Przez wiele lat gromadziliśmy różne sprzęty, które uzupełniły bogate wyposażenie naszej przyczepy Hobby Prestige z 1993 roku. Z biegiem czasu stała się ona ważnym elementem naszego życia rodzinnego i wspólnego spędzania wakacji z wnukami z Łebie.
Tam też spędziliśmy wakacje w 2006 roku, na naszym ulubionym Campingu Morskim w Łebie. Przyczepa jest wyposażona w kuchnię, lodówkę, toaletę z umywalką i prysznicem, drewniane meble, cztery miejsca do spania oraz przedsionek – dla wszystkich starczy więc miejsca i wygód. Na początku sierpnia wróciliśmy do Torunia. Rozpakowaliśmy się, a przyczepę zaparkowaliśmy na nowoczesnym parkingu osiedlowym z monitoringiem i szlabanem, przed oknami naszego mieszkania. Dwanaście dni później, w niedzielny poranek, wychodząc na balkon spojrzeliśmy w dół z niedowierzaniem: przyczepy nie było! To niemożliwe! Wtedy rozpoczął się nasz dramat.
W pięć minut...
Natychmiast wezwaliśmy policję. Funkcjonariusze ograniczyli się do standardowych procedur, prosząc, aby czekać na dalszy ciąg postępowania. Przez nasze głowy przetoczyły się setki myśli, hipotez i podejrzeń. Rozpacz sięgała zenitu. Mając nadzieję, że rozwiążemy sprawę po odczytaniu taśm z monitoringu, udaliśmy się do administratora. Jakież rozgoryczenie i żal nas dopadły, gdy okazało się, że zapis jest nieczytelny! Nie można było rozpoznać nawet tablic rejestracyjnych samochodu, który zaczepił naszą przyczepę i odjechał. Akcja trwała może pięć minut. Trzy osoby w kapturach na głowach zrobiły to szybko i profesjonalnie około trzeciej nad ranem. Nie wiemy czy policja pofatygowała się, by obejrzeć zapis. W rodzinie zapanowała atmosfera przygnębienia i bezradności. Policja kazała czekać i czekać.
Na własną rękę
Po przeanalizowaniu wszystkich za i przeciw postanowiliśmy podjąć poszukiwania na własną rękę. Z początku objechaliśmy wszystkie osiedla, parki, lasy, wsie i miasteczka w promieniu 50 km od Torunia. Zaglądaliśmy do komisów, ogrodów i gospodarstw. Rozwieszaliśmy ogłoszenia o kradzieży oraz wyznaczyliśmy nagrodę pieniężną za pomoc w jej odnalezieniu. Równocześnie śledziliśmy w prasie ogłoszenia dotyczące okazyjnej sprzedaży przyczep kempingowych oraz aukcje internetowe. Niestety, odzewu nie było żadnego. Jedni mówili nam, aby dać sobie spokój, bo i tak nie znajdziemy, inni wspierali dając m.in. na mszę do św. Antoniego (od rzeczy zagubionych). Postanowiliśmy nie poddawać się i szukać dalej.
W stronę morza
Nie mogąc pogodzić się z utratą dorobku naszego życia, podjęliśmy decyzję, aby wyruszyć w Polskę w poszukiwaniu naszej przyczepy. Na wszelki wypadek zabraliśmy dokumenty, zdjęcia przyczepy oraz kluczyki. W połowie września ruszyliśmy przed siebie w stronę wybrzeża. Może ktoś w to nie uwierzy, ale objechaliśmy kilkadziesiąt miast i miasteczek – począwszy od Chojnic, poprzez Tucholę, Bytów, Manowo, Koszalin itd. Wypatrując przyczepy nad jeziorami, w ogrodach, komisach czy firmach specjalizujących się w sprzedaży przyczep (czasem było ich 5 na polu, a czasem 200!) z daleka co druga wyglądała jak nasza... Po wielu rozmowach, w Koszalinie usłyszeliśmy zdanie: „Jedźcie dalej w stronę Helu!” Pojechaliśmy.