbyły się na terenie kraju, przywołała wspomnienia dawniejszych zlotów, a wraz z nimi pojawiła się refleksja: tak już było… kiedyś przed laty.
Zawarte w tych relacjach zachwyty nad atmosferą panującą na opisywanych imprezach, uznanie dla organizatorów za bogaty i oryginalny program były i wtedy. Historia się powtarza? My, starsi, poznaliśmy już kiedyś ten czar caravaningu, teraz młodsze pokolenie ponownie odkrywa, że „caravaning to jest to!”. Są jednak pewne różnice, niezmieniające wszakże tego stale pozytywnego nastawienia do caravaningu pomiędzy współczesnymi imprezami (zlotami), a tymi, które organizowało moje pokolenie. Te różnice w głównej mierze są pochodną zmian, które nastąpiły w otaczającym nas świecie, które zmieniły nasze życie codzienne, a także naszą mentalność. Jednak śmiem twierdzić, że poza tą widoczną na zewnątrz odmiennością, są też różnice głębsze, może nawet bardziej istotne, dotyczące atmosfery zlotu.
Kol. Roman Miłoszewski ze swoją przyczepą „Orient Ekspress” często uświetniał zloty organizowane przez nasz klub.
Dawniej i dziś
Tę różnicę zauważy tylko ten, kto był uczestnikiem (lub organizatorem) zlotów dawniejszych i uczestniczy w zlotach obecnych. Na czym ta różnica polega? Wiadomo, że teraz jest łatwiej, jest dostępny nowoczesny sprzęt, odpowiednia baza z nowoczesną infrastrukturą, trzeba tylko znaleźć sponsora i zlot może się odbywać. Kiedyś wszystko było inne, trudniejsze – i dla organizatorów, bo nic nie udawało się załatwić bez „kombinowania”, i dla uczestników, choćby dlatego, że aby wziąć udział w zlocie musieli mieć czym i na czym (paliwo) dojechać. Pomyślne pokonanie tych wszystkich problemów dawało organizatorom i uczestnikom tak duże zadowolenie i satysfakcję, że czas pobytu na zlocie stawał się czasem „pełnym szczęśliwości”, co tworzyło naprawdę niepowtarzalną i jedyną w swoim rodzaju atmosferę.
Pojazd kempingowy (na bazie GAZ-a) kol. Paula na zlocie w Rudce.
Od Gdyni do Przemyśla
A zloty w ówczesnych czasach (lata 80. i 90.) były, jeśli nie bardziej – to równie okazałe jak dzisiejsze. I było ich dużo. Wystarczy przywołać z pamięci „Inter-Krak” kolegi Ciastonia: rzesza uczestników, superciekawy program dla dorosłych i dzieci, organizatorzy służący pełną opieką uczestnikom. Albo liczne zloty śląskie, na przykład u kolegi Kierkusia, o charakterystycznym dla regionu stylu i doborze programu rekreacyjno-rozrywkowego. Były też zloty (teraz ich brak) na północy kraju, u kolegi Czayki z Gdyni. Były w Poznaniu, a nawet na wschodnich rubieżach Polski: w Biłgoraju czy w Przemyślu, „Łabędź” robił zloty w Kozienicach itd., itd. Zimą, ale nie tylko, mogliśmy się spotkać na zlocie u koleżanki Zygiel w okolicach Bielska-
-Białej. Północ jechała na południe, południe na północ. A wszystkie te podróże i „zlatywanie się”, odbywało się w oparciu o sprzęt kempingowy głównie krajowej produkcji, częstokroć ulepszany we własnym zakresie, względnie wykonany całkowicie własnoręcznie, a więc nie tak doskonały, jak dziś. Ale wymarzony i w zupełności umożliwiający spełnienie marzeń o „włóczędze”.
Tuż przed rozdaniem nagród na zlocie w Rudce, w tle campobus (na bazie Jelcza) kol. S. Świrskiego.
Duch zlotu
Teraz Europa „przyszła” do nas. Na obecnych zlotach mamy do czynienia z supersprzętem uczestników: pełen komfort. Patronujące zlotom specjalistyczne firmy prezentują wszystko, co jest „trendy” na świecie. Kiedyś na zlotach prezentowano własne „rękodzielnicze” osiągnięcia, wymieniano się pomysłami, organizowano giełdy „niepotrzebnych rzeczy”, były konkursy majsterkowiczów. To tworzyło ten specyficzny klimat ówczesnych zlotów, tego nieistniejącego obecnie „ducha” zlotu. Z jakim zaciekawieniem i często z zazdrością, że u siebie się tego nie zastosowało, zlotowicze oglądali te wszystkie wynalazki domorosłych caravaningowych majsterkowiczów. Ktoś powie – teraz na zlocie się odpoczywa. A ja dodam: i czeka, co jeszcze organizator „zaserwuje” w ramach wpisowego...
Jak dobrze być komandorom (wieczór country podczas zlotu w Ryni) ... nie należy się dziwić autorowi, że zloty kiedyś były ciekawsze!
Zmaterializowana myśl konstruktorska
Dobrze pamiętam jeden z naszych Caravaning Rally na Stegnach w Warszawie (z około setką załóg rozlokowanych na terenie Toru Łyżwiarskiego). Był on zorganizowany pod hasłem „zlot dziwnych pojazdów kempingowych”. To dopiero był przegląd zmaterializowanej myśli konstruktorskiej polskich caravaningowców! Była „Rura” z Poznania – przyczepa w kształcie walca z wejściem i okienkami w denkach oraz opuszczaną podłogą w wyciętym fragmencie płaszcza rury. Na pytanie skierowane do właściciela tej konstrukcji, gdzie znalazł rurę o takiej średnicy (wysokości osoby o niskim wzroście), odpowiedział: sam zwijałem z arkuszy blachy... Hobbysta! Był Autosan z pozostawionymi kilkoma miejscami do siedzenia i wydzieloną, w pełni wyposażoną we wszystko, co niezbędne, częścią mieszkalną. Był „Campodent”, czyli campobus wzbogacony o... gabinet dentystyczny. Pokrywanie kosztów podróży po kraju odbywało się za pieniądze uzyskane z leczenia zębów po drodze. Był Jelcz z postawioną za szoferką (zamiennie ze skrzynią ładunkową) „konstrukcją mieszkalną” wykonaną z drewna i wyposażoną w łazienkę z prysznicem (właściciel kusił uczestniczki zlotu kąpielą), otoczoną dookoła galeryjką widokową (sic!). Były, jak zwykle, przyczepy składane. Licznie stawiły się motocaravany wykonane na bazie Żuka, względnie Nysy, a także Mercedesa dostawczego. Ozdobą zlotu, jak zresztą i innych naszych zlotów, był „Orient Ekspress” - przyczepa pana Miłoszewskiego z Wesołej, będąca wiernym odwzorowaniem wagonu kolei sprzed lat. Naturalnie, oglądanie tego sprzętu oraz wymiana doświadczeń, którym nie było końca, to nie jedyne zajęcie na zlotach „z przeszłości”. Był obowiązkowo zawsze bogaty program rekreacyjno-sportowy i rozrywkowy.
Kol. J. Kierkuś sędziuje próbę (piłują Bidasowie z „Łabędzia”) na swoim zlocie w Kamieniu.
„Zdziry” i country
Konkursy były nieszablonowe, dyshonorem byłoby ich powielanie ze zlotu na zlot, mimo, że wchodziły one do rozgrywanego już wtedy Konkursu Caravaningowego PZM. Na przykład konkurs jazdy z przyczepą na tychże samych Stegnach na kolejnym Caravaning Rally w 1986 roku wyglądał według kronikarza z „Jawora” AK Mysłowickiego Bohdana Polańskiego następująco: „...przypinają do twojego autka przyczepę – światło czerwone, światło żółte i światło zielone i jazda, byle szybciej i dokładnie, cofasz i dotyk lekki do balonu i syreny wyją jak przy nalocie – coś strasznego, a kibice ryczą ze śmiechu”. W części rozrywkowej programu były często „produkcje własne” organizatorów. Na pamiętnym zlocie w Popowie: balet z „Jeziora Łabędziego” w wykonaniu czwórki dobrze znanych i… dobrze zbudowanych działaczy caravaningowych z ówczesnego Automobilklubu Warszawskiego, lub występ „Zdzir” (także odpowiednio ucharakteryzowani panowie z naszego klubu) podczas wieczoru country na zlocie w Ryni w 1993 roku.
Sadzone w tunelu
Elementy rozrywkowe często także pojawiały się w konkursach rekreacyjno-sportowych. Jak to wyglądało, niech zobrazuje fragment wspomnień cytowanego wcześniej kronikarza z Mysłowic: „…Później strzelanie z wiatrówki, kopanie do bramki, czego jeszcze nie wymyślą ci organizatorzy? Otóż wymyślili – ostatnia próba miała obejmować wszystkich startujących równocześnie. ....Dochodzimy do wniosku, że taki tor jak Stegny musi być wykorzystany do jakiegoś wielkiego zbiorowego biegu. ....Organizator chodzi tu i tam, a my tłumnie za nim. ...I oto Tadeusz Skrzypek ogłasza konkurs, lecz prosi i błaga, że biegniemy w wąskie przejście ok. 1 metra. Biegniemy w to przejście kto szybciej, ale po zrobieniu…jajka sadzonego! Ludzie! Kto tego nie widział, ten niech żałuje, nie można sobie tego wyobrazić. ....Wąskie przejście zapełniło się szybko, ci którzy „sadzili” na oleju, maśle, bekonie byli znacznie dalej od tych, którzy „sadzili” zgodnie z przepisami pani Gumowskiej – beztłuszczowo, a skutecznie”.
Upominki z węgla...
Bardzo charakterystycznym i miłym akcentem tamtych zlotów (nieistniejącym prawie obecnie), było wręczanie ich komandorom upominków od uczestniczących w zlocie reprezentacji klubowych podczas ceremonii otwarcia. Liczny udział klubów w zlotach powodował, że upominków było dużo i były oryginalne, zazwyczaj charakterystyczne dla regionu, z którego pochodził klub – kluby ze Śląska dawały głównie… coś z węgla. Dodać należy, że uczestniczące w ceremonii reprezentacje klubów występowały w strojach regionalnych lub klubowych, było więc niezwykle barwnie i uroczyście. Ze zlotami związana była w tamtych czasach bogata „caravaningowa twórczość artystyczna”. Wspomnę choćby piosenki, układane często na poczekaniu przez Jurka Bidasa z „Łabędzia”, czy teksty mówione lub śpiewane Henryka Kubali z „Jawora” AK Mysłowickiego. Nie jestem pewien, czy do twórczości artystycznej można zaliczyć przyrządzanie potraw, podczas rywalizacji w licznych podówczas na zlotach konkursach gastronomicznych. Bogactwo potraw i zaangażowanie w ich tworzenie skłania do twierdzenia, że były to jednak dzieła artystyczne, nierzadko unikalne. Do sfery artystycznej tamtych zlotów należy zaliczyć również nadzwyczaj bogaty wystrój sektorów klubowych i poszczególnych stanowisk (lampiony, podświetlane znaki, „pająki” z proporczyków itd.).
Organizatorzy
A kto te zloty z takim poświęceniem organizował, komu chciało się bezinteresownie tak angażować swój czas i siły, wykazywać inicjatywę?! Otóż byli tacy działacze w każdym z ówczesnych klubów, i to dość liczni. Z własnego doświadczenia wiem, jak dobrze takie zespoły organizatorów na poszczególnych zlotach wywiązywały się z nałożonych na nie obowiązków. Podejmując się zadania zorganizowania określonego zlotu, trzeba było skupić koło siebie zgrany zespół. Wiadomo, że w środowisku klubowych caravaningowców byli (i są) ludzie różnych profesji. Trzeba było powierzane zadania odpowiednio do tych profesji dopasowywać, wtedy mogły być one wykonane jednocześnie fachowo i z zadowoleniem. Organizatorzy muszą odczuwać satysfakcję z wykonanej pracy, co jest tym ważniejsze, gdy nie otrzymują za jej wykonanie gratyfikacji pieniężnej – a to było kiedyś normą.
Dlaczego lepsze?
I tak, mając w gronie klubowych organizatorów osobę z Jednostek Nadwiślańskich mogłem być pewien, że uczestnicy zlotu będą bezpieczni, bo będzie stały dyżur Straży Pożarnej i „opieka” ówczesnej milicji. Para naszych klubowych aktorów zawsze gotowa była przygotować i poprowadzić program rozrywkowy, a kolega muzyk chętnie sprowadzi na kolejny zlot Orkiestrę Dętą, której akurat jest członkiem. Koleżanka pielęgniarka zorganizuje pomoc medyczną, jej małżonek – zapalony samochodziarz – uatrakcyjni jazdy sprawnościowe z przyczepą. Absolwent AWF zorganizuje ciekawe konkursy sportowe. Inni, zgodnie ze swoim zawodem, zapewnią zlotowiczom odpowiednie zasilanie w energię elektryczną. Hobbysta komputerowiec sprawnie i szybko obliczy wyniki (a tę formę obliczeń wprowadziliśmy na naszych zlotach dość wcześnie). Ważne też były „ustosunkowania” osób tworzących zespół organizatorów, ich pomoc ułatwiała załatwienie wielu spraw niemożliwych do realizacji w tamtych czasach w normalnym trybie.
Tak więc muszę stwierdzić, że te dawne zloty, nazwane przeze mnie „z przeszłości”, były zdecydowanie inne niż obecne - były lepsze i ciekawsze, bo… byłem młody!
Bogumił Mierkowski