artykuły

aktualnosciAKTUALNOŚCI
ReklamaBilbord - ACSI sierpień 2024

Przez wertepy, góry i tajgę

Czas czytania 10 minut
Przez wertepy, góry i tajgę

Zaczęło się od luźnych przemyśleń, powoli precyzowanych podczas wspólnych spotkań moich, Pawła i Jacka – Jacka Danielsa oczywiście. Śmiem twierdzić nawet, że to jego półlitrowa, mocna osobowość wpadła na ten genialny pomysł, a my jedynie na niego ochoczo przystaliśmy.

Przez wertepy, góry i tajgę 1

Wyprawa  przez Syberię do Mongolii to niezwykłe doświadczenie.

W ten sposób zrodził się pomysł na Poland Mongolia Trans-Siberian Expedition – wyjazd, który po pewnym czasie nabrał głębszego sensu. Zapadła bowiem decyzja, że podczas przejazdu odwiedzimy Polonię na Syberii, dla której przez ostatnie dwa lata wspólnie z Fundacją Dziecko i Kultura zbieraliśmy książki.
Z czasem, zgłębiając temat, udało mi się dotrzeć do grona ludzi otwartych na tego typu pomysły. Naszą inicjatywę wsparła firma Borga, która przebudowała naszego Nissana na wyprawowego Baltazaara (na cześć czołowego podróżnika z czasów dzieciństwa – Baltazara Gąbki). Z miesiąca na miesiąc przygotowania postępowały; ujawniali się kolejni sponsorzy – firmy Prime Rest, Bartex, Motorhouse w sposób nieoceniony pomogły w realizacji pomysłu. Dzięki Motostrefie przestaliśmy się martwić o paliwo na czas wyprawy, a m.in. czasopismo „Polski Caravaning” objęło wyprawę patronatem medialnym.
Przez wertepy, góry i tajgę 2

Okolice Altai, Mongolia.

Ach te przepisy!
Wyprawa ruszyła zgodnie z planem, tj. 2 czerwca 2014 r. Przeładowani już na starcie mozolnie przemierzaliśmy kilometry: Litwa, Łotwa i... to wszystko. Pierwszy happening odbył się już na granicy łotewsko-rosyjskiej – tłumaczenie pogranicznikom, że 500 kg bagażu w postaci części zapasowych, książek dla polonijnych dzieciaków i prowiant to integralne wyposażenie samochodu zajęło nam nieco czasu... Nie wiem na ile to prawda, a na ile próba wyłudzenia, ale podobno przepisy graniczne zezwalają na wwiezienie wyłącznie 50 kg bagażu podręcznego na osobę! Koniec końców sytuacja zmęczyła obie strony i nastał cichy rozejm – wjechaliśmy do Rosji. Powoli przesuwaliśmy się w kierunku Uralu.
ReklamaPrzez wertepy, góry i tajgę 3
Cena paliwa w Rosji (średnio 2,2 zł/l) to najlepszy środek na poprawę humoru! Nawet nasz Baltazaar konsumujący ponad 12 litrów ropy nie był w stanie zachwiać budżetem wyprawy. Jazda odbywała się na trzy zmiany (kierowca prowadzi, dwie osoby śpią), co sprawdzało się rewelacyjnie i na wyjątkowo dobrych drogach europejskiej części „imperium rosyjskiego” pokonywaliśmy nawet 1200-1500 km na dobę. Tak wjechaliśmy na Ural.
Przez wertepy, góry i tajgę 4

Bartosz Felski (jeden z uczestników wyprawy) w drodze z Hovd, Mongolia.

Kolejny rozdział
Coraz wyżej, coraz wolniej, coraz mniej europejsko... Przejeżdżając przez chmury, które zawisły nad pasmem Uralu poczuliśmy, że rozpoczął się kolejny rozdział Poland Mongolia Trans-Siberian Expedition. Im dalej posuwaliśmy się w głąb kontynentu azjatyckiego, tym klimat zaczynał być bardziej ekstremalny. Choć w dzień słońce prażyło jak na czerwiec przystało, to normą stały się temperatury w nocy oscylujące wokół 5°C. Słynne syberyjskie komary i meszki również dały o sobie znać.
Tajga to niesamowite zjawisko! Połacie brzóz i drzew iglastych (nie pytajcie jakich, biologia nie była moją mocną stroną), szutrowe ścieżki, tony komarów i meszek. Praktycznie żadnej cywilizacji. I wszechobecna cisza. Klucząc przecinkami natrafiliśmy na prawdziwą Syberię – wsie w głębi lasów, gdzie szutrowe ulice użytkowane były częściej przez szwendające się krowy i kozy niż samochody. Jeśli czasami trafialiśmy na fragmenty asfaltu, to był on w takim stanie, że nawet miejscowi Buchankami (UAZ 452 to synonim azjatyckiej Rosji!) omijali je szerokim łukiem. Warto w tym momencie wspomnieć o mieszkańcach Syberii. Ci, których widywaliśmy i z którymi rozmawialiśmy, to raczej ludzie w podeszłym wieku, spokojni, wyjątkowo uprzejmi. Mimo medialnej nagonki na Rosję w Polsce i na Polaków w rosyjskich mediach nie spotkało nas nic, co nosiłoby znamiona nieuprzejmości, a o wrogości nawet nie wspomnę. Ciekawość i życzliwość to reakcja, z którą spotykaliśmy się najczęściej, jest jednak jeden warunek: uśmiech i kultura! Znajomość rosyjskiego też się przyda.
ReklamaPrzez wertepy, góry i tajgę 5
Przez wertepy, góry i tajgę 6

 „Śniadanie na trawie” Pawła Sohaja (jednego z uczestników wyprawy) na granicy rosyjsko-mongolskiej.

Swój ze swoim
Warto w czasie takich wypraw kontaktować się od czasu do czasu ze światem. Problem jednak w tym, że – wbrew pozorom – Google nie wie wszystkiego. Najlepszym źródłem wiedzy o ewentualnych kłopotach i bieżącej sytuacji w danym kraju jest polska placówka dyplomatyczna. W ten właśnie sposób, po rozmowie telefonicznej z konsulem, dowiedzieliśmy się o... największej od 50 lat powodzi, która nawiedziła akurat Syberię! Godzinami jechaliśmy po groblach, w które zamieniły się drogi. Ogrom wody przerażał...
Kilkaset kilometrów przed Ałtajem Górskim na szczytach gór pojawił się pierwszy w czerwcu śnieg (!). Nocą robiło się naprawdę rześko, ale zabudowa naszego Baltazaara (izolowana), sprawdziła się. Nie obeszło się bez czapek i dwóch polarów na sobie, a mimo to piwo Tri Niedwiedi najlepiej smakowało... dobrze schłodzone.
Do Gornoałtajska, gdzie jechaliśmy z książkami dla polonijnych dzieciaków, dotarliśmy w okresie, gdy woda już opadała i widać było skalę zniszczeń – dróg w Ałtaju nie ma zbyt wiele, a każdy zniszczony przez powódź most i zarwana jezdnia to paraliż dla Republiki Ałtaju, a w konsekwencji również dla przygranicznych regionów Mongolii.
Po przekazaniu Polonii kartonów pełnych książek zwiedzaliśmy miasto. Będąc w tych rejonach, trzeba pamiętać o wyjątkowo uciążliwym przepisie nakazującym meldunek co 5 dni roboczych. Do tego samo załatwianie formalności bardzo długo trwa (nam zajęło prawie 3 godziny).
Przed wyjazdem do następnego celu pożegnaliśmy się z Polonią, zaprosiliśmy ich do wspólnych zdjęć i inicjatywy, o której nie myśleliśmy, że spotka się z takim zainteresowaniem! Prosiliśmy, żeby wszyscy, którzy pomagali nam w organizacji wyprawy oraz wsparli w jej trakcie podpisali się na masce Baltazaara. Taka prosta rzecz, a otwierała nam wszystkie drzwi. Sami zaskoczeni byliśmy skalą happeningu i ograniczonymi rozmiarami karoserii. Wracając przez Rosję policjanci podpisywali się już na słupkach drzwi!
Przez wertepy, góry i tajgę 7

Trasa Charchorin-Ułan Bator, Mongolia. Tam odległości wyglądają inaczej...

Prawdziwość i dzikość Federacji Rosyjskiej
Czujski Trakt to kolejny etap naszej podróży – chyba najciekawszy i najbardziej zjawiskowy obszar, przez który przejeżdżaliśmy. Początkowo Syberię traktowaliśmy jako tranzyt do Mongolii. Nieświadomi tego co nas czeka, jechaliśmy naprzód. Pewnego dnia w porze śniadania zaczepił nas Buriat. Surgut (bo tak miał na imię) bezinteresownie zaproponował nam przejażdżkę i... się zaczęło! Naskalne rysunki sprzed kilku tysięcy lat, Czerwone Wrota, jezioro rtęciowe i „pierewałki”, których ogromu się nie spodziewaliśmy. We wsi Pazyryk, kilkadziesiąt kilometrów od Czujskiego Traktu, odwiedziliśmy kamienne kurhany (w jednym z nich odkryto mumię Lodowej Księżniczki sprzed ok. 4000 lat). Dzięki Surgutowi udało się nam posmakować lokalnych wyrobów serwowanych przez myśliwych z szałasu – alkohol z serwatką, suszone mięso renifera.
Zjazd z Ałtaju i... robi się coraz cieplej. Znikają powoli zaspy śniegu, na drzewach pojawiają się nawet liście. Jesteśmy pod granicą mongolską.

W czasie całej wyprawy mieliśmy niemało problemów technicznych z samochodem, o czym więcej możecie dowiedzieć się ze strony www.pickupem.pl. Tam też znajdziecie historię transformacji Nissana D22 w wyprawową mobilną kawalerkę.

Gdzie horyzont ma inne znaczenie
Mongolia to kraj, gdzie czas płynie wolniej. Dużo wolniej. Przed granicą spędziliśmy ok. dwie godziny. Wiadomo – przerwa obiadowa, więc struktura państwowa „nie rabotajet”. Obok nas cierpliwie czekali Niemcy, Francuzi i Holender oraz kilka mongolskich rodzin. Kwitki, papierki i jesteśmy w Mongolii. Jeszcze tylko w zaadaptowanym na biuro „chlewiku” wykupujemy ubezpieczenie (nikt tu nie słyszał o zielonej karcie) i jedziemy. Droga asfaltowa kończy się praktycznie zaraz po... chlewiku! Od teraz szutry, tłuczeń i tarka (właśnie ta tarka była przyczyną wszystkich usterek: nie wytrzymują jej spawy, mocowania zabudowy mieszkalnej, bagażnik, który miał nawet atest TÜV...).
Ten kraj odurza przestrzenią. Statystyczny Europejczyk nie jest nawet świadom, że horyzont może kończyć się tak daleko, a odległość „stąd do tamtej góry” to nawet dwanaście godzin drogi. Nie ma punktów odniesienia – drzewa, budynki... wszystko wydaje się być bliżej. Zdarzają się rejony, gdzie przez cały dzień nie ma nic. Kompletnie nic. Nawet drogi (w ujęciu europejskim).
W Mongolii nie ma znaków drogowych. Wszystko co masz, to kompas i mapa. Zdarzają się wyjeżdżone koleiny, które zastępują autostrady, a zasada ich użytkowania jest jedna: wybierasz koleiny, które uważasz za stosowne i... jedziesz.
Przejazd przez Mongolię to przygoda. Niesamowite widoki, nieznane Europejczykowi przestrzenie i niespotykane u nas zwierzęta. Po pewnym czasie normą stały się podchodzące dzikie wielbłądy i konie. Jaki przestały nas interesować po tygodniu. A tarbagany? Zwierzątka wielkości borsuka i aparycji świnki morskiej – zbyt płochliwe, żeby się z nimi zbratać (i dobrze, bo podobno przenoszą choroby).
Przez wertepy, góry i tajgę 8

Czerwone Wrota – ciasna szczelina pomiędzy potężnymi skałami o... barwie zakrzepłej krwi. Ałtaj, Rosja.

Zacząć od końca
Naszą wyprawę wstępnie planowaliśmy poprowadzić tak, aby do Mongolii wjechać od strony północnej drogą prowadzącą od Ułan Ude do Kiachty (przejście graniczne Rosja- -Mongolia). Finalnie jednak wjechaliśmy do Mongolii od strony zachodniej (Czujskim Traktem, drogą M52), czyli zaczęliśmy zwiedzanie od najbardziej dzikiej części Mongolii. Taką trasę wybraliśmy świadomie, chcąc szybko odciążyć przeładowany książkami samochód – stąd też Gornoałtajsk odwiedziliśmy na początku, a nie pod koniec wyprawy. W ten właśnie sposób od razu wpadliśmy w objęcia „dzikiego Ałtaju Gobijskiego”, charakteryzującego się brakiem utwardzonych dróg, brakiem osad ludzkich (nie licząc kilku zapomnianych wiosek) i brakiem każdej innej formy infrastruktury (począwszy od sklepów, a na stacji benzynowych kończąc). Klimat tej części Mongolii jest ekstremalny; nie występuje tu praktycznie żadna roślinność, nie licząc wyschniętych krzaków, saksaułów i kęp traw. Wilgotność jaką odczytywaliśmy na higrometrze zamontowanym w zabudowie mieszkalnej Baltazaara oscylowała niemal codziennie w okolicy 20 proc. Im dalej na wschód, tym zaczynało się robić bardziej cywilizowanie (patrz: pojawiały się stacje benzynowe, które zastępowały Kamazy-cysterny, z których tankowało się dotychczas „na drodze”). W części wschodniej klimat robi się nieco łagodniejszy – jest cieplej i wilgotniej, co w sposób oczywisty wpływa na faunę i florę Mongolii.
Przez wertepy, góry i tajgę 9

Jurty w okolicy Skały Żółwia, Park Narodowy Gorkhi Terelj.

Awarie mile widziane (?)
Mongołowie to naród niesamowicie przyjazny. Wynika to zapewne z faktu, że w całej Mongolii (pięć razy większej od Polski) mieszka mniej osób niż w województwie mazowieckim (a większość w stolicy – Ułan Bator). Przy tak małej gęstości zaludnienia każdy na każdym musi polegać.
Zdarzyła nam się kilka razy awaria – a to rozpadł się hamulec w tylnym kole, po nocnym przejeździe przez Gobi (po wspomnianej wcześniej tarce) puściły spoiny w spawach przedniego systemu rur, do spawania kwalifikował się również bagażnik dachowy, od pyłu padł alternator... Naprawa w drewutni „złotej rączki” to była naprawdę przyjemność – sprawnie i miło. Mechanik zapytał: „To u was było tych dwóch braci, z których jeden miał wypadek? A co u Komorowskiego?”...
Czy Wy wiecie kto jest prezydentem Mongolii?
Przez wertepy, góry i tajgę 10

Trasa Altai-Bayankhongor. Właściciele jurty podpisują się na pamiątkę na masce Baltazaara.

Do użytku codziennego
Wieźliśmy ze sobą w zabudowie cztery zapasowe kanistry oleju napędowego, co dało nam początkową autonomiczność na ponad 1000 km. Obowiązywała niepisana i nawet nie - omawiana przez nas zasada, że woda przeznaczona jest wyłącznie do picia i gotowania. Ważniejszy niż dyskomfort fizyczny był spokój psychiczny wynikający z faktu, że wody nie zabraknie. Tytuł zwycięski wyprawy zyskały... nawilżane chusteczki dla niemowląt, których używaliśmy do utrzymania higieny. Prawdę mówiąc, przed wyjazdem traktowałem taki gadżet w kategoriach „fanaberii”, ale teraz wiem, że karton chusteczek dla niemowląt będzie ze mną jeździł na każdą tego typu wyprawę!
Przez wertepy, góry i tajgę 11

Naprawy Baltazaara po nocnej trasie przez Gobi.

Rozczarowanie (?) stolicą
Z grzejącym się bębnem hamulca dotarliśmy do najbardziej chaotycznego i nieprzyjaznego jak do tej pory miasta – Ułan Bator. Stolica jest kompletnie nieprzystosowana do obsługi takiej liczby mieszkańców. Ścisłe centrum miasta to szklane wieżowce i centra handlowe, wielkopłytowe blokowiska znane nam z polskich osiedli lat 70. ubiegłego wieku. Na tym jednak kończą się elementy cywilizacji w naszej kategorii myślenia. Obszary mieszkaniowe wokół centrum Ułan Bator nie posiadają kanalizacji sanitarnej ani deszczowej, często również bieżącej wody. Na ulicach w wielu miejscach nie ma nawierzchni utwardzonej, a jeśli jest, to tak dziurawa, że każdy jeździ poboczem. W celu zabezpieczenia poboczy przed rozjeżdżaniem ich przez samochody ulice obstawione są betonowymi prefabrykatami, a czasami ogrodzone siatką. Skutkiem tego samochody parkują po prostu na ulicy, co w sposób dosłowny paraliżuje miasto.
W centrum Ułan Bator trafiliśmy do serwisu Nissana. Warto wspomnieć, że pomimo bliskości Japonii zarówno w Mongolii, jak i w syberyjskiej części Rosji Nissan jako gatunek motoryzacyjny praktycznie nie występuje. Oba regiony zdominowane są przez UAZ-y i Toyoty (najczęściej Land Cruisery). I to wszystko (nie licząc samochodów chińskich, ale nazw nie jestem nawet w stanie wymienić). Dość, że serwis przyjął nas i obsłużył, choć zdziwienie na ich twarzach dostrzegaliśmy nad wyraz długo. Wymieniliśmy okładziny szczęk, wypiliśmy małą kawę, za co odwdzięczyliśmy się oczywiście podpisami na masce, a na salonie Nissana pojawiły się polskie naklejki i... w drogę!
Po wyjeździe z Ułan Bator skierowaliśmy się w kierunku wschodnim. Ale o tym... w następnej części, żeby nie zanudzać.

Tekst: Bartek Felski
Zdj.: Bartek Felski, Paweł Sochaj


02.12.2014
Obserwuj nas na Google News Obserwuj nas na Google News