artykuły

aktualnosciAKTUALNOŚCI
ReklamaBilbord - WCF 26.04-12.05 Sebastian

W krainie chłodu

Czas czytania 10 minut
W krainie chłodu

Ekspedycyjny MAN mknie, wzniecając za sobą śnieżny tuman, niczym szybki okręt torpedowy przeskakuje z fali na falę, pokonując kolejne kilometry śnieżnego oceanu. Wkoło biel i tylko biel, żadnego śladu bytności człowieka. Tylko od czasu do czasu, wśród białego bezkresu, niczym wyspy, pojawiają się rozrzucone niedbale skupiska oszronionych brzóz.

W kwietniu 2008 r. w Gdańsku zakończyła się trwająca 80 dni Ekspedycja Stulecia - najtrudniejsza, a zarazem najdłuższa w historii motoryzacji, zimowa wyprawa samochodowa z przylądka Roca w Portugalii przez Syberię, na dalekie krańce Czukotki. W końcu bieżącego roku ukaże się  książka szefa ekspedycji Romualda Koperskiego. Jako pierwsi – publikujemy fragmenty tej fascynującej opowieści.

W krainie chłodu 1

Ogromny pąsowy dysk słońca powoli płynie nisko nad widnokręgiem. Na zachodzie ani jednego obłoczka. Niebo płonie wszystkimi odcieniami czerwieni, od ciemnobordowego, do najdelikatniejszego różu, w zenicie zaś dominuje ciepły odcień fioletu. Za nami lśnią głębokie ślady opon, ciągnące się wstęgą daleko, prosto ku wiszącemu nad horyzontem słońcu, w przedzie zaś, ściele się różowy śnieg, po którym ślizga się cień naszego pojazdu. Niebawem słońce skryło się za horyzontem, na białej martwej płaszczyźnie zapanował spokój. Wszystko dookoła stało się jakieś nieruchome, jakieś nieludzkie, nieodwracalne, odwieczne i tylko pracujący silnik naszego pojazdu dowodzi, że znajdujemy się na Ziemi, a nie gdzieś na Księżycu. Prosta droga ciągnie się kilometrami. Mamy dokładne mapy, więc jeśli droga zatacza szeroki łuk, to skracamy sobie trasę jadąc po prostu na przełaj. Pojazd mamy wysoki i silny, ogumienie najlepsze, jakie wymyślił człowiek, więc problemu z pokonywaniem bezdroży nie ma. Tak się nam to spodobało, że z rozczarowaniem wracamy na śliską zalodzoną drogę.

ReklamaW krainie chłodu 2

W krainie chłodu 3

Skuter śnieżny miejscowych mysliwych.

Obudziło nas szarpanie wozem. Jeszcze wczoraj, na dworze rozhulała się silna zamieć, która późnym wieczorem nadeszła z północnego wschodu. Całą noc harcowała wokół samochodu. Teraz słychać gwizd, wycie w kominie i charakterystyczne buczenie anteny. Wnioskując z siły tych dwóch znajomych dźwięków, mogłem, nie opuszczając pojazdu, określić nasilenie zamieci.. Dzisiaj lepiej włożyć puchową kurtkę. Słuszność takiej decyzji potwierdza się natychmiast, gdy otwieram drzwi. Teraz nie słychać już wycia w kominie, ani buczenia anteny – wszystko zagłusza ryk zamieci, przez który przebija się od czasu do czasu odgłos pracującego silnika. Wściekły napór burzy wstrząsa pojazdem, z dachu osypuje się szron. Z latarką w ręku daję nura w ryczący mrok, aby przedostać się do kabiny i przed jazdą włączyć ogrzewanie. Wściekle dmie śnieżna wichura. Wiatr szarpie dół kurtki, wyrywa z rąk latarkę, zwala z nóg. Wokół gęsta, czarna ciemność, huczy, jęczy, oślepia i zapiera dech. Światło latarki oświetla moje buty i niewiele dalej, bo tylko na pół metra, wrzyna się w szalejący żywioł. Ledwo utrzymując się na nogach, z wielkim wysiłkiem robie kilka kroków i aby wiatr mnie nie przewrócił muszę się znacznie odchylić do tyłu. Mocny poryw ciska mną do przodu, więc żeby nie upaść, biegnę kilka kroków. Nagle pod nogami w świetle latarki raczej odgaduję niż widzę, cień człowieka. Instynktownie wyciągam rękę i go chwytam. To Marian pospieszył mi z pomocą. Powrotną drogę przebywamy razem. Wiktor pomaga nam wspiąć się po drabince. W środku patrzymy na siebie i się śmiejemy, wyglądamy bowiem jak dwa bałwany. Cała akcja trwała parę minut, dostatecznie długo, aby utwierdzić nas w przekonaniu, że dzisiaj dalej nie pojedziemy.

ReklamaŚT2 - biholiday 06.03-31.05 Sebastian

W krainie chłodu 5

Spotkanie światów

Załamał się lód. Nasz pojazd sterczał teraz na wpół zanurzony w lodowatej wodzie, pochylony niczym starzec, któremu wiek pomału przymyka oczy. Na nic zdały się próby wydobycia pojazdu z lodowej pułapki. Nie pomogły lewary ani rusztowania ze ściętych drzew. Samochód osiadł na mostach, koła mieliły wodę, jednym słowem - piętnaście ton na dobre zaklinowało się w lodowej szczelinie. Po paru godzinach nieskutecznej walki uświadomiliśmy sobie, że własnymi siłami nie zdołamy wydobyć pojazdu z wody. Nie było wyjścia: wbrew zdrowemu rozsądkowi postanowiliśmy z Marianem porzucić ciepłe schronienie i wyruszyć w mroźną syberyjską dal, aby znaleźć i sprowadzić pomoc.

Na miejscu pozostał Wiktor. Teraz on będzie dbał, aby „staruszka” podtrzymać  przy życiu, by nie dopuścić, aby niegaszonemu od miesięcy silnikowi nie zabrakło paliwa, wreszcie - co najważniejsze - aby co jakiś czas włączyć bieg i obrócić kołami, aby samochód na dobre nie wmarzł w rzekę.

W krainie chłodu 6

SAMOCHÓD CIĘŻAROWY MAN 5t mil gl (KAT 1) rocznik 1980, z demobilu Bundeswehry, z przebiegiem 46.000 km

  • Chłodzony powietrzem silnik V8 Deutz F8 L413F 188 KW / 256 PS.
  • Półautomatyczna skrzynia biegów: ZF S 6-65 6,
  • 2 mosty ze zwolnicami z możliwością blokady.
  • Trzy osobowa kabina.
  • Długość pojazdu : 80200, szerokość: 2500, wysokość kabiny kierowcy: 2860.
  • Waga pustego pojazdu: 9590 kg.
  • Techniczny ciężar całkowity: 14300 kg.
  • Dozwolony załadunek w 100% terenie 5000 kg.
  • Pojazd przystosowany do jazdy bardzo niskich, a także wysokich temperaturach.
  • Filtry paliwowe, olejowe, a także zbiorniki powietrza (to co zwykle zamarza) znajdują się w komorze silnika znajdującej się na wys 2 m za kabiną kierowcy.
  • Prosta, przemyślana do najmniejszych szczegółów konstrukcja, najwyższej klasy materiały, bezawaryjność, a także wysoka dzielność w terenie. 
  • Zmiany:  2 dodatkowe zbiorniki paliwa po 600 l. każdy. Ogrzewanie Eberspeher, ocieplona kabina,
  • przebyte kilometry prawie 40.000 km
  • średni dzienny przebieg i prędkość prędkość czesci europejskiej 400 – 500 km dziennie 16 – 18 godzin jazdy
  • zużyte paliwo 20 ton
  • jakość paliwa: na Syberii bardzo dobre na mrozy o nazwie Arktyka

W krainie chłodu 7

Spakowaliśmy plecaki, przytwierdziliśmy do nich rakiety śnieżne, całość dodatkowo owinęliśmy skórami z renifera, mającymi służyć nam za posłanie. Po krótkim pożegnaniu, coś na wzór „do jutra”, gdzie powściągliwe słowa i mocne uściski ręki skrywały wzajemną troskę, wyruszyliśmy w pokrytą śniegiem syberyjską dal. Filmowa wręcz sytuacja - a także przedsmak wielkiej przygody - sprawiły, że rwaliśmy do przodu jak opętani. Maszerowaliśmy w dziwnej obawie, że oto już za zakrętem rzeki znajdziemy pomoc, że rychłe jej nadejście sprawi, że  nie doświadczymy zapowiadającej się prawdziwej  przygody... Po paruset metrach jednak rozsądnie zwolniliśmy, zdaliśmy sobie bowiem sprawę, że gdy w tych warunkach nadmiernie się spocimy, zakończy się to dla nas tragicznie.

Początkowo szliśmy po zamarzniętej rzece, śniegu było tu niewiele i w miarę szybko pokonywaliśmy kilometr za kilometrem. Pełni poświęcenia dla sprawy nawet nie zauważyliśmy kiedy zapadł zmrok, a gdy już na dobre pociemniało, pełni jeszcze sił, butnie stwierdziliśmy, że „kto, jak nie my” – i pomaszerowaliśmy dalej. Niebawem rzeka skręciła na zachód, co nie było nam już po drodze, opuściliśmy więc jej gościnne koryto i po chwili weszliśmy w okryty białą szadzią las. Śnieg okazał się tu głębszy, założyliśmy więc rakiety śnieżne. Niezbyt zwyczajni jeszcze w ich użyciu, posuwaliśmy się teraz znacznie wolniej.

W krainie chłodu 8

Po jakimś czasie wyszliśmy z lasu. Teraz, łagodnym stokiem, pięliśmy się pod górę. Z daleka był już widoczny jej wierzchołek, jednak za każdym razem, kiedy podnosiłem głowę, szczyt był tak samo daleko, zdawało się, że stoimy w miejscu i drogi nam w ogóle nie ubywa. Byliśmy już porządnie zmęczeni i z trudem powłóczyliśmy nogami. Zaczęły się typowe dla zmęczenia omamy wzrokowe. Stojące z rzadka karłowate sosny zmieniały się w  monumentalne rzeźby mocarzy, sfinksów, postaci ludzkich. Raz, jak na komendę, zatrzymaliśmy się na chwilę i odruchowo odwróciliśmy się w kierunku skąd przyszliśmy. Znieruchomieliśmy w dziwacznych pozach, wstrzymując chrapliwe, zmęczone oddechy, starając się coś dosłyszeć. Panowała niczym niezmącona cisza. Mroźne powietrze stało nieruchome i prawie słyszalne. Spojrzeliśmy pytająco na siebie i bez słów pomaszerowaliśmy dalej. Później zastanawialiśmy się, co też kazało się nam zatrzymać, co usłyszeliśmy lub chcieliśmy dosłyszeć?

O czwartej rano robimy krótki postój. Nie rozbijając namiotu, pod osłoną skały rozpalamy ogień, topimy śnieg, podgrzewamy konserwy i kawałki zmrożonego chleba. Po posiłku dobywamy kompas i mapę, staramy się określić gdzie jesteśmy i ile pozostało do celu. W prostej linii wychodzi niewiele – ok. 75 kilometrów, ale teren jest górzysty i nie wiemy ile kilometrów nadrobimy, obchodząc dolinami góry, wspinając się na przełęcze. Przed nami dwa łańcuchy górskie – Góry Czerskiego i Momskie. Pośród nich znaleźliśmy na mapie małą mieścinę o dźwięcznej nazwie Sasyr – tam się skierowaliśmy, stamtąd spodziewamy się sprowadzić pomoc.

Jaśniało już, kiedy zerwał się wiatr. Przed nami wznosiła się wyglądająca z daleka jak mgła biała ściana zamieci. Wkrótce pokryła znajdującą się przed nami dolinę. Gnane wiatrem przy ziemi śnieżne strumyki zamieci zlały się w potężne potoki zadymki. Potem połączyły się i one. Utworzyło się kipiące morze śniegu.

Ale oto wzeszło słońce. Wydawało się, że zalegający gdzieniegdzie lód przekształcił się w roztopiony metal, który dymiąc czerwonym oparem, ruszył na nasze spotkanie jak burzliwy potok. Zamieć wzmagała się nieustannie.

Wiatr to skowyczał, to przechodził w głuche wycie, to urywał, to znów podejmował swoją dziką pieśń. Czasem wydawało się, że w wyciu zamieci słychać ludzki głos. Wiatr tamował oddech, zbijał z nóg, a iść trzeba było… A kiedy trzeba, to znaczy, że można. Oglądając się, widziałem jak poruszają się usta Mariana. Czy krzyczał do mnie, czy mówił sam do siebie? Odwrócony plecami do żywiołu z trudem utrzymywałem się na nogach. Niebo skryło się za śnieżnym pyłem. Słońce już ledwo przeświecało i wydawało się być bezkształtną, niewyraźną plamą.

W krainie chłodu 9

Męczące przedsięwzięcie! Szybko przekonujemy się, że w walce ze słabnącym nawet wiatrem nie wytrwamy długo. Zaczynamy lawirować niczym pod żaglami, odchylamy się od kursu to w lewo, to w prawo, tak ustawiając się, aby wiatr nie dął nam prosto w oczy. Poruszamy się powoli. W ciągu dwóch godzin przeszliśmy niewiele ponad dwa kilometry. Na szczęście czujemy, że wiatr słabnie. W końcu zamieć ustaje. Od tej pory podążamy prosto na północny-wschód. Opadłem już z sił, Marian, choć nie narzeka, też już powłóczy nogami. Choć do zmroku pozostało kilka godzin, postanowiliśmy jeszcze za dnia rozbić obóz i należycie wypocząć. Ledwo znaleźliśmy odpowiednie miejsce, ponownie zerwał się wiatr, a po chwili poczuliśmy na twarzy ostre kryształki lodu – to purga – syberyjska zamieć śnieżna. Dać sobie radę z namiotem przy takiej pogodzie jest niezmiernie trudno. Rozkładanie to dosyć ryzykowny manewr. Wystarczy silny podmuch wiatru, jedno szarpnięcie, i frrru…- nie mamy już schronienia. W tym górzystym terenie porwanego przez wiatr namiotu zapewne byśmy już nie złapali, dlatego aż do przesady trzymaliśmy mocno za płótno, zdawaliśmy sobie sprawę, że trzymamy się życia.

Obudziwszy się usłyszałem pogwizdywanie wiatru. Zamieć trwała. Płótno namiotu konwulsyjnie furkocze od uderzeń wiatru. Szron, który osiadł centymetrową warstwą po wewnętrznej stronie namiotu, odpada kawałkami i spada na śpiwory, na twarz. Strumyczki wody, ściekając z twarzy znów zastygają, włosy przymarzają do materiału śpiwora. Wymacuję głową suche miejsce i próbuję jeszcze zasnąć. Ostatnią moją myślą było; jak dobrze byłoby rankiem zobaczyć słońce, choćby chłodne, ale słońce.

W krainie chłodu 10

Polsko-rosyjska ekspedycja samochodowa w składzie: Romuald Koperski, Marian Pilorz oraz Wiktor Makarowski. Pojazdem MAN KAT 1, dotarli na krańce Półwyspu Czukockiego, w pobliże miejsca, gdzie łączą się ze sobą Ocean Lodowaty z Oceanem Spokojnym, osiągając 175° 42´ dł. geograficznej zachodniej. Dotarli najdalej ze wszystkich dotychczasowych syberyjskich ekspedycji samochodowych.

Zrobiło się cieplej, przynajmniej się tak wydawało, za to zamieć hulała na całego. Jak długo jeszcze będziemy tu siedzieć? Cierpliwości mieliśmy jeszcze wiele, gorzej było z żywnością. Dzisiaj minęły cztery dni od chwili, gdy wyruszyliśmy, by ściągnąć pomoc, a my nawet nie wiemy ile kilometrów dzieli nas od celu. Pocieszamy się, że już niedaleko, że niewiele nam potrzeba – ot parę dni pogody. Tylko kiedy?  Siedzieliśmy w namiocie jak w pułapce. Co począć z czasem?  Zaczęliśmy  grać w zapałki, ale pomimo starań, nie zaraziliśmy się hazardem. Przydałaby się  jakaś książka o ciepłych krajach, w opisach której czytalibyśmy o doskwierających upałach i cierpiących z gorąca ludziach…. A tymczasem, za cienkim płótnem naszego namiotu trzaskał mróz i wyła zamieć… 
Tekst i zdjęcia: Romuald Koperski

O kamperze Koperskiego - w następnym numerze „PC”


03.11.2009
Obserwuj nas na Google News Obserwuj nas na Google News