artykuły

podrozePODRÓŻE
ReklamaBilbord Ubezpieczenia

Z nart – pod wodę

Czas czytania 14 minut
Z nart – pod wodę

Zbliżały się święta wielkanocne. W naszej strefie klimatycznej kończył się sezon narciarski, a zaczynał nurkowy. Jeszcze mieliśmy niedosyt śnieżnych szaleństw, a już pojawiła się chęć penetracji nowych podwodnych przestrzeni.

Od kilku lat marzyło nam się inne niż tradycyjne spędzenie świąt. Kusiły stoki Alp i nadarzała się okazja zanurkowania w innych niż Morza Czerwonego czy adriatyckich wodach. Zaprzyjaźnione centrum nurkowe organizowało właśnie wyprawę do Marsylii. Postanowiliśmy, wraz z córką Beatą, połączyć to wszystko w jeden wyjazd kamperem. Decyzja, jak zazwyczaj, była spontaniczna a zapadła na trzy dni przed wyjazdem, podczas domowych przygotowań do świąt, w gorącym okresie spiętrzonych zadań zawodowych. Na przygotowanie się do ponad, dwutygodniowej eskapady pozostało niewiele czasu. Wygodną podróż oraz mobilny dom zapewniał kamper Knaus Traveller C 510 Rally na Fiacie Ducato 2.5 TDI z 1997 roku, którego od zimy 2007 roku jesteśmy drugimi (po niemieckim) właścicielami.

Wypas pełen
Poza standardowym wyposażeniem z dodatkowo zamontowanym bagażnikiem na skuter i rowery oraz dwiema bateriami słonecznymi ekstra, w pojeździe założyłem bardzo pomocny tempomat i przebudowałem pionowy zewnętrzny bagażnik, instalując tam błyskawicznie wyjmowane półki. Dorobiłem też niczym nieróżniącą się od fabrycznych mebli zamykaną szafkę nad drzwiami części mieszkalnej, zamontowałem duży bagażnik dachowy typu box, po dwie kieszenie w drzwiach kabiny kierowcy na podręczne przedmioty, uchwyt pod CD, radio i dodatkowe dobre głośniki w przednich drzwiach.

ReklamaZ nart – pod wodę 1
W części mieszkalnej i łazience pojawiło się kilkanaście dodatkowych, estetycznych, różnej wielkości kieszeni zarówno zamykanych, jak i otwartych oraz wieszaków i wieszaczków na drobne przedmioty. Ponadto, na funkcjonalnym, łamanym ramieniu zamontowałem 21-calowy telewizor LCD zasilany 220/12V z wmontowanym odtwarzaczem płyt DVD i czytnikiem kart. Ramię jest tak pomyślane, że założenie telewizora trwa kilkanaście sekund. Pod dorobioną szafką nad drzwiami znalazł miejsce odbiornik satelitarny 220/12V czytający karty np. Cyfry+. Antena mieści się w bagażniku box, a jej montaż możliwy jest na dokręconym do drabinki dachowej maszcie lub specjalnym trójnogu, gdy np. kamper ustawiony jest w zacienionym miejscu. Umiejscowienie ramienia oraz jego przeguby umożliwiają komfortowe oglądanie TV z różnych miejsc części mieszkalnej a także z alkowy. W pojeździe, w tajemnym, lecz dla użytkowników łatwo dostępnym miejscu przykręciłem stalowy sejfik mieszczący dokumenty, zapasowe kluczyki itp. Z tyłu kampera, pod bagażnikiem na skuter, został zamontowany hak holowniczy. Na podłogi zarówno kabiny, jak i części mieszkalnej powędrowały dywaniki, czyniąc wnętrze przytulniejszym, czystszym i cichszym. Deskę rozdzielczą uzupełnia przenośny palmtop Mio z wgranymi na kartę pamięci nawigacjami Automapy i Destinatora. W dwa przedwyjazdowe wieczory udało się skontrolować i przygotować pojazd do jazdy, spakować niezbędny ekwipunek: narty, deskę snowboardową, kompletny sprzęt nurkowy dla dwóch osób i oczywiście ubiory narciarskie, zimowe oraz ... letnie. Na bagażniku z tyłu pojazdu wylądował skuter. Uzupełniliśmy zapasy prowiantu na całą dwutygodniową podróż, uwzględniając dość odmienne upodobania kulinarne podróżników, a także wymogi świątecznego stołu. Pozostałe wyposażenie kampera, z uwagi na jego częste wykorzystywanie, zawsze jest na miejscu – w rozlicznych szafkach, schowkach, szufladach i kieszeniach. Przez kilka ostatnich dni temperatura nocą spadała poniżej zera. Rano w dniu wyjazdu uruchomiłem standardowe ogrzewanie gazowe części mieszkalnej tak, by przed napełnieniem zbiorników z czystą wodą i toalety oraz przed podróżą pojazd był wygrzany. Z pracy udało mi się wyrwać pół godziny wcześniej. Pozostało zalanie zbiorników, dodanie chemii, szybki obiad i prysznic.
ReklamaŚT2 - biholiday 06.03-31.05 Sebastian
Z nart – pod wodę 3

Nie dziw celnika
Większość naszych wyjazdów, zwłaszcza tych dalszych, rozpoczynamy późnym popołudniem, co pozwala uniknąć nadmiernego zmęczenia długotrwałą jazdą i bezsensownego zrywania się z łóżka bladym świtem. Wyjeżdżając wieczorem, ma się wreszcie możliwość bezstresowego pokonania polskiego odcinka, unikając jazdy po zatłoczonych, pełnych tirów drogach, wygodny nocny wypoczynek gdzieś na trasie i cały następny dzień podróży, aby bez pośpiechu przed wieczorem dotrzeć do celu. Jasno określony cel wyjazdu, tzn. odwiedzenie kilku ośrodków narciarskich położonych w miarę po drodze i nurkowanie w Marsylii, zakładał pokonanie drogi bez turystyki pośredniej, czyli bez zwiedzania znajdujących się w pobliżu trasy ciekawych miejsc. O osiemnastej ruszyliśmy w drogę. Po dwudziestej “gierkówka” zaczęła pustoszeć. Jechało się coraz płynniej, a tempomat po raz kolejny udowadniał swoją wielką przydatność. Na dworze siąpił deszcz, momentami ze śniegiem, a my zbliżaliśmy się do Cieszyna. Beata układała nasze rzeczy w szafkach i jednocześnie robiliśmy rachunek, czy czegoś nie zapomnieliśmy. Podróż umilały liczne pytania i komentarze użytkowników radia CB, dotyczące kampera i celu podróży. Gdy Beata robiła pyszne kolacyjne kanapki, w dwóch wyprzedzanych tirach kierowcy opowiadali sobie jak to nam jest fajnie, bo w telewizorku pomykającego kampera leci jakiś film a superbabka krząta się w kuchni...
Na kilka kilometrów przed granicą – pełne zaskoczenie. W strugach deszczu i mokrego śniegu wyłania się patrol służby celnej, który sprowadza nas do małej zatoki. Zaskoczenie jest obustronne. Dla polskich celników kamper o tej porze roku jest czymś niespotykanym. Myślałem, że kontrola zakończy się sprawdzeniem dokumentów, ale zaczęły się pytania o cel podróży, trasę itp., co jeszcze bardziej zadziwiło funkcjonariuszy. Postanowili więc to sprawdzić przeszukaniem pojazdu i weryfikacją naszych danych w komputerowej bazie. Zamieszanie skończyło się po ponad pół godzinie dużym niesmakiem, bałaganem we wszystkich pomieszczeniach, schowkach i szafkach oraz kilogramami naniesionego mazistego błota.

Mmm... ciepełko!
Nazajutrz odcinek do Wiednia pokonaliśmy w godzinę, stosując się do wszystkich ograniczeń prędkości. W kilku miejscach czyhały policyjne patrole, lecz jeżdżąc tędy kilka razy w roku doskonale o tym wiedzieliśmy... Wiosenna pogoda za oknami skłoniła nas do decyzji, że odwiedzimy tyrolskie lodowce. Za cel obieramy Sölden. Za Innsbruckiem, po zjechaniu z autostrady, z każdym przejechanym kilometrem w głąb doliny Ötztal, temperatura powietrza gwałtownie spadała. Nagle wiosenne krajobrazy zastąpiła śnieżna sceneria. Droga zrobiła się wymagająca, nie do pokonania bez zimowych opon. Minus 18°C! Kolejno mijamy malownicze osady i miasteczka, by dotrzeć do Längenfeld (1171 m n.p.m.). Miejsce to, oprócz charakterystycznych, kolorowych domów, znane jest z zespołu supernowoczesnych basenów termalnych wspaniale wkomponowanych w alpejski krajobraz. Zatrzymujemy się na Comfort-Camping Ötzal, bezpośrednio sąsiadującym z termami Aqua Dome. Nieskromna nazwa kempingu jest całkowicie uzasadniona. Usytuowanie, wygoda, organizacja i wyposażenie jest to ekstraklasa. Wszystko wzbudza zachwyt, a niezwykle przestronne toalety z łazienkami są połączeniem technologii XXI wieku (z przemieszczającą się za użytkownikiem dyskretną muzyką, oświetleniem i automatyką drzwi) z antycznie stylizowanymi, pełnymi przepychu wnętrzami upiększonymi kilkoma fontannami. Stanowiska dla kamperów są o zróżnicowanym standardzie i wielkości. Są tam ogrodzone żywopłotem działki lub stanowiska otwarte, wszystkie kompletnie wyposażone we wszelkie przyłącza. Do tego teren pedantycznie odśnieżony, ale nie “do zera” - tak, aby nie zrujnować bajecznej, zimowej scenerii. Przy recepcji jest oczywiście sklepik i przytulna restauracyjka. O zaletach tego miejsca można jeszcze długo pisać. Gdy się “ogarnęliśmy”, wyszliśmy do miasteczka, by je zwiedzić i zjeść kolację. W przytulnej, stylowej minirestauracji zaserwowano nam tyrolskie, jak się okazało, przepyszne i obfite potrawy. Rachunek zamknął się w 40 euro z piwem i winem. Aby nieco się zregenerować po podróży i spalić nadmiar kalorii, ruszyliśmy do term. Kąpiel w zewnętrznych ciepłych basenach, w nocnej scenerii, przy mrozie i padającym śniegu, robi wielkie wrażenie. Podobnie – gigantyczny, wydzielony zespół saun. Po powrocie do kampera, leżąc już w łóżkach, jeszcze długo rozprawiamy o rwącym potoku, “grającym” relaksacyjnym basenie w kształcie gigantycznego kielicha zawieszonego wysoko nad ziemią i wspaniale urządzonych oraz bajkowo zaaranżowanych saunach.

Przejechaliśmy 5750 km, podróżując głównie autostradami, najkrótszymi trasami, ze średnią prędkością podróżną ponad 95 km/h. Zużyliśmy dwie butle gazu. Wyruszyliśmy z Warszawy przez Cieszyn, Brno, Wiedeń, Salzburg, Innsbruck do Sölden. Następnie lodowiec Stubai. Później przez przełęcz Brennero, Bolzano do Cavaleze i Campitello. Stamtąd do Werony, by przez Bergamo, Savonę, Monaco i Niceę dotrzeć do Marsylii. Z powrotem - przez Weronę, a następnie przez Wenecję, Graz i Wiedeń do miejsca skąd rozpoczęliśmy przygodę. Wykorzystaliśmy siedem wspaniałych dni narciarskich i pięć ekscytujących dni nurkowych. Zwiedziliśmy kilka miast i miasteczek. Łącząc absolutnie wszystkie koszty, wyjazd kosztował nas 2700 złotych plus pakiet nurkowy 1550 PLN na dwie osoby. Wzbogaciliśmy się o moc niepowtarzalnych wrażeń i żądzę kolejnych eskapad. To była wielka przygoda!
Z nart – pod wodę 4
 
Narty w... tunelu
Poranne słońce budzi nas do kolejnego, pełnego emocji dnia. Do Sölden (1377 m n.p.m.) pozostało 20 km. Zatrzymujemy się na parkingu, bezpośrednio pod wyciągiem, wśród kilkunastu nocujących tu kamperów. Chwilę później stoimy na deskach. Ötzal Arena to 148 km doskonale przygotowanych, zróżnicowanych tras, wytyczonych pomiędzy kilkoma lodowcami, połączonymi pajęczyną kolejek i wyciągów krzesełkowych. Na szczytach lodowców umiejscowiono przemyślnej konstrukcji tarasy i platformy widokowe, wysunięte na kilkadziesiąt metrów poza ich koronę. Najdłuższa trasa liczy ponad 13 km, a ciekawostką jest to, że dwa przeciwległe zbocza szczytu Schwarze Schneid (3370 m n.p.m.) połączone są ze sobą wyciągiem i tunelem narciarskim. Infrastruktura ośrodka jest niemal doskonała. Nartostrady i wyciągi są czytelnie oznakowane, przy dolnych i górnych stacjach kolejek znajdują się przestronne bary i restauracje szybkiej obsługi. Po całodniowym białym szaleństwie przejechaliśmy do miejscowego kempingu o nazwie „Sölden”.

W szponach huraganu
Wielkanocny poranek zaczęliśmy od tradycyjnego śniadania, ale wcześniej spotkało nas ogromne zaskoczenie. Bezustannie sypiący śnieg był tak obfity, że do 1/3 wysokości przysypało nam drzwi. Do kempingowych łazienek dotarliśmy wydeptanymi tunelami. Rodzinna obsługa ośrodka uwijała się, aby – przy użyciu specjalistycznego sprzętu – oczyścić wewnętrzne drogi i ścieżki. To był prawdziwy pokaz jak można skutecznie przezwyciężyć zimę. Sypiący śnieg, huraganowy wiatr i dokuczliwy kilkunastostopniowy mróz spowodował, że byliśmy częstymi gośćmi nartostradowych restauracji. Duży kłopot miały też służby utrzymujące trasy i kolejki. Na przemian zamykano kolejne nartostrady, aby ratraki mogły je przygotować, a kolejki zatrzymywano, gdyż wichura stawiała wagoniki w poziomie. Jazda gondolami niosła ogromne emocje, gdy – miotane wiatrem – huśtały się na wszystkie strony, wyrzucając z zewnętrznych koszy narty. Był to męczący dzień ekstremalnych wrażeń.

Łup-łup w ciszy
Po południu, nie chcąc tracić czasu, przemieściliśmy się do kolejnego ośrodka narciarskiego. Lodowiec Stubaier Gletscher zamyka dolinę Stubaital. Gdy tam dotarliśmy, aura się zmieniła i szczyty tyrolskich gigantów oświetliło zachodzące słońce. Dolna stacja supernowoczesnej kolejki znajduje się na końcu krętej drogi, z wieloma tunelami (1721 m n.p.m.). Drogę zamyka gigantyczny parking. Całkowite pustkowie, zaledwie jeden nieduży hotel w charakterystycznym tyrolskim stylu. Na parkingu stoi kilkanaście kamperów i samochodów z przyczepami. Wybieramy się na wieczorny spacer. W pewnym momencie niewyobrażalnie głęboką ciszę rozrywa dudniącym echem odbijającym się od majestatycznych skalistych gór... charakterystyczne, marszowe niemieckie disco! Po ponadkilometrowej przechadzce zbliżamy się do źródła hałasu. Ogłuszająca muzyka o typowym, tępym marszowy rytmie i chóralny śpiew wzbudzają niepokojący dreszczyk, choć same teksty piosenek są zabawne i mocno samokrytyczne. Ze zdumieniem przecieramy oczy, widząc tłumy ludzi bawiących się w kompletnych lub… całkiem niekompletnych strojach narciarskich. Niektórym za parkiet służą ławy i stoły, kruszące się pod narciarskimi butami. Ci co się nie pomieścili, bawią się na dworze. Strumieniami leje się hefe-weissbier. Cofamy się w poszukiwaniu kempingu. Po drodze znajdujemy zaledwie dwa kempingi. Oba przepełnione. Ponownie jedziemy pod lodowiec. Tam panuje już nieopisana cisza. Śnieg w świetle księżyca skrzy się i głośno skrzypi. Temperatura powietrza spada do minus 23 stopni. Ustawiam termostat ogrzewania na max. mając nadzieję, że ani reduktor gazu, ani woda w zbiorniku nie zamarzną, a silnik następnego dnia da się uruchomić. Ośrodek Skikarussell Stubaital jest największym lodowcowym obszarem narciarskim w Austrii. 110 km tras, perfekcyjnie oznakowanych i utrzymanych. Do wyboru mamy trasy równiutko ubite, jak i miękkie, pozorujące jazdę po puszystym śniegu. Wszystkie stopnie trudności i trzynastokilometrowa trasa prowadząca do dolnej stacji kolejki. Rozległość nartostrad jest tak ogromna, iż momentami ma się wrażenie, że jest się w górach samemu.
Z nart – pod wodę 5

Ku słońcu
Mróz na stokach skłania nas do przemieszczenia się na południe, we włoskie Dolomity. Podróż trwa kilka godzin i do Cavalese, stolicy Val di Fiemme, docieramy przed godz. 22. Końcówka trasy stała się dramatyczna, gdy pogoda uległa pogorszeniu i zaczął sypać gęsty, mokry śnieg, a droga robiła się coraz bardziej kręta. Warunki drogowe były na tyle trudne, że zachęcani przez mijane, stojące na poboczach załogi kamperów i innych pojazdów, prawie podjęliśmy decyzję o użyciu łańcuchów. Następnego dnia gondolka wywozi nas na stoki Alpe Cermis. Z Rifugio Palon (2250 m) rozpościera się piękny widok na Dolomity, stąd też w trzech kierunkach rozchodzą się nartostrady. Po austriackich doświadczeniach widać różnicę w przygotowaniu stoków. Trasy są lepiej zabezpieczone siatkami i miękkimi bandami, których na lodowcach nie było i często jeździliśmy nad przepaściami, ale ratrakowanie jest znacząco gorsze. Do tego słabe oznakowanie szlaków. Mapki tras, które w Tyrolu są zaledwie przydatne, tu są koniecznością. Rekompensatą są typowe górskie schroniska z restauracyjkami, gdzie królują przepyszne pasty, pizza i rozgrzewające bombardino. Fajny, rodzinny ośrodek. Wieczorem przez Predazzo docieramy do Campitello (1440 m n.p.m.). Camping Caravan Park Miravalle położony jest w samym centrum miasteczka, skąd ścieżką nad rzeką w 5 minut dociera się do dolnej stacji kolejki linowej, zabierającej jednorazowo grubo ponad setkę narciarzy. Po dwóch nocach spędzonych na parkingach, do zbiorników kampera można było dolać wody, ustawić TV Sat i umyć się w dużej, stacjonarnej kabinie prysznicowej. Tu też musiałem przełożyć reduktor na butlach, gdyż w jednej skończył się gaz. Val di Fassa, ze słynną karuzelą narciarską Sella Ronda, jest magicznym magnesem ściągającym narciarzy z całego świata. Trasy wokół masywu Sella umożliwiają pokonanie w ciągu jednego dnia czterech, dla wielu najpiękniejszych, przełęczy: Passo Sella, Passo Podoi, Passo Campolongo i Passo Gardena. Do tego bezpośrednia dostępność terenów Belvedere, Arabba, Val Gardena czy lodowca Marmolada tworzy sieć ponad tysiąca km tras. Raj dla narciarzy o każdych umiejętnościach. Spostrzeżenia co do przygotowania stoków podobne jak w Alpe Cermis, lecz ich różnorodność, mnogość, położenie i krajobrazy są niepowtarzalne. Tam można się wyjeździć, opalić i wygrzać w promieniach słońca. Przytulne, gościnne miasteczka, wspaniała włoska kuchnia i niezapomniane, wszechobecne bombardino, ale też wspaniałe lokalne wino, dopełniło ocenę na szóstkę. Dolomity gościły nas w sumie cztery dni, aż do piątku.

Kamratom w sukurs
 Spotkanie z resztą nurkowej ekipy wyznaczone było na sobotę. Był czas na zwiedzenie np. Werony. I tak uczyniliśmy. Noc z piątku na sobotę spędziliśmy wśród kilku włoskich i niemieckich kamperów na parkingu przed murami starówki. Do południa zwiedzaliśmy zabytki i słynne poetyckie miejsca, z zadowoleniem spacerując w koszulach z krótkimi rękawkami. Obiad Beata przygotowała już w drodze nad morze. Niezastąpioność samochodowej nawigacji doceniliśmy w Marsylii. Bez tego urządzenia przejazd pod docelowy adres kamperem przez miasto byłby niewykonalny. Do bazy nurkowej, która jest jedną z kilkudziesięciu, dotarliśmy bezbłędnie i na czas, bez najmniejszego problemu, w przeciwieństwie do pozostałej części naszej grupy. Auto ustawiliśmy przy samym centrum nurkowym, bezpośrednio na portowym nabrzeżu. Skuter z bagażnika powędrował na ziemię i od tej pory stał się niezastąpionym środkiem transportu. Kamraci mieli mieszkać w najbliższym, oddalonym o 3 km hostelu. Tam też wyznaczyliśmy spotkanie. Malutkie cele z dwoma rzędami trzypiętrowych łóżek, bez szafki, jedynie z malutkim świetlikiem, łazienki mniejsze niż w kamperze, “ślepa”, umieszczona w przechodnim korytarzu niby-stołówka z czasowym wyłącznikiem oświetlenia. To spowodowało, że już pierwszą integracyjną, długą noc, w dziewięć osób, wesoło spędziliśmy w naszym pojeździe. Solidnie zaopatrzona lodówka i dobrze schłodzone trunki ułatwiały nam wszystkim aklimatyzację i niekończące się Polaków rozmowy.
Z nart – pod wodę 6

Wulkan Marsylia
Nurkowanie w okolicach Marsylii było rewelacyjne. Poczynając od doskonałej organizacji bazy nurkowej, poprzez superszybkie łodzie RIB, którymi dowożono nas do stanowisk nurkowych, po same miejsca nurkowe, o bajecznym ukształtowaniu, niezwykle barwne z zaskakująco bogatą fauną i florą. Wody wokół portu usiane są wrakami wielu statków, okrętów i samolotów – w większości dostępnych, bo spoczywających do 40 m głębokości. Jedynie temperatura wody w okolicach 14 stopni dawała się we znaki. Grube pianki z ocieplaczami nie zapewniały pełnego komfortu termicznego. Łącznie wykonaliśmy 10 nurkowań. Kamper dzielnie służył całej naszej dziewiątce jako świetlica, pomieszczenie rekreacyjne i zaplecze kuchenne. Marsylia jest wulkanem. Wielokulturowa społeczność oraz historia sprawiły, iż nawet rodowici Francuzi stanowczo podkreślają, że “tu jest Marsylia, a nie Francja”. Poszczególne nacje zasiedliły odrębne dzielnice i przemierzając je ulega się wrażeniu podróżowania w czasie po różnych krajach i kontynentach. Centrum miasta sprawia wrażenie przepełnionego, kipiącego tygla z wrzuconym, odbezpieczonym granatem. Marsylia gościła nas sześć dni. Przedostatniego dnia francusko-polscy właściciele bazy przygotowali wspaniałą kolację pożegnalną, ze stertą owoców morza i głównym przysmakiem – stosem świeżych, surowych ślimaków morskich. Z żalem rozstawaliśmy się ze słonecznym miastem, gospodarzami i zgraną, wesołą grupą nurkową.
Z nart – pod wodę 7

W pogoni za cieniem
Nocleg wypadł na drugim parkingu, za granicą, po stronie włoskiej. Towarzystwo dwóch belgijskich kamperów i kilku ciężarówek uznaliśmy za gwarancję bezpieczeństwa. Przed szóstą nad ranem, coś wyrwało mnie ze snu. Błyskawicznie się zerwałem i podświadomie rzuciłem za kotarkę oddzielającą kabinę kierowcy. Jakiś cień znikał za drzwiami pasażera. Na siedzeniu leżała porzucona nawigacja, wyciągnięta ze schowka w desce rozdzielczej. Zarówno prawe, jak i lewe drzwi samochodu były uchylone. Tej nocy już nie spaliśmy. Była to już druga tego typu niespodzianka w naszej wieloletniej historii podróżniczej (pierwsza, kilka lat wcześniej, w pobliżu Bordeaux zakończyła się o wiele gorzej). Dalsza podróż odbyła się już sprawnie i bez przygód. Jednym skokiem spieszyliśmy do Warszawy. W domu czekali na nas niejeżdżący na nartach i nienurkujący domownicy. Żona Justyna i pies Leon.

Kilka dni po powrocie w kamperze zamontowałem alarm z czujnikami wszystkich drzwi, z możliwością uzbrojenia zarówno od zewnątrz, jak i od wewnątrz pojazdu...

Władysław Talecki


29.12.2010
Obserwuj nas na Google News Obserwuj nas na Google News