Mają z tym problemy nawet najbardzie wytrwani kierowcy. Oto kilka wskazówek, nie każdy je zna, o części z nich często zapominamy.
Przede wszystkim trzebazadbać o sprawny akumulator. Prawdopodobieństwo, że w najmniej odpowiedniej chwili wyzionie ducha jest odwrotnie proporcjonalne do temperatury i wprost proporcjonalne do okresu bezczynności oraz wieku auta. Jeśli więc nasz wehikuł liczy 10 lat, nie odpalaliśmy go przez kilka dni, ma włączony autoalarm, a ostatniej nocy było - 20 st. Celsjusza, możemy przeżyć zawód. Zwłaszcza gdy w grę wchodzi diesel, znacznie bardziej wrażliwy na jakość paliwa (wytrącająca się na mrozie parafina może go unieruchomić), a w dodatku wymagający dużo większej mocy podczas rozruchu (1,5-2 razy wyższy stopień sprężania niż w silnikach benzynowych). Dlatego chcąc być pewni, że zdołamy wyjechać nazajutrz o świcie na narty - warto wziąć akumulator na noc do domu. Już samo to, że spędzi ją w temperaturze plus, a nie minus 20 st. C, powiększy nasze szanse. A jeśli mamy prostownik (wydatek od 60 do 300 zł) i podładujemy nim akumulator - możemy być wręcz pewni sukcesu.
Zapalanie krok po kroku
Po odśnieżniu otrzepujemy buty, wsiadamy, wciskamy sprzęgło, delikatnie wrzucamy na luz i przekręcamy kluczyk tak, by zapaliły się kontrolki, ale nie silnik. Jeśli włączy się radio, dmuchawa i inne odbiorniki prądu - wyłączamy je, by nie konkurowały o prąd z rozrusznikiem. Jeśli nie włączy się nic, możemy na chwilę (ok. 10 sekund) uruchomić np. światła postojowe, by pobudzić akumulator. W dieslach zrobią to za nas świece żarowe (podgrzewają powietrze w komorze wstępnej lub bezpośrednio w komorze spalania w silniku). W tym przypadku zamiast cokolwiek włączać, wystarczy odczekać, aż zgaśnie pomarańczowa kontrolka z symbolem grzałki. Dopiero teraz przekręcamy kluczyk w pozycję Start (w wersji z "automatem" uprzednio wciskamy hamulec). Jeśli rozrusznik po chwili umilknie, a kontrolki przygasną, możemy dzwonić po taksówkę, szukać kabli rozruchowych lub zacząć wyjmować akumulator, bo na 99 proc. silnika nie da się uruchomić. Jeśli rozrusznik pracuje, lecz silnik nie zapala przez - powiedzmy - pięć sekund, trzeba odczekać dobrą chwilę i ponowić próbę. Gdy za każdym kolejnym razem rozrusznik obraca korbowodem coraz wolniej, nie ma sensu dalej męczyć akumulatora. Kiedy silnik zapali z trudem, warto ułatwić mu pracę, trzymając wciśnięty pedał sprzęgła jeszcze przez 10-15 sekund. Co prawda instruktorzy każą natychmiast wrzucać jedynkę i jechać, ale ta rada dotyczy silnika zimnego, a nie skostniałego na 20-stopniowym mrozie. My, gdy tylko obroty się wyrównają, powinniśmy puścić lewy pedał (już wcześniej "wrzuciliśmy na luz") i pozwolić, by mocno zgęstniały olej w skrzyni biegów nieco się rozgrzał (w niektórych autach z automatem dobrze jest puścić hamulec). W tym czasie dozwolone jest delikatne zwiększenie obrotów silnika benzynowego (do 1500-2000 obr/min), by nieco ograniczyć efekt ssania (w starszych silnikach dodatkowe porcje paliwa osłabiają film olejowy na cylindrach). Triumfalne przegazowywanie zimnego silnika, będące chyba próbą odreagowania stresu związanego z jego uruchomieniem, to jedna z najgłupszych, ale i niestety najczęstszych praktyk obserwowanych na ulicach i parkingach. Po około minucie pracy silnik można spokojnie... wyłączyć, by wyjść i dokładnie odśnieżyć auto (zapali bez problemu). A jeśli zrobiliśmy to wcześniej, stosujemy standardową procedurę postępowania z zimnym silnikiem (ruszamy łagodnie, nie przekraczamy 2500 obr/min, unikamy mocnego wciskania gazu), do momentu, aż wskazówka temperatury cieczy ustawi się w pionie (90 st. C).