Północna Norwegia, w odróżnieniu od głównej części wybrzeża fiordowego, jest stosunkowo rzadko odwiedzana przez turystów z Polski. Główną przyczyną są znaczne odległości, przekładające się na czas podróży i jej koszty, z horrendalnymi cenami paliw na czele. Jednak kierunek ten wart jest wszelkich wyrzeczeń: mimo drożyzny i chłodnego klimatu, wrażenia przywiezione zza koła polarnego są niezapomniane.
W tej części Europy najlepiej sprawdzają się albo kampery, albo wyprawowe minibusy w rodzaju Volkswagena T5 Multivan w wersji turystycznej, jakim dysponowała ekipa PCIT TRAMP. Rzadka sieć kempingów, tundra, nawierzchnia szutrowa – to rzeczywistość północnych krańców Norwegii. Na szczęście nasz pojazd gwarantował nie tylko komfortową jazdę, ale i odpowiednie wyposażenie turystyczne, w tym możliwość noclegu w samochodzie. A dzięki napędowi na cztery koła mogliśmy bez obawy penetrować odludne okolice, które nie rozpieszczały stanem nawierzchni. Jednak zanim tam dotarliśmy, czekała nas trzydniowa podróż. Najpierw przez kraje nadbałtyckie, następnie promem przez Zatokę Fińską z Tallina do Helsinek, a w końcu przez fińską część Laponii. Granicę fińsko-norweską przekroczyliśmy w Näätamö, po rajdzie wzdłuż wschodniego brzegu jeziora Inari. Natomiast powrót nastąpił przez Szwecję – z Nynäshamn zabrał nas do Gdańska prom Polferries „Scandinavia”.
Nynäshamn – załadunek na prom „Scandinavia”.
Spacerując po ulicach pustawego centrum (sklepy działają tu tylko do 17.00),dostrzegliśmy wiele napisów dwujęzycznych. Po norwesku i rosyjsku opisano ulice, budynki użyteczności publicznej, obiekty handlowe. I nic dziwnego – przybysze ze Wschodu stanowią spory odsetek wśród tubylców. Senną atmosferę podkreślali snujący się bez celu rosyjscy marynarze z eskadry pordzewiałych trawlerów.
Kirkenes – dwujęzyczne napisy to tutejszy standard.
Podobnie jak krążące wokół placyków samochody z młodymi załogami, zabijającymi w ten sposób popołudniową nudę. Do miejscowych atrakcji należy m.in. muzeum Grenselandsmuseet, prezentujące historię i kulturę norwesko-rosyjskiego pogranicza, a także dzieje rozwiniętego w okolicy górnictwa rud żelaza. Kirkenes jest także znany z aktywnych form wypoczynku, w tym morskich safari z krabami królewskimi w roli głównej.
Kirkenes – pomnik żołnierzy radzieckich.
Naszą bazą był jedyny miejscowy kemping – Kirkenes Camping, złożony z paru domków (w przeliczeniu 230 zł za domek 4-osobowy), niewielkiego pola namiotowego (43 zł za namiot + 12 zł od osoby) i placu dla kamperów (67 zł za kamper lub przyczepę + 12 zł od osoby i 17 zł za prąd). Można tu liczyć na spokój, ciszę i… zaglądające od czasu do czasu renifery.
Vardø – obronność dawniej i dziś.
Norweski koniec świata
Po przygranicznych atrakcjach nadeszła pora na wypad wzdłuż brzegów Varangerfjorden – do Vardø. Wraz z jazdą na północ, z każdym kilometrem zmieniał się krajobraz. Najpierw z pola widzenia zniknęły lasy, potem także zarośla z rachitycznymi brzozami karłowatymi. W końcu nie było na czym oprzeć wzroku – wokół tylko rudawo-zielona tundra. Zmierzaliśmy w stronę jedynego miasta w Europie, położonego w strefie klimatu arktycznego.
Vardø – centrum miasta.
Wyrosło ono na niewielkiej wyspie, na którą można dostać się podmorskim tunelem o długości prawie 3 km. Liczące 2,5 tys. mieszkańców Vardø wyróżnia się intrygującą dla przybysza atmosferą końca cywilizowanego świata. To trochę inna Norwegia. Mniej zamożna, mniej zadbana, z domami o złuszczonych przez wiatr i sól elewacjach, tudzież sporą kolekcją ruder. Do tego bure pustkowie, bezkres wód Morza Barentsa i odczuwane przez przybysza poczucie izolacji. Płynące leniwie dni odmierzają tu zawinięcia statków słynnej linii Hurtigruten. Z racji położenia, Vardø od kilku stuleci odgrywało ważną rolę handlową i obronną. Do dziś można podziwiać świetnie zachowaną twierdzę Vardøhus Festning z XVII w. – najbardziej na północ wysuniętą redutę obronną na świecie. Podczas wojny Niemcy dotarli tu dopiero pół roku po zajęciu Oslo! W jej pomieszczeniach urządzono ciekawe muzeum wojskowe. Ze starymi bastionami i armatami kontrastuje olbrzymia kopuła radaru dalekiego zasięgu Globus II. Instalacja wchodzi w skład systemu antyrakietowego NATO. Niepozorne Vardø stało się tym samym jednym z najbardziej znanych miejsc wśród speców od gwiezdnych wojen.
Renifery na E6.
Kamperowe zagłębie
Na międzynarodowej drodze E6, którą podążaliśmy w stronę Nordkappu, ruch nie był wielki. Im bliżej celu, tym więcej kamperów i wozów z przyczepami kempingowymi. Odnieśliśmy nawet wrażenie, że mniej więcej co czwarty pojazd należał do miłośnika caravaningu. Jeszcze większe zdziwienie budził fakt, że sporo wehikułów miało włoskie tablice. Jak się przekonaliśmy w ciągu całej wyprawy, Włochów było na Północy zatrzęsienie. Na rowerach, motocyklach, w kamperach, samochodach i autobusach. Najwyraźniej mieli dość palącego słońca, szukając nowych wrażeń za kręgiem polarnym. Choćby takich, jak paradujące po szosie renifery czy egzotyczni Saamowie, sprzedający w tradycyjnych namiotach lávvu lapońskie pamiątki. Za ciężkie zresztą pieniądze.
Saamska „cepelia”: sprzedawca pamiątek i jego podopieczny.
Nordkapp, czyli co reklama zdziałać potrafi
Podobnie jak Włochów, także i nas przyciągnęła magia północnego skraju kontynentu. Znajduje się on na wyspie Magerøya. Problem w tym, że nie jest to powszechnie znany Nordkapp (71o 10` 21`` N), czyli Przylądek Północny. Rzeczywiste miano najbardziej na północ wysuniętego punktu Europy nosi przylądek Knivskjelodden (71o 11` 08`` N), położony ok. 4 km w linii prostej od geograficznego uzurpatora. Tyle tylko, że by go zdobyć, trzeba się wybrać na sześciogodzinny trekking. Zdecydowana większość turystów woli więc wygodny asfalt prowadzący do Przylądka Północnego, nie wiedząc lub nie przejmując się faktem, że prawdziwy kres znajduje gdzie indziej. Cóż, reklama potrafi zdziałać cuda.
Kampery na Nordkappie.
Tym bardziej, że wokół Nordkappu kręci się wielki turystyczny biznes. Miejscowi przyjęli proste założenie, że jeżeli ktoś przemierzył tysiące kilometrów, nie będzie szczędził grosza, by stanąć na czubku Europy. I grabią przyjezdnych. Najpierw trzeba zapłacić myto za pokonanie podmorskiego tunelu na Magerøyę, liczącego prawie 7 km długości (w przeliczeniu: 70 zł za samochód + 23 zł od osoby w każdą stronę). Następnie zaś wykupić bilecik za wjazd na sam Nordkapp (94 zł od osoby), który jest jednocześnie wstępem do kompleksu turystycznego North Cape Hall. W środku też nie brakuje okazji do zakupów czy zregenerowania kalorii. Wszystko w cenach – jak to na Nordkappie – skrajnych (np. kawa – 24 zł). Na placu przed North Cape Hall znalazło się sporo kamperów. Ich załogi zapewne zdecydowały się spędzić tu wieczór, korzystając z dobrodziejstw własnego wyposażenia. Gdyby nie brak czasu, moglibyśmy zrobić podobnie – w końcu VW T5 Multivan ma obrotowe fotele i spory stolik, umożliwiający przygotowanie we wnętrzu samochodu posiłku z użyciem butanowego kochera. Naszym zamiarem było jednak zdobycie jeszcze tego samego dnia Knivskjelodden – prawdziwego krańca Europy. I to za zupełną darmochę.
Nasz VW u celu podróży.
Tankowanie w Norwegii to bolesne doświadczenie dla wyprawowego budżetu.
Prawdziwy kraniec Europy: przylądek Knivskjelodden; w tle Nordkapp.
Tekst i zdjęcia: Marcin Jakubowski, Marek Loos / PCIT TRAMP