Projekt „Granice bez barier” został po raz drugi zaprezentowany na tegorocznych „Kolosach”. Off-roadowy żuk z ekipą dotarł tym razem do Mongolii, a już wkrótce wybiera się do Albanii.
Pomysł ma za cel walkę ze stereotypami. Jacek Jarosik oraz jego syn Kuba zabierają w swoje podróże osoby niepełnosprawne – szlaki wiodą przez bezdroża Azji oraz Europy Środkowo-Wschodniej. Poruszają się przerobionym na pojazd off-roadowy żukiem. W roku 2007 pokonali trasę wiodącą przez Karpaty, za co otrzymali wyróżnienie „Kolosów” w kategorii Podróże. W minionym roku odnieśli jeszcze większy sukces – dotarli do Mongolii. Podczas uroczystości wręczenia Kolosów za rok 2008 ich prezentacja cieszyła się dużym zainteresowaniem. Tym razem nie otrzymali wyróżnienia, ale należy przypuszczać, że na kolejne nagrody nie będą długo czekać. Bo już teraz planują następną wyprawę. W lipcu i sierpniu tego roku chcą dotrzeć do Albanii, jadąc przez Rumunię, Bułgarię i Czarnogórę. Z Jackiem Jarosikiem rozmawiamy o ostatniej wyprawie i jego przygodzie z off-roadem.
Jak zaczęła się Pańska przygoda z off--roadem?
Pierwsze moje spotkanie z samochodem terenowym miało miejsce podczas pracy w straży Zarządu Parków Krajobrazowych w Gdańsku. Samochodem marki aro przemierzałem drogi i bezdroża Pojezierza Kaszubskiego. Oczarowany możliwościami napędu na cztery koła, nabyłem gaza 69. Było to moje pierwsze auto terenowe, z którym rozpocząłem przygodę z off-roadem. W tamtych czasach liczył się napęd na cztery koła i umiejętności kierowcy. Niekoniecznie chromy, lakiery metaliki i inne bajery. Rozkwitał romantyczny off-road. Wtedy też rozpocząłem organizowanie spotkań właścicieli samochodów terenowych pod nazwą Tczewskie Piachy. Odbyły się trzy edycje.
- Stada wielbłądów najpierw czuć, później słychać, a dopiero później można je zauważyć na bezdrożach – żartuje Jacek Jarosik.
Obecnie jeździ Pan własnoręcznie przebudowanym na terenowy pojazd żukiem, czym zyskuje dużą popularność. Czy podczas Waszych podróży pojazd przyciąga uwagę ludzi?
Przez blisko dwa lata jeździliśmy samochodami z napędem na jedną oś. Czegoś brakowało. Brakowało napędu na cztery koła, brakowało reduktora, zatęskniłem za blokadą, wyciągarką. Proces przebudowy to ewolucja. Stopniowe przekształcanie zwykłego, standardowego żuka w bardzo spartański, jednakże jak najbardziej prawdziwy samochód terenowy. Ma trzylitrowego diesla, blokadę mechanizmu różnicowego, oczywiście napęd na 4 koła, reduktor, tarczowe hamulce i zbiorniki mieszczące blisko 260 litrów paliwa. W przednim zderzaku umieściliśmy wyciągarkę, na felgach zamontowane są agresywne MT. Częstym widokiem są uniesione w górę kciuki kierowców mijających naszego żuka. Niejednokrotnie widzieliśmy panów wręcz leżących pod naszym samochodem i podziwiających rozwiązania techniczne. Również za granicą spotykaliśmy podobne reakcje.
Jacek i Kuba Jarosikowie.
Odbywa Pan swoim samochodem wyprawy z cyklu „Granice bez barier”. Wasz projekt w wyprawach przewiduje udział osób niepełnosprawnych zdecydowanych na przeżycie niecodziennej przygody. To piękna idea. Dokąd najdalej dotarliście, jaka była największa wysokość na jaką wjechał żuk?
Mongolskie dziewczynki.
Jakie panują warunki „parakamperowe” w pańskim pojeździe?
Doprawdy mało tu związków z dzisiejszą skomercjalizowaną postacią caravaningu – panują spartańskie warunki. Po rozłożeniu dwóch siedzeń pojawia się miejsce do spania dla dwóch osób. Reszta z naszej ekipy spała pod namiotem, czasem wprost na ziemi. Nie wszyscy o tym wiedzą – pustynie to albo luźny piasek, albo warstwa kamieni, uniemożliwiających trwałe zamocowanie szpilek i śledzi od namiotu. Któregoś wieczoru podczas próby rozstawienia namiotu, bardzo silny wiatr, wiejący grubo ponad 100 km/h, niemal poderwał młodszego syna, Jędrka, wraz z płachtą namiotu.
Buddyjski kopiec Owo w Mongolii.
Jak Wasza ekipa wyposażyła się jeśli chodzi o prowiant i wodę w Mongolii, kraju, w którym czasem trudno zrobić dobre zakupy w drodze?
W samochodzie, w trakcie przemierzania mongolskich bezdroży wielokrotnie temperatura przekraczała 50 stopni Celsjusza. Ratunkiem była sprężarkowa lodówka samochodowa. Staraliśmy się w samochodzie mieć zawsze ok. 50 litrów wody pitnej. Do tego jakieś napoje chłodzące, które udało się zakupić w mijanych osadach. Najpewniejsze to ogólnie znane na całym świecie cole o standaryzowanym składzie i smaku. Lokalne produkty nie bardzo przypadły nam do gustu ze względu na walory smakowe. Również soki nie zachwyciły naszego podniebienia. Mongołowie gustują w gorzko-cierpkich smakach. Właściwie większość żywności wieźliśmy ze sobą z kraju. Były to różne makarony, ryże, konserwy, dżemy, słodycze itp.
Myśli Pan o zmianie auta na inne. Czy też będzie budowane własnoręcznie? Jaka marka, jakie podzespoły?
Kiedy dojdzie do zmiany – tego nie wiem, wszystko zależy oczywiście od pieniędzy. Następny samochód na pewno będę również przebudowywał, tak aby spełniał moje oczekiwania. Myślę o Land Roverze 110. Chciałbym go wyposażyć w trzylitrowy sześciocylindrowy silnik i skrzynię biegów Mercedesa. Reduktor i mosty od patrola. W moim przekonaniu będzie to najbardziej niezawodny zestaw.
Półdzikie konie na mongolskich stepach.
W przypadku awarii na długich trasach – z dala od warsztatu – trzeba radzić sobie samemu. Pojazd zna Pan od podszewki jako jego konstruktor, więc jak sądzę nie było tu sytuacji bez wyjścia...
Z każdej sytuacji są wyjścia. Nawet tak drastyczne, jak rezygnacja z dalszej wyprawy. Nam to nie przyszło nigdy do głowy. Drugiego dnia w Mongolii, w trakcie pokonywania zbocza głębokiego wąwozu, „wybuchł” nam tylny most. Stało się niejako na nasze życzenie. Nie dogadaliśmy się z Kubą co do zapięcia sprzęgieł na przednim moście. Ekstremalne obciążenie, ogromna waga pojazdu (zapasy paliwa, wody) spowodowały przeciążenie przekładni zębatej i jej zniszczenie. Posługując się tylko przednim napędem pokonaliśmy kilka przełęczy, kilka brodów i następnego dnia rano dotarliśmy do miejscowości Hovd, gdzie na centralnym placu targowym dokonaliśmy naprawy. Potrzebne części z niemałym trudem udało nam się nabyć o okolicznych sklepach umieszczonych w starych kontenerach.
Pasterze w ludowych strojach to w Mongolii nic wyjątkowego.
Odwiedza Pan państwa takie jak Rosja, Ukraina, kraje Europy Środkowej i Wschodniej, interesują Pana tereny byłego ZSRR i azjatyckie rubieże. Tereny są pociągające przez brak komercji, dzikość, mistyczność, czy mentalność ludzi tam żyjących...?
Z powodu tego wszystkiego co Pan powiedział. Szczególnie chciałbym tutaj wspomnieć o mieszkańcach. Otóż zachwycająca jest ich otwartość oraz bezinteresowność. W relacjach z nimi naturalnie i niezauważalnie zanikają granice, jakie wytworzyła polityka i język. Panuje tam układ partnerski. Wyjątkiem, moim zdaniem, są Węgry. Oczywiście, moim zdaniem. W ostatnich latach zanika tam to wszystko, co przed chwilą zachwalałem. Nie wiem czemu, być może to wpływ Unii Europejskiej.
- Na rosyjskich trasach powybijane lusterka czy obtarcia karoserii to norma. Często dochodzi do poważnych wypadków. Bok żuka został wgniecony w wyniku jakiegoś uderzenia, nawet nie wiem kiedy – opowiada Jacek Jarosik.
Czy na tamtejszych drogach jeździ się ostro? Czy czuł się Pan pewnie? Pytam o Mongolię oraz Rosję.
Naszym największym sukcesem jest to, że wróciliśmy w jednym kawałku. Jeździ się ostro, w myśl zasady „nie bądź głupi, nie daj się zabić”. W Rosji niczym niezwykłym nie jest jazda pod prąd naszym prawym poboczem. Na obwodnicy moskiewskiej na pięciu formalnych pasach porusza się 7-8 strumieni samochodów. Za Uralem blisko połowa samochodów to auta dalekowschodnie z kierownicą po prawej stronie. Proszę sobie wyobrazić kolumnę aut jadących z naprzeciwka i nagle spośród nich, tuż przed nami wynurza się kilkunastotonowa ciężarówka. Jej kierowca, siedzący po prawej stronie chce sprawdzić, czy może wyprzedzać. Trzeba mieć silne nerwy i duże koła, które nie boją się nierównych poboczy. Zresztą drogi też są mało równe. Spotykaliśmy odcinki, gdzie koleiny sięgały 70 cm. Nie lepiej jest w Ułan Bator – nieczytelna sygnalizacja świetlna oraz znaki drogowe. Policjanci kierujący ruchem nie są skuteczni. Non stop używa się klaksonów. Panuje totalny chaos. Wracając do dłuższych tras poza miastami w Mongolii – nocą kierowcy na widok innych pojazdów nie skracają długich świateł. Permanentnie używają żółtych świateł przeciwmgielnych, montowanych bezsensownie na dachu. Światła te nie dają nic, poza oślepianiem jadących z naprzeciwka. Dodatkowy chaos wprowadza to, co ja nazwałem „wielbłądzim tuningiem”. Pulsujące błękitne diody wokół rury wydechowej, diody naprzemiennie zielone i czerwone, umieszczone w miejscu żarówki reflektorowej.
Padlina konia w Mongolii - kilkadziesiąt metrów po przekroczeniu granicy z Rosją.
Ekipa, która w nadchodzące lato planuje wyprawę do Albanii szuka sponsorów. Każdy kto zechce wspomóc projekt proszony jest o kontakt mailowy: bradziaga@gmail.com oraz telefoniczny: 606-681-541. Wszystkich zainteresowanych zapraszamy również na stronę teamu: www.bradziaga.pl.
Rozmawiał: Dawid Majer
Zdjęcia: Jacek i Jakub Jarosikowie, Dawid Majer