artykuły

podrozePODRÓŻE
ReklamaBilbord Ubezpieczenia

Wasze Historie: Podróż życia...i stłuczka (+zdjęcia)

Czas czytania 6 minut
Wasze Historie: Podróż życia...i stłuczka (+zdjęcia)

Nie zawsze podróż kamperem oznacza relaks, zero stresu i błogi odpoczynek. Niestety, auta potrafią się psuć, na drodze mogą również nas zastać różne inne nieprzyjemności, które niekoniecznie muszą być naszą winą. Pani Dorota Kopczyńska przesłała do nas opowieść właśnie z takim wątkiem w tle. Ale… ostatecznie wszystko dobrze się skończyło. Zapraszamy na opowieść. 

„Czterej pancerni i pies” w naszym wydaniu to my i dwoje nastoletnich dzieci, mały rudy kundelek oraz niezwykle wygodny ford transit, na sezon przekształcany przez nas w kampera. Na wakacje 2016 zaplanowaliśmy największą jak do tej pory wyprawę: 3-tygodniowy, 7500-kilometrowy rejs drogowy przez Niemcy i Danię do Norwegii i z powrotem przez Szwecję, Danię i Niemcy do Polski. Taka wyprawa dla ograniczającej wydatki 4-osobowej rodziny z psem to nie byle co, więc przygotowania do niej – układanie trasy, wybieranie korzystnych miejsc postojowych, planowanie wydatków, zbieranie funduszy – zaczęliśmy pół roku wcześniej.

W pierwszy dzień wakacji wyruszyliśmy. Polska: Pojezierze Łagowskie, Niemcy: Hamburg i nastrojowe Morze Wattowe, Dania: wyspa Rømø, sielskie krajobrazy i malownicze wiejskie drogi, i wreszcie Hirtshals (nocujemy nad samym brzegiem Morza Północnego), przeprawa promowa do Norwegii i sama Norwegia: góry, góry, góry z wodospadami i fiordy. Jedziemy powoli i często się zatrzymujemy, zbyt wiele jest do oglądania: Heddal stavkirke, Rjukan, jezioro Tinnsjø (40 km długości), płaskowyż Hardangervidda, wodospady Vøringfossen, nadmorskie Bergen, rejs statkiem po Nærefjordzie... Kończy się pierwszy tydzień wycieczki, za nami prawie 2500 km. Nocujemy nad rzeką na ładnym kempingu pomiędzy Flåm a Aurland. 

ReklamaWasze Historie: Podróż życia...i stłuczka (+zdjęcia) 1
Kolejny dzień to niedziela, 3 lipca, urodziny Kierowcy Wycieczki. Po leniwym śniadaniu o 11.35 opuszczamy kemping i niemal natychmiast (w prezencie urodzinowym?) otrzymujemy "Przygodę". 

Drogi w Norwegii są wąskie, tak że dwa samochody, zwłaszcza szersze, nie zawsze mogą się na nich swobodnie minąć. Jechaliśmy wolno (zresztą tam nie da się jechać szybko) i trzeba uczciwie przyznać, że patrzyliśmy nie tylko na drogę, ale i na cudne góry dookoła. Kierowca kampera jadącego z przeciwka robił pewnie to samo, bo nagle łupnęło, szarpnęło autem, a na nasze kolana spadł grad tłuczonego szkła. Kamper uderzył w boczne lusterko naszego transita tak nieszczęśliwie, że lusterko wyskoczyło z obudowy, uderzyło w boczną trójkątną szybkę i ją rozbiło. Kierowca kampera niczego nie zauważył, pojechał dalej. My zatrzymujemy się kawałek dalej, przy rynku w Aurland i – ochłonąwszy – oceniamy sytuację. Na szczęście nikomu nic się nie stało, więc pozostaje sprawa auta. Dzwonimy do ubezpieczyciela, przedstawiamy sytuację. Czekając na odpowiedź, czyścimy auto z odłamów szkła, co wcale nie jest łatwe (do dziś znajduję w jakichś zakamarkach okruchy szyby). Omawianie sprawy z PZU i czyszczenie auta zajmuje nam dwie godziny, w międzyczasie pomoc oferują nam miejscowi („It’s OK? Can we help you?” – wcale nie są tacy chłodni, jak o nich mówią).

Po rozmowie z ubezpieczycielem okazuje się, że powinniśmy znaleźć w Norwegii zakład, który naprawi szkody za nasze pieniądze (jest taki ok. 100 km od nas, czynny od poniedziałku), naprawa może zająć kilka dni, a PZU zwróci nam koszty po powrocie – albo poradzić sobie jakoś na razie i naprawić auto dopiero w Polsce. Mamy namiot (zabraliśmy ze sobą za wszelki wypadek), mamy materace, śpiwory, wyjmowaną kuchenkę i zapasy, więc w zasadzie moglibyśmy ulokować się na kempingu, oddać auto do naprawy na kilka dni, a przez ten czas pochodzić po okolicy. Ale potem zostałby już tylko powrót – naprawa pochłonęłaby fundusz wyprawowy, a i urlop by się niebawem skończył. To jak to tak? Pół roku przygotowań i już koniec? Jeszcze tyle przed nami i mamy odpuścić? Nie ma mowy – Polak potrafi, więc trzeba znaleźć inne wyjście. Spróbujemy – w razie czego można powrócić do rozwiązania numer jeden.

ReklamaWasze Historie: Podróż życia...i stłuczka (+zdjęcia) 2
Potrzebne nam materiały na tymczasową szybę. Jest niedziela, godzina 13.20, więc większość sklepów będzie nieczynna. Sympatyczny sprzedawca w lokalnym sklepie z elegancką pamiątkową odzieżą radzi nam wrócić do Flåm, gdzie powinien być jeszcze czynny supermarket. Wracamy więc do Flåm i tam w supermarkecie Coop kupujemy taśmę klejącą i folię spożywczą, a na straganie z pamiątkami – dodatkowo przezroczysty płaszcz przeciwdeszczowy. Na parkingu przed sklepem samodzielnie łatamy okienko – na razie folią i taśmą klejącą. A o 15 ponownie wyruszamy w trasę.

Co było dalej? No, cóż, przejechaliśmy jeszcze – z tym łatanym tymczasowym okienkiem – jakieś 5000 km, z tego połowę w Norwegii, dojechaliśmy aż do Kristiansund, odwiedzając po drodze takie miejsca, jak Śnieżna Droga, Vang (ojczyzna kościółka Wang w Karpaczu), wodospad Vettigfossen, doliny Utladalen i Jodalen, lodowiec Briksdalbreen, Vestkapp, piaszczysta plaża w Ervice, wyspy Runde i Gurskøya, Droga Królów, Hellesylt, Geirangerfjord, Ørnesvingen, Vigra (skaliste wybrzeże z pasiastymi skałami), kamienne Ålesund, przepiękne Åndalsnes, Droga Atlantycka, Trollstigen i – najpiękniejsze moim zdaniem – sąsiadujące z górami Jotunheimen góry Valdres. W powrotnej drodze przejechaliśmy jeszcze przez Lillehammer, Oslo, Kopenhagę, zobaczyliśmy zamek Hamleta (Kronborg) i duńskie klify kredowe Stevns Klint, przekroczyliśmy bałtyckie cieśniny mostami Øresundsbron i Storebaeltbron, nie zdążyliśmy tylko zwiedzić niemieckiej Rugii. 

Okienko gruntownie zmodernizowaliśmy jeszcze przez wyjazdem z Norwegii: folię spożywczą zastąpiliśmy płaszczem przeciwdeszczowym, a całość – raz koło razu – zakleiliśmy taśmą klejącą. To rozwiązanie okazało się dużo lepsze od poprzedniego, bo cała konstrukcja była dość sztywna, przez co powodowała znacznie mniejszy hałas podczas jazdy, a to z kolei pozwoliło nam skorzystać z autostrad w Danii, w Niemczech i w Polsce (największym minusem naszego „tymczasowego okienka” było nie tyle ograniczenie widoczności – choć i to sprawiało kłopot, ile powodowanie okropnego hałasu podczas jazdy: folia łopotała jak puszczony luzem żagiel podczas zwrotu).

Podróż miała być cudowna i była cudowna, ba!, może jeszcze wspanialsza właśnie dzięki przygodzie, dzięki napotkaniu sytuacji, w których trzeba było sobie samemu poradzić, wreszcie dzięki poradzeniu sobie i nabraniu wiary, że skoro daliśmy sobie radę teraz, to i z innych tarapatów jakoś wybrniemy.

A okienko i lusterko naprawiliśmy po powrocie w znajomym warsztacie, PZU zwróciło nam koszty i teraz myślimy już tylko o kolejnej wyprawie. :)

Zachęcamy innych do tego, aby również przysyłali swoje historie związane z podróżami kamperem. Wysyłajcie nam swoje zdjęcia, teksty, filmy, opowieści albo poprzez Wiadomości Prywatne na Facebooku albo poprzez email bartlomiej.rys@warsztat.pl. Wszystkie opublikujemy, najlepsze ukażą się w naszym czasopiśmie :) 



Administrator14.03.2017 zdjęć 15
Obserwuj nas na Google News Obserwuj nas na Google News