artykuły

aktualnosciAKTUALNOŚCI
ReklamaBilbord Ubezpieczenia

Caravaning w stylu off-road

Czas czytania 14 minut
Caravaning w stylu off-road

Pewnego słonecznego dnia, latem 2004 roku postanowiłem dołączyć do grona „caravaningowców” i korzystając z faktu pobytu w Holandii zakupiłem przyczepę kempingową Avento 395 TL Exclusive. Moja przyczepka, mimo że wyprodukowana ponad 25 lat temu, nadal znajdowała się w idealnym stanie.

Caravaning w stylu off-road 1



Na jej wyposażeniu znajduje się bardzo wydajne i ciche ogrzewanie gazowe Trumatic SL 3002/3, o płynnie regulowanej mocy do 4,2 kW. Ponadto, z ogrzewaniem współpracuje rozbudowany system wentylacji Trumavent. Oczywiście, na pokładzie mam też sporą lodówkę Elektrolux RM 300A. Lodówka ta ma kombinowane zasilanie. Może pracować pod napięciem 12 V, 230 V, a także może być zasilana gazem propan–butan z pokładowej instalacji gazowej. Poza tym standardowo: 4-palnikowa kuchenka gazowa, zlewozmywak, a w przedziale łazienkowym umywalka. Na dachu przyczepy miałem zainstalowaną antenę RTV, ale – niestety – podczas moich terenowych jazd uległa ona uszkodzeniu. Później już jej nie założyłem ponownie, jako że jestem zwolennikiem aktywnego wypoczynku na łonie przyrody, a wiadomo, że największym złodziejem cennego czasu jest właśnie TV. Do przyczepy mam także bardzo przydatną rzecz: dołączany przedsionek, który dwukrotnie powiększa mi „przestrzeń życiową”, dając ochronę przed wiatrem i uciążliwymi owadami.

Caravaning w stylu off-road 2




Kierunek – Szwecja
Nadeszła zima, więc zajmowałem się przyczepką tylko „na sucho”. W środku zainstalowałem dodatkowe oświetlenie oraz instalację CB (radiomagnetofon wraz z instalacją nagłośnieniową był już na wyposażeniu). Poza tym, mój czas wypełniały drobne prace konserwacyjne przy podwoziu. W miarę upływu zimy coraz częściej przebywałem w mojej przyczepie przeglądając atlasy, katalogi i oczywiście „Polski Caravaning”. Coraz wyraźniej wyznaczałem też kierunek pierwszej większej wyprawy. Postawiłem sobie cel: Szwecja, a konkretnie – Laponia. Mój wybór podyktowany był głównie tym, że byłem już wcześniej w Szwecji, choć bez przyczepy i mam z tym pobytem bardzo miłe wspomnienia. Poza tym, poznałem tam wspaniałych przyjaciół, niemiecką parę emerytów, którzy osiedlili się w przepięknym zakątku Laponii. Szwecja, tak jak i cała Skandynawia, to już klasyka caravaningu. Rzadko które państwa mają tak przychylną caravaningowcom infrastrukturę, przepisy i klimat. Szwecja oferuje wszystko, czego jako amator caravaningu mogłem sobie życzyć. Niezależnie od tego czy miałbym zamiar wypocząć na łonie nieskażonej szwedzkiej natury, spędzić kilka leniwych dni na plaży, czy też wziąć udział w różnych atrakcjach kulturalnych.

ReklamaCaravaning w stylu off-road 3

Jak uniknąć tłoku
Szwecja dla potrzeb caravaningu oferuje wiele ośrodków kempingowych, a dla tych, którzy tak jak ja, wolą unikać tłoku, istnieje prawo zwane „allemansratten”. Jest to zapis o prawie powszechnego wstępu na cudzy teren. Zapis ten głosi, że każdy podróżny na jedną noc może przenocować, gdzie tylko zechce. Oczywiście, nie wolno wyrządzać żadnych szkód, podchodzić blisko domów oraz jeździć po drogach oznaczonych zakazami wjazdu. W praktyce oznacza to, że jeśli w pobliżu nie ma domów i nie znajdujemy się na uczęszczanym szlaku, to zatrzymać i urządzić się można na tak długo, jak tylko się zechce. Można zbierać jagody i inne owoce leśne, łowić ryby na wędkę, pływać na łódce oraz – z zachowaniem szczególnych środków ostrożności – palić ogniska.

Sceptyczni znajomi
Im bliżej było lata, tym więcej czytałem o Szwecji i tym więcej czasu spędzałem w Internecie w poszukiwaniu potrzebnych mi informacji. Jako że oprócz caravaningu jestem zdeklarowanym amatorem jazdy terenowej i samochodów 4x4, więc do celów mojej lapońskiej wyprawy postanowiłem użyć jednego z mych aut terenowych. Żeby było ciekawiej, wyznaczyłem do tej roli radzieckiego UAZ-a. UAZ był już ze mną dwa razy na szwedzkiej ziemi, w tym i za kołem polarnym. Jak dotychczas sprawował się bez większych zarzutów. Jednak wiele osób z mojego grona bardzo sceptycznie przyjmowało pomysły wybierania się w dalekie trasy tym autem. Tak więc latem 2006 roku postanowiłem po raz kolejny zagrać na nosie wszystkim niedowiarkom, sceptykom oraz złym prorokom i... wybrałem się po raz trzeci w okolice koła polarnego moim zestawem UAZ + przyczepa.
ReklamaCaravaning w stylu off-road 4

Przed wyjazdem
Było z tym trochę problemów, bo UAZ do najsilniejszych nie należy. Pod maską ma tylko skromne stadko 65 KM, które jednak można dość łatwo „wykrzesać” z mercedesowego silnika OM 616... Zakupiłem do przyczepy nowy akumulator współpracujący z siecią 12 V, zabrałem na pokład dwie 11 kg butle z propanem-butanem oraz zbiorniki na wodę. Nosiłem się jeszcze z zamiarem zakupu małego przepływowego podgrzewacza wody na 230 V. Zakupu tego jednak nie dokonałem, czego w późniejszym terminie nieco żałowałem. Po zapakowaniu wszystkiego do auta i do przyczepy okazało się, ąe masa całego kramiku przekracza 3700 kg. Zapowiadała się więc dla UAZ-a konkretniejsza praca. W wyprawie brały udział 4 osoby: moi rodzice, moja dziewczyna i ja. Postanowiliśmy wypłynąć z Gdańska do Nyneshamn. Rejs był przyjemny i trwał blisko 20 godzin, a ceny w sklepie promowym, mimo że wyższe niż w kraju, były jeszcze do zaakceptowania. Na promie byliśmy zresztą jedynym zestawem kempingowym wśród ciężarówek i aut osobowych.

Caravaning w stylu off-road 5




W Szwecji
Szwecja przywitała nas widokiem pięknego wybrzeża szkierowego. Przed nami było teraz ponad 1000 km do celu, jakim była posiadłość naszych niemieckich przyjaciół, położona wśród lasów, rzek i jezior Laponii. Po drodze zapragnęliśmy jednak odwiedzić naszych polskich znajomych, którzy trzy tygodnie wcześniej pojechali w okolicę Junsele. A więc jedziemy. Drogi równiutkie jak tafla szkła, jedzie się naprawdę przyjemnie i bezpiecznie. Po drodze mijamy zestawy caravaningowców. Są to zarówno nowe wielkie kampery, jak i mniejsze zestawy auto + przyczepa. Parkingów jest tutaj dużo, a atmosfera na nich panująca jest przyjemna. Jedzie się wolno, kultura jazdy jest tu oczywiście o niebo lepsza niż w Polsce. Mimo że poruszamy się autostradą E4, to natężenie ruchu nie jest zbyt duże – im dalej na północ, tym mniej samochodów mamy okazję oglądać.

Caravaning w stylu off-road 6


Caravaning w stylu off-road 7




Brawurowa akcja
Pierwszego dnia ujechaliśmy około 300 km. Zjechaliśmy z E4 i poruszaliśmy się szutrówką, której jakość jest lepsza od niejednej dobrej polskiej asfaltówki... Zadekowaliśmy się nad pięknym jeziorkiem z piaszczystą plażą, gdzie nie było nikogo prócz nas. Po chwili pojawiło się dwóch młodych ludzi, którzy, jak się zaraz okazało, także byli Polakami. Opowiedzieli nam, że ich auto – niestety – popsuło się i teraz stoją około 200 metrów od zjazdu z autostrady, na jej najbardziej wąskim jednopasmowym odcinku, na którym co gorsza nie było zbyt wiele pobocza. Postanowiliśmy im pomóc, by zadać kłam obiegowej opinii, że Polak Polakowi za granicą wilkiem jest. Po brawurowej akcji pchania tyłem auta pod górę i unikania zderzeń z TIR-ami, udało nam się dopchać ich auto na plażę i rozeznać, co się stało. Diagnoza była prosta: podczas jazdy odczepił się kabel od alternatora i tym samym pracował on bez akumulatora, co jak wiadomo musiało się skończyć uszkodzeniem regulatora napięcia. Pozostało nam tylko doładować ich akumulator z naszej UAZ-owej „elektrowni”. Oczywiście, koledzy zostali już tam na noc. I takim oto sposobem mieliśmy pierwszą porządną imprezę w Szwecji...

Caravaning w stylu off-road 8




Do Junsele
Po śniadanku wymieniliśmy się namiarami i wszyscy pojechali w swoje strony. W drodze okazało się, że nasza lodówka nie może pracować podczas jazdy. Niestety, dla zapewnienia jej poprawnych warunków, potrzebne jest dość dokładne wypoziomowanie przyczepy, co w trakcie ruchu pojazdu nie jest możliwe. Na wskutek braku chłodzenia straciliśmy część mięsnych przetworów, bowiem zaczęły zalatywać „zapaszkiem” Była to dla nas dość bolesna nauczka. W końcu dojechaliśmy do Junsele. Przyjaciele już na nas oczekiwali, tym bardziej, że mieliśmy dla nich bardzo poszukiwane w Szwecji towary, czyli polskie piwo i polski chleb... Jako że pogoda dopisywała, wybraliśmy się oczywiście pontonem na ryby, których tu nie brakowało. Na tej szerokości geograficznej zaczynaliśmy już obserwować „białe noce”. Po kilku dniach imprezowania, udaliśmy się w dalszą drogę...

Caravaning w stylu off-road 9


Caravaning w stylu off-road 10




Laponia, imprezy i ryby
Niebawem wjechaliśmy na teren Laponii i naszym oczom coraz częściej zaczęły się ukazywać stada reniferów, beztrosko spacerujących po drogach. W końcu zajechaliśmy na podwórko naszych niemieckich przyjaciół, gdzie natychmiast zostaliśmy zaproszeni do środka na konkretną imprezę, która trwała prawie do samego rana. Do rozbijania obozowiska przystąpiliśmy następnego dnia po śniadanku. Wieczorkiem udaliśmy się na pierwsze połowy i... Luśka wyciąga swojego pierwszego szczupaka. Niebawem ja wyciągam kolejnego, potem następnego. I tak będzie już prawie codziennie. Ryb w Laponii jest zatrzęsienie. Do obozowiska wracamy koło drugiej w nocy, a tu nadal świeci słońce. Musimy się przyzwyczaić do tego niecodziennego dla Polaka widoku, spędzimy tu bowiem najbliższe siedem wspaniałych tygodni. Przyczepę mam przygotowaną na te okoliczność i – dla zapewnienia sobie „sztucznej nocy” - wszystkie okna oraz luft wentylacyjny w dachu zakrywany jest na czas snu zasłonami. Poza tym, rewelacyjnie sprawują się moskitiery w oknach, które były już na wyposażeniu. Następne dni upłynęły nam na łowieniu ryb oraz na spacerach wokół okolicznych jezior i rzeki Juktan. Do naszej dyspozycji niemieccy przyjaciele, Gisela i Klaus, oddali nam motorówkę, kajak i pełne wyposażenie wędkarskie. Codziennie łapaliśmy tyle ryb, że pokusiliśmy się o wykonanie przydomowej wędzarni. Gisela z Klausem byli zachwyceni projektem i wykonaniem. A smak wędzonych ryb – mmm, palce lizać!

Caravaning w stylu off-road 11




Spychacz w lesie
Nasi niemieccy przyjaciele także mają auto 4x4 - Defendera 90 i tym właśnie autem także bardzo często jeździliśmy. Pomagaliśmy im w pracach przydomowych, a przy okazji mieliśmy okazję samodzielnie pojeździć tą fajną terenówką po szwedzkich lasach, w których czasem napotykałem porzucone maszyny. Ostatni z napotkanych spychaczy stał akurat opuszczony od 2 lat... W Polsce już dawno byłby rozebrany na części, a to czego nie dałoby się rozgrabić, zostałoby pocięte palnikiem na dające się zabrać kawałki. Ale to jest Laponia, więc maszyna będzie pewnie stała tam jeszcze długi czas.

Mondeo w rowie
Oczywiście, oprócz jazdy Defenderem, nie dawaliśmy odpoczywać mojemu UAZ-owi, który na lapońskich drogach, szutrach i bezdrożach radził sobie doskonale. Podczas jednej z wypraw napotkaliśmy Polaków, którzy dachowali w rowie Fordem Mondeo. Kierowca nigdy nie jeździł na szutrze i nie wiedział, że kieruje się po nim tak, jak po wysypanych kulkach od łożyska. UAZ znów wystąpił w roli ratownika. Po „wypoziomowaniu” maszyny, odholowałem ten samochód 50 km do miejsca bazy poszkodowanych. Z tego co mi wiadomo, potem to auto poruszało się po pewnych naprawach o własnych siłach. Żeby nie być zdziercą, wzięliśmy od rodaków za tę przysługę przysłowiową flaszkę.

Caravaning w stylu off-road 12




Żal wyjeżdżać
A tymczasem, noce zaczęły robić się coraz ciemniejsze, a wieczorami było tak kolorowo i bajecznie, że nawet zdjęcia nie oddają klimatu, jaki tam panował. Niestety, termin naszego wyjazdu zbliżał się nieubłaganie. Przez cały czas naszego pobytu moja przyczepa sprawowała się rewelacyjnie, jeśli nie liczyć jednego uszkodzonego zamka błyskawicznego przy drzwiach przedsionka. Uszkodzenie to było jednak spowodowane bardzo intensywną eksploatacją zamka. Po prostu drzwi musiały być stale zamykane, bo w Laponii komarów jest jednak pod dostatkiem. Rano kończyliśmy się pakować, ale zapragnąłem jeszcze raz wypłynąć motorówką na pożegnalny patrol połączony z wędkowaniem i oto mamy ostatni podarunek od Juktanu: jedzonko na drogę w postaci 6 kg szczupaka. Po wielkich pożegnaniach wyruszamy w drogę do Polski. Żal stąd wyjeżdżać. W końcu to kraina moich snów...

Caravaning w stylu off-road 13




Komplikacje
Po raz kolejny widzimy stado Mikołajowych reniferów na drodze i w jej pobliżu. Jesteśmy właśnie za Ramvikiem, 7 km przed wjazdem na autostradę E4 i nagle dobiega do moich uszu jakiś niemiły zgrzyt i ostrzegawczo zabłyskują czerwone kontrolki... Katastrofa! Brak ładowania, a strzałka temperatury glikolu leci w górę. Maszynownia stop! Idziemy obejrzeć, co się stało, mając nadzieję, że to tylko poleciał pasek klinowy... Co to się stało? Tego nikt by nie przewidział... Mam ze sobą trochę zapasowych części, ale tej – niestety – nie mam: koło pasowe napędu pompy wody pękło u podstawy. Dalsza jazda wykluczona, regeneracja tej części tu na miejscu w zasadzie nie jest możliwa z uwagi na konieczną precyzję dokładnie współosiowego umieszczenia otworów. Krótko mówiąc: klapa.

Caravaning w stylu off-road 14




Szwed i szrot
Na szczęście, nieopodal mieszka Szwed o niemożliwym dla mnie do powtórzenia imieniu, który zaciekawił się nietypowym samochodem. Ów człowiek dobrze mówi po angielsku i zaraz udaje nam się dogadać. Okazuje się, że mamy niebywałe szczęście w nieszczęściu, bowiem z jego relacji wynika, że 20 km od miejsca naszej awarii jest bardzo duży szrot - pewnie mają tam taką część. A więc „nasz” Szwed natychmiast tam dzwoni i podaje im typ i rocznik naszego silnika. Niestety, okazuje się, że takiej części nie mają. Ale ja nie daję za wygraną, tłumaczę mu, że skoro podobno mają tam tyle różnorakich samochodów, to musimy tam pojechać i ja coś z pewnością sobie dopasuję od innego auta. Tak też czynimy. Uprzejmy Szwed nie robi z tego problemów i od razu zaprasza nas do swojego auta.

Szwedzka drożyzna?
Za niedługą chwilę parkujemy przy szrocie, który jest naprawdę imponujący. Wchodzimy do biura, które jest skomputeryzowane prawie jak Pentagon. Oczywiście, panowie z biura potwierdzają, że części takiej na składzie nie posiadają. A ja z polskim uporem powtarzam, że coś sobie dopasuję. Idziemy z Luśką na plac, oglądamy auta, niektóre naprawdę piękne i widzimy Mercedesa „beczkę”. „Beczuszka” piękna: skórzana tapicera, silniczek lśni jak lusterko. Przymierzam nasze koło... Pasuje! Teraz tylko po klucz i już za moment mam koło w ręku, jest 4 mm szersze po średnicy, ale mam wystarczająco dużo luzu na pasku, żeby to skompensować. Jeszcze tylko cena. Drżymy na myśl o szwedzkiej drożyźnie, ale pan z biura lituje się nad nami i proponuje tylko 100 SEK, na co przystajemy z ochotą. Po powrocie „nasz” Szwed nawet nie chce słyszeć o jakiejkolwiek zapłacie za 50 km drogi. Więc w ramach podziękowania wręczam mu ostatnią zapalniczkę w kształcie pięknego naboju, zakupioną rok wcześniej w Holandii. I z tego prezentu jest on bardzo rad. UAZ zostaje naprawiony i jedziemy dalej.

Caravaning w stylu off-road 15




Z lotniska na prom
Czeka nas ostatni nocleg na szwedzkiej ziemi. Znajdujemy go nieopodal lotniska Arlanda i przez całą noc podziwiamy startujące i lądujące samoloty. Dobrze, że jesteśmy wystarczająco daleko, by nie hałasowały nam do snu. Rankiem bez przeszkód docieramy do promu i oczekujemy na odprawę celną. Jeszcze tylko ostatni konkurs sprawności, polegający na cofnięciu UAZ-em z przyczepą bez wspomagania kierownicy 100 metrów – pomiędzy samochodami – do wnętrza promu, i już jesteśmy zaokrętowani.

Caravaning w stylu off-road 16




Horror
Rejs będzie trwał blisko dwadzieścia godzin i, niestety, będą się w tym czasie dziać dantejskie sceny. Podróżujący promem Polacy piją na umór, a następnie obrzucają się wyzwiskami, przekleństwami i rozpoczynają regularne bitwy. W tym także na noże... Po pewnym czasie bijatyki zostają opanowane przez ochronę promu, a co bardziej krewcy rodacy pozamykani do komórek. Jednak ślady rozbryzganej krwi widoczne na drzwiach i ścianach przypominają załogantom sceny z ubiegłej nocy. Jednym słowem: horror. My profilaktycznie schowaliśmy się z Lucyną pod schodami razem z poznaną właśnie miłą parą, Agnieszką i Gniewkiem (lekarką i automatykiem z Krakowa). Ale mimo naszej dobrej kryjówki, też nie udało nam się uniknąć wizyty pijanych wyrostków.

Poranek w kraju...
Gdańsk wita nas paskudną, deszczową pogodą. Jedyną osłodą było poznanie podczas wyjazdu z promu kolegi po podróżniczym fachu. Gdańsk wita nas ponadto dziurawymi drogami i fatalnym oznaczeniem. Mimo że mieszkamy 130 km dalej, trzy razy gubimy się podczas wyjazdu na wskutek przyzwyczajeń do szwedzkich oznaczeń zmiany kierunku jazdy, co nie ma żadnego przełożenia na polskie realia. Jednak udaje nam się szczęśliwie dojechać do domu po przeszło siedmiu tygodniach skandynawskiej przygody.

Dojechaliśmy
Na przekór wszystkim sceptykom, złym prorokom i tym wszystkim znawcom radzieckiej techniki, którzy twierdzili, że UAZ z takim obciążeniem już definitywnie zostanie na skandynawskiej ziemi. Przyczepa kempingowa, mimo że chwilami dość mocno przeciążona, przez cały czas zachowywała się poprawnie. Podczas jazdy była bardzo stabilna, a na obozowisku często doceniałem jej walory. Brakowało mi w niej tylko jednego: prysznica. I na następną wyprawę zamierzam już takowy prysznic zamontować. Tak więc, moi drodzy, jeśli chcecie naprawdę przeżyć wspaniałe przygody – nie zwracajcie uwagi na sceptyków, tylko łapcie wiatr w żagle! Niezależnie czym jedziecie: czy to jest Defender, UAZ + przyczepa, Komarek, czy zwykły rower. Marzenia są po to, by je realizować.

Tekst: Jacek Iwanus
Zdjęcia: Lucyna Dargas i Jacek Iwanus


03.03.2009
Obserwuj nas na Google News Obserwuj nas na Google News