Z Karolem Strasburgerem spotykam się w jednej z podwarszawskich miejscowości. Właśnie przygotowuje się do kolejnego wyjazdu swoim kamperem na wakacje. Znajduje jednak czas, by opowiedzieć o swoim niepowtarzalnym kamperze i pasji podróżowania Czytelnikom ,,Polskiego Caravaningu”.
Początki
Historia mojego caravaningowania jest dość długa. Rozpoczęła się od jeżdżenia z namiotem ponad dwadzieścia lat temu. Wtedy oczywiście były kompletnie inne czasy, kiedy samochodów kempingowych w Polsce nie było, a przynajmniej rzadko można było je zobaczyć. Jeździliśmy wtedy z żoną po prostu z namiotem, nie mając nawet przyczepki. Potem doszła przyczepka i zaczęliśmy jeździć z namiotem, głównie do Chorwacji. Tam widziałem wielu caravaningowców z przyczepami, z kamperami. Spotkałem też Polaków na stałe mieszkających w Niemczech, którzy przyjechali tam skonstruowanym przez siebie busem, na bazie volkswagena transportera. To mnie natchnęło, żeby skonstruować coś podobnego. Skoro oni mogli, to ja też spróbuję.
Oni, co prawda, mieli lepszy dostęp do części i akcesoriów, lecz to mnie nie zniechęciło. Pojechałem do Niemiec, kupiłem kilkuletniego volkswagena w stanie dość używanym. Na taki jednak było mnie wtedy stać, bo kosztował koło dwóch, trzech tysięcy marek. Wszystko było do remontu, włącznie z silnikiem… Miałem dużo materiałów o kamperach, podpatrywałem to w Niemczech, kombinowałem, rysowałem, szukałem własnych rozwiązań. Poprosiłem o pomoc ślusarzy z teatru i powstał mój pierwszy samochód. Mnóstwo rzeczy w nim zrobiłem: wymieniłem silnik, został pięknie pomalowany, dorobiłem mu dach, bo nie miał… W zasadzie, w tego typu konstruowaniu własnego samochodu, wszystko się rozbiera i od zera robi jeszcze raz. Byłem z niego bardzo dumny. Jeździliśmy nim przez dziesięć lat i dopiero niedawno go sprzedałem. Ciężko było się z nim rozstać.
Moje podróże są z reguły dość długie: do Grecji, Chorwacji – to około dwóch tysięcy kilometrów. To nie może być samochód niewygodny, który jedzie osiemdziesiąt kilometrów na godzinę, a szybciej nie chce, lub może, ale jest to niebezpieczne. Dla mnie najlepszą podróżną prędkością jest taka w granicach 110-120 na godzinę, wtedy jedzie się prawie jak samochodem osobowym. Dlatego zdecydowałem się na samochód, który nie ma tej ,,naczepy” na górze, działającej jak hamujący spadochron. Łatwiej też nim manewrować. Chciałem, żeby był to największy dostawczy samochód dostępny na rynku, stąd decyzja o kupnie tego modelu volkswagena.
Przerażenie, stres i nieodwracalne dziury
Jak się taki samochód kupuje, to przychodzi straszliwe przerażenie: czy naprawdę jestem w stanie wspólnie wykonać to wszystko, co zamierzam? Kupiłem ten samochód po zakończeniu jednych wakacji, aby na kolejne móc już nim wyjechać. Trzeba wiedzieć, co zrobić, co zdobyć: od części, okien, zlewozwywaków, kraników, pompek, baków na wodę. Ściągam je z różnych miejsc, czasami z zagranicy. Trzeba wiedzieć od czego zacząć, żeby to miało ręce i nogi. Najpierw należy zlikwidować ściankę działową oddzielającą szoferkę od przestrzeni ładunkowej, która zawsze jest w samochodach dostawczych. Trzeba mieć też dużo odwagi, bo taki samochód trzeba dziurawić i to nieodwracalnie. Nie można robić niczego połowicznie, nie może to być samochód trochę dostawczy, a trochę kempingowy. Nie będzie powrotu do jego pierwotnej funkcji. Trzeba postawić wszystko na jedną kartę, nie można stosować półśrodków. Jeżeli robimy gniazdko, to na zewnątrz, a więc trzeba wywiercić dziurę – i to na stałe.
Trzeba się więc dobrze zastanowić, w którym miejscu wiercić. U mnie to trwa nawet parę dni, a czasem nawet tygodni, gdy mam zdecydować np. o miejscu, w którym ma być okno. Dopiero po głębokim namyśle można zdecydować się na taki ruch. Wycięcie okna, a potem zespawanie go z powrotem nie jest takie proste. A jak się robi dziurę np. w podłodze, to nie może ona wypaść nad rurą wydechową. Trzeba mieć też pomysł na ocieplenie. Najpierw jest blacha, a potem można ocieplić styropianem. Na to idzie sklejka, a na sklejkę wykładzina, tapicerka. Wiem, gdzie pod spodem są kable, a gdzie np. metalowy wspornik samochodu, czyli gdzie można wiercić. Ten wspornik jest szerokości około dwóch centymetrów, więc trzeba wiercić bardzo precyzyjnie, bo jak się trafi obok, to przewierci się ścianę samochodu na wylot. W takich miejscach ja się kompletnie poddaję. Takie śruby wkręca mój znajomy, wybitny fachowiec, a ja wtedy wychodzę, żeby na to nie patrzeć… Nie wiem, jako on w to trafia. Jednak zanim się takie rzeczy zrobi, to trzeba położyć w samochodzie całą elektryczność. U mnie jest zarówno na 220 volt, jak i na 12, bo mam lampki na różne napięcia. W przyczepach stosuje się dla bezpieczeństwa prawie wszędzie napięcie 12 wolt, ale przy dobrym zaizolowaniu kabli można sobie pozwolić na większe napięcie.
Wspólnie
Żona również ma swoje uwagi, lecz ze względów technicznych ja decyduję o miejscu umieszczenia umywalki, prysznica – bo to jest uwarunkowane szczegółami technicznymi samochodu. Nie we wszystkich miejscach da się dziurę zrobić, więc długo zastanawiałem się z zaprzyjaźnionym blacharzem samochodowym, gdzie pewne rzeczy poumieszczać. Nie można osłabiać konstrukcji pojazdu, więc okno musi być np. w tym miejscu. Żona, jak każda kobieta, chce żeby było ładnie, ale czasami nie da się pogodzić wymogów technicznych i bezpieczeństwa z estetyką. Sprawy techniczne wziąłem więc na siebie. Inne elementy estetyczne i dekoracyjne pozostawiłem żonie.
O wielu rzeczach decydowaliśmy wspólnie, wiele rzeczy robiliśmy razem. Jest to wyzwanie, przygoda i stres. Część rozwiązań jest sprawdzonych, ale można je zastosować w różny sposób. Pewna ilość części, sprzętów, podzespołów pochodzi od renomowanych producentów sprzętu caravaningowego. Inne sprzęty pochodzą z wielu źródeł, bo problemem jest dobranie odpowiednich wymiarów. Część elementów z kolei jest robiona samemu, jak np. wszystkie nierdzewki. Niektóre szafki robiłem pod wymiar talerzy, ponieważ wiedziałem, że mamy duże talerze, które żona lubi zabierać.
Aktywnie, grupowo, rodzinnie
Generalnie jeździmy na wyjazdy rodzinnie, grupowo, bo tak jest przyjemniej. Często też jadą z nami znajomi, głównie z okolic Katowic, gdzie jest sporo osób lubiących caravaning. Zresztą na kempingach i innych miejscach, w których jesteśmy, jest bardzo wielu znajomych, którzy przyjeżdżają z różnych stron Polski i Europy. Kempingowanie jest raczej grupowym zajęciem. Lubimy aktywne, czynne spędzanie czasu, surfing, wycieczki rowerowe.
Demolka
Caravaning traktuję jako rodzaj wyzwania, przygody. Każdy wyjazd łączy się z niepewnością, z niewiadomą. Nigdy nie wiadomo, co się może zdarzyć. Samochód może się popsuć, może dojść do anomalii pogodowych, gradobicia itp. Jest to pewien rodzaj ryzyka, które ciągle mnie ekscytuje. Pociąga mnie ta niewygoda. Przygody podczas wyjazdów związane są głównie z pogodowymi anomaliami. Przeważnie staję nad samym morzem, kilka metrów od wody – na tym też polega przewaga kampera nad hotelem, bo hotelu, który by stał tak blisko morza nie ma.
Dzięki mojemu kamperowi żyję więc tam, gdzie inni przyjeżdżają samochodem, żeby móc spędzić dzień. To jednak niesie ryzyko wystawienia się na silne podmuchy wiatru. Pamiętam, że kiedyś w Grecji na wyspie nad zatoką, gdzie zdarzają się bardzo silne wiatry, pojechaliśmy do miasta coś zjeść. Obok nas rozstawili się Holendrzy, potem przyjechał też Niemiec. Wracamy w nocy z miasta, a Niemiec do nas krzyczy, że jest mu bardzo przykro. Nie wiedzieliśmy, o co chodzi. Dopiero, gdy zapaliliśmy światło, to się okazało, że pod naszą nieobecność wichura rozerwała nam dokładnie wszystko: wszystkie przedsionki, markizy. Stoły poprzewracane, totalna demolka. Po całym terenie szukaliśmy krzeseł, szklanek Przychodziły czasem takie szkwały o nazwie bora-bora. Jednak na takie sytuacje trzeba się uodpornić, podejść z uśmiechem. W Chorwacji zdarzyła się też niesamowita historia pożaru, kiedy nagle zaczął się palić cały półwysep! Było to o czwartej rano, musieliśmy więc wszystko w popłochu zwijać i uciekać. Ogień był już pod samym kempingiem, dym zaczynał dusić. To chowanie w wielkim pośpiechu całego dobytku i ten lek pamięta się przez całe życie. Takich przygód można wymieniać bardzo dużo.
Każdego roku
Staram się, żeby nic mi nie przeszkodziło w corocznym wyjeździe. Tak ustawiam sprawy zawodowe, odwołując nawet niektóre zajęcia, żeby móc pojechać gdzieś na południe Europy. Nie traktuję tego tylko jako odpoczynku. To też rodzaj aktywności, która jest człowiekowi potrzebna. Jeżeli się taką aktywność odpuści, choć raz pójdzie na totalną wygodę, to trudno jest potem do tego wrócić. I przechodzi się w stan uśpienia życiowego, a wtedy bardzo szybko nadchodzi starość. Człowiek tyje, staje się wygodny i okazuje się, że ludzie czterdziestoparoletni mówią o sobie jak o starcach. A można spotkać ludzi sześćdziesięcioparoletnich pełnych uśmiechu, wigoru i aktywności – ponieważ sobie nie odpuszczają. Tak trzeba więc też traktować caravaning: jako rodzaj aktywności życiowej. Ja to przynajmniej tak traktuję.
Wyjeżdżam też na parodniowe wyjazdy po Polsce, np. do przyjaciół na grzyby. Nie jestem kłopotliwym gościem, bo mieszkam we własnym pojeździe i w zasadzie wszystko mam własne.
Długo dojrzewamy do młodości
Muszę stwierdzić, że w wieku lat dwudziestu paru miałem w sobie więcej zblazowania. Natomiast teraz potrafię cieszyć się rzeczami, których kiedyś nie zauważałem. Nawet noszenie wody na kempingu może sprawić radość. Na początku mówimy sobie: cholera, nie chce się tej wody nosić! A po pewnym czasie, ta bańka ważąca ponad dwadzieścia kilogramów przestaje być ciężka – nabiera się tężyzny fizycznej. Łapie się kondycję i inne spojrzenie na rzeczywistość. Wtedy podładowuje się mój akumulator i starcza na kilka miesięcy. Dlatego caravaning nie jest dla mnie sprawą braku pieniędzy na hotele, samoloty. Nie chce mi się chodzić z leżakami, rezerwować miejsca na plaży, wypożyczać parasole – chcę jeździć własnym rowerem, pływać na własnej desce surfingowej, mieć swój własny wygodny leżak. To dla mnie jest komfortem. Ten wybór też powoduje pewne niedogodności, ale bez tego elementu niespodzianki nie wyobrażam sobie wyjazdu. Sama idea caravaningu jest czymś, o czym często rozmawiam z przyjaciółmi. Rzadko spotykam mężczyznę, który by kiedyś nie marzył, aby takim samochodem gdzieś pojechać, żeby go mieć. Gorzej jest z realizacją, bo ciągle coś staje na przeszkodzie. Dlatego namawiam wszystkich, którzy mają takie marzenia, żeby dać sobie te ostrogi i spróbować.
Caravaning w Familiadzie?
Z tego co pamiętam, nie padło w ,,Familiadzie” żadne pytanie dotyczące caravaningu. Jest to temat mimo wszystko nie aż tak popularny. Dlatego tym bardziej cieszę się, że o tym rozmawiamy, ponieważ część ludzi uznaje to za taki harcerski sposób bycia. Szczególnie kobiety przywykłe do luksusu urlopowego, do łazienki, jaccuzi, klimatyzacji. Dla mnie jest to trochę dziwne, bo np. nie po to jadę do ciepłego klimatu, żeby siedzieć w zamkniętym pomieszczeniu z klimą. Dla innych ludzi z kolei jest to temat zupełnie nieznany, który kojarzy się z bogaczami, którzy jeżdżą swoimi domami na kółkach.
Ludzie
Osobnym zagadnieniem jest towarzystwo na wyjeździe, jak zawiązują się przyjaźnie, jak niektóre się kończą. W ekstremalnych warunkach sprawdza się koleżeńskość. Gdy jest wielki problem czy niebezpieczeństwo, to wszyscy są wtedy razem. Ale są tacy, których to nie obchodzi. To osobny problem: jak dobierać przyjaciół na wyjazd? Jak się jedzie w kilka samochodów, to zawsze jest to konfliktogenne, bo jeden chce jechać szybciej, drugi wolniej, ktoś chce się zatrzymać, dziecko chce kupkę, mamusia odpoczynku itd. Ważna jest umiejętnosć kompromisu, a wspólne kempingowanie uczy kontaktów międzyludzkich.
Cztery lata w kamperze
Jakby policzyć czas spędzony w samochodzie kempingowym, to już cztery lata w nim przemieszkałem. Jak ktoś powiedział: jak pracujesz, tak odpoczywasz, jak odpoczywasz, takim jesteś człowiekiem. Odpoczynek człowieka charakteryzuje. Są tacy, którzy siedzą przy piwie i nic ich więcej nie interesuje. Są tacy, którym wystarczy basen, nieważne w jakim miejscu. Są też tacy, którzy w odpoczynku szukają czegoś więcej: smaku przygody, wspaniałych widoków, czegoś własnego. Z takimi ludźmi można potem godzinami rozmawiać, bo oni mają w sobie ciekawość świata. Można z nimi rozmawiać na różne tematy i na każdy mają coś ciekawego do powiedzenia. Dlatego caravaning, dla mnie, to nie tylko urlop, ale pewien sposób na życie. Na ciekawe życie.
Opracowanie i zdjęcia:
Dariusz Wołodźko