artykuły

abc-caravaninguABC CARAVANINGU
ReklamaBilbord - bookingcamper zacznij zarabiac
fot. Bartłomiej Ryś
fot. Bartłomiej Ryś

Anty caravaning - nie zawsze super!

Czas czytania 9 minut

"Antycaravaning - czyli przyrodniczy bulgot toalety" zatytułował swój tekst nasz czytelnik, który będąc po pierwszych doświadczeniach z mobilnym domem postanowił podzielić się z nami wrażeniami. Zapraszamy!

Caravaningowcy wychwalają niezależność, opowiadają o zaletach zatrzymywania się na nocleg wedle własnego uznania, opisują bytowanie na kempingach jako świetną przygodę. Czy tak jest rzeczywiście? Wraz z narzeczona mieliśmy okazję – a także jak liczyliśmy, przyjemność – spróbować tak osławianego ostatnio caravaningu. Jak się okazało, nie była to ani okazja, ani przyjemność. Był nią natomiast powrót na domowy metraż i głęboki oddech wyrażający ulgę swobodnego poruszania się po normalnej, domowej przestrzeni. Na pewno nie można tak powiedzieć o plastikowych 9 m2 kampera.

Kamper to ciasnota, to zupełnie inna niż w domu organizacja przestrzeni, to bałagan, to działeczka. Warto poznać tę formę „wypoczynku”, ale zdecydowanie nie trzeba za nią przepadać. Ma ona oczywiście grono swoich fanów, określanych mianem społeczności caravaningowej, których w pewnym sensie podziwiam, chociaż bez potrzeby naśladownictwa. Bowiem zdecydowanie nie uśmiecha mi się podejmowanie wyzwań w postaci obstrukcji na przestrzeni mniejszej niż toaleta w przedziale 2 klasy wagonu PKP i ryzyko powodzi w wyniku zatkania odpływu zlewu kilkoma pestkami pomidorów. Czy bowiem szczytem marzeń wakacyjnych jest wycieczka z „kotem” tam, gdzie można się go pozbyć … z samego rana, z pełnym pęcherzem, przed wszystkimi? Tak szybko, aby pierwszy z kamperowiczów w zaspanym widzie nie obsikał nam wnętrza kluzy kasety? To jednak nawet lepsze niż sytuacja, kiedy poziom ścieków podniósłby się tak wysoko, że wyjęcie kasety zaowocowałoby Niagarą niebieskiego koloru prosto na wyjmującego. Ale nie szkodzi, w końcu caravaning jest przyjemny. Pójdźmy dalej.

ReklamaAnty caravaning - nie zawsze super! 1
Kontrola mediów

Jeśli już pokładowe wskaźniki wypełnienia rezerwuaru szarą wodą działają sprawnie, owa przestrzeń wypełnia się podobnie szybko jak toaletowa kaseta. Z tą różnicą że opróżnianie jej jest przyjemniejsze. Nie trzeba bowiem patrzeć na wypadające z krzywego komina bobki, które nie zdążyły rozpuścić się w opracowanej przez zespół specjalistów z NASA chemii. Nie bądźmy jednak drobiazgowi. Ten miętowy zapach dostarcza zmysłom ekscytacji, podobnie jak nowoczesna barwa w odcieniu soku z gumijagód. Jeśli skalkulujemy cenę jednej dawki preparatu dodawanego do kasety, doliczymy procentowe spalanie paliwa, wynajęcie pojazdu, koszt gazu do ogrzania tyłka i inne poboczne konieczności, wyjdzie nam że jedna kupa może kosztować nawet 10zł, co w porównaniu do ceny jednego siku w toalecie dworcowej powinno określać standard co najmniej złotych klamek, a nie plastikowych zawiasów. Takie bowiem znajdziemy w kamperach do 3,5 tony, co oczywiście nie gwarantuje nam swobody i luksusu zabrania swojej ulubionej kolekcji spławików i bujanego fotela. No bo trzeba uważać na masę. Zaczynają się więc kalkulacje.

Kalkuluj albo giń

Kiedy zatankować wóz, czy spuszczać koniecznie szarą wodę przed wyjazdem z kempingu, albo czy przypadkiem płyn do spryskiwaczy nie będzie ekstrawagancją. Próbowaliście wybić kobiecie z głowy zabranie żelazka? No nie takie to łatwe, nawet wbijając ukochanej do głowy że caravaning to przyjemność i wolność. Skarbie, będziesz wolna, nie będziesz musiała się malować. Kiedy już słuch wróci do normy po przyjęciu wielkiej dawki krzyku zastanowisz się, czy wczasy nad jeziorem Gopło w budzie rozmiarów food trucka z tureckim kebabem były lepszym pomysłem, niż chociażby last minute w eleganckim hotelu w Egipcie.

ReklamaAnty caravaning - nie zawsze super! 2
Wypad z bazy

Możesz oczywiście zabrać ze sobą rower, żeby obsłużyć poranne zakupy. Wtedy w porządku. Instalujesz do górala koszyk i tylko trochę robiąc z siebie idiotę pedałujesz do najbliższego GSu, reklamowanego artykułami pierwszej potrzeby, czyli „Piwo – lody – napoje”. Kupujesz co trzeba, albo co jest. Raczej to drugie + wino Komandos dla ciekawości i wracasz do obozu. Jeśli nie masz koszyka na kierownicę sprawa się komplikuje. Bo w jednej ręce trzymasz siatkę, albo wieszasz ją na kierownicy. Masz szczęście jeśli nie przywalisz w siatę nogą rozsypując po drodze cały cukier i paczkę karmelków. Śniadanie to też celebracja. Tutaj już trzeba być zawodowcem od gimnastyki, przynajmniej korekcyjnej. Niestety cudne walory patrzenia sobie w oczy w okolicznościach wygodnego, rodzinnego salonu w układzie typu face2face pozostają realne może dla osób o wzroście do 160 cm. Więcej – a już na pewno w barach – wymaga poznania sztuk ekwilibrystycznych, zwłaszcza jeśli widelec upadnie na podłogę. No tutaj trzeba już się dogadywać, aby część stołowników się przesunęła, bo nie możesz sięgnąć. Ok, udało się. Pora na zmywanie.

Jeb w łeb

Jeśli należysz do kuchennych estetów zapomnij o komforcie psychicznym. Nie da się umyć rąk w umywalce wielkości klosza od lampy, ani talerzy w zlewie podobnych gabarytów bez rozchlapania wody dookoła. I tak jest w każdym kamperze, bez względu na gabaryt całości i aranżację przestrzeni do gotowania. Tak po prostu jest. Tak jak nie wyciągniesz dobrze nóg kładąc się w poprzek w kampervanie, tak nie opanujesz od razu bogatej struktury motorycznej poruszania się w kamperze. I nie chodzi tylko o zestaw mikroruchów zapobiegających chlapaniu poza zlew. Widocznie na to trzeba czasu. Dużo czasu. Czasu żeby nauczyć się jak kulić ciało kiedy któryś z „domowników” chce wyjść z łazienki, a ty akurat wyciągasz swoje koszulki z szafki w pobliżu drzwi. Prędzej czy później zaliczysz nimi bombę, a z wewnątrz kibla usłyszysz przekleństwa. Wakacje na high life.

Skok na GS

Ale zaraz. Załóżmy że nie masz roweru, a do sklepu musisz podskoczyć kamperem, albo pojechać po butlę z gazem na stację paliw. Co wtedy? No dobra. Zmieniasz konfigurację wnętrza z wypoczynkowej na mobilną. Jeśli sklep jest blisko to nie ma problemu – wszystko co grzechoce na dziurach da się wytrzymać, ale jeśli jedziesz dalej musisz to zabezpieczyć. Nie tylko dlatego że cierpiąc na mizofonię dostałbyś szału, ale raczej aby niezabezpieczony nóż nie wbił się w potylicę Twojego kumpla podczas hamowania przed wybiegającym z lasu dzikiem. Jednak zanim ruszysz odepnij prąd 230V, spakuj duperele które mogłyby zniknąć w czasie, w którym nie byłoby cię na miejscu, odłącz przedsionek, zakręć gaz… Zrób to kilka razy a na pewno twoje palce szybko nabiorą odporności jak u stolarza z 20 – letnim stażem. Ale jesteśmy przecież na urlopie. Nie narzekajmy!

Pierze w rzece

Właściwie powinieneś zabrać tyle ubrań, aby zabezpieczyć się jednym kompletem na jeden dzień. Majtki, skarpety, to minimum. A więc znowu podpada ryzyko przeładowania, i co najmniej ryzykownego ograniczenia przestrzeni. Mimo że istnieje coś takiego jak kempingowa pralka do przyczepy lub kampera, nie zauważyłem aby jakikolwiek z wozów z wypożyczalni był w nią wyposażony. Może trzeba ją holować za kamperem, a brakuje haka? Nie mam pojęcia. Tymczasem jeśli nie ma możliwości przeprania rzeczy na kempingu, jesteśmy w … w szarej wodzie. No, można próbować prać w rzece, jednak gwarantuję ze w tempie zawrotnym wygralibyście „fejsa” na dany dzień. Ryzyko graniczące z pomyleniem wejścia na koncert symfoniczny z benefisem Zenka Martyniuka.

Sen na propsie

Właściwie jedyna rzecz która udała nam się w kamperze to sen. Łóżka to elementy dopracowane od strony gabarytów i miękkości materacy. Pod warunkiem że sen realizujemy wyłącznie w sypialni na „końcu składu”. Jeśli bowiem na wieczór zmuszeni będziecie za każdym razem opuszczać łóżko w centralnej części kampera, szybko zorientujecie się, że wychodzenie na zewnątrz na fajkę, rano albo wieczorem, to lekko mówiąc trening do programu „Wymiatacze”. Taki tor przeszkód. Natomiast w przypadku chęci na „bara bara” można doświadczyć egzotyki. Zależnie od pozycji istnieje ryzyko wybicia dziury w suficie… tyłkiem lub głową. Coś dla fanów sado-maso.

Jak dzieci

Zastanawiam się co tak naprawdę przyciąga ludzi do caravaningu, poza magnesem jedynej dostępnej w czasach covidowych turystyki. Mam kilka teorii. Jedną z nich jest poczucie wspólnoty z gronem o dość unikalnych zainteresowaniach, i społecznością posiadającą podobne pojazdy, identyfikującą się więc tymi samymi zamiłowaniami. Skąd one jednak się biorą? Czy to potrzeba ekstremalnego sportu? Raczej nie, bo caravaningowi do tego daleko… Chociaż jak dla mnie niektóre działania były z pogranicza wyzwania. To jednak zrzuciłbym na karby preferencji osobistych. Stawiałbym raczej na możliwość posiadania pojazdu – kampera lub przyczepy – nieoczywistego, wykraczającego w pewnym sensie poza standardy. Stylowe, oraz cenowe. Obecnie kamper to wydatek nawet 400 tysięcy złotych, więc poczucie wyższości nad sąsiadem może już mieć miejsce. A to przecież nasza poniekąd cecha narodowa. Niech to będzie nawet statua Marcina Najmana w ogródku, ważne że sąsiad nie ma. Ostatnia myśl to powrót do czasów dzieciństwa. Do pragnień posiadania domku na drzewie, albo zakładania bazy pod stołem przykrytym kocami, albo budowania szałasu w lesie. Potrzeba małej własnej przestrzeni. Czy to forma zabawy dla dorosłych? W dzieciństwie każdy fan Czterech Pancernych gdzieś budował czołg. Czy to w komórce, czy z krzeseł w salonie. Czy aby kamper nie jest taką próbą? Temat do zbadania przez socjologów.

Jednak hotel

Wracając do kosztów i opłacalności – czy caravaning wypada korzystnie w porównaniu do hotelu? Nie. Czy to komfortowe? Nie. Czy to zabawne. Do cholery – nie. Czy to elitarne? Z pewnością. Jeszcze nigdy nie zapłaciłem tak wiele, za tak niewiele wypoczynku i tak wiele irytacji. Wybieram hotel, apartament, agroturystykę, safari na Ukrainie wraz z zestawem ręczników, kosmetyków w łazience i czystą pościelą, za które nie muszę dopłacać.  I nigdy więcej kempingu, widoku klapek sąsiada, ekipy brzdęgolącej na gitarze kiedy chcę spać, dźwięku tłuczonej flaszki, wlewania uzdatniacza do szarej wody, podkładania najazdów żeby „herbata miała poziom” i dopłacania za kempingowy stolik. Żadnego zamartwiania się czy wiatr przypadkiem nie zwieje mi markizy, albo czy obudzę się w środku nocy z soplami z nosa, bo akurat skończył się gaz w butli. Za defekacyjne dźwięki roznoszące się echem po całym kempingu również dziękuję. Ale może się mylę i tego szukamy na łonie natury? Niestety, póki co cały ten caravaning ma tyle wspólnego z ucieczką od cywilizacji, co sos tabasco z lodami.


Szymon Kwiatkowski01.05.2021
Obserwuj nas na Google News Obserwuj nas na Google News