artykuły

podrozePODRÓŻE
ReklamaBilbord - Stenaline 03.04-30.04 Sebastian

To zdarzyło się w Polsce

Czas czytania 5 minut
To zdarzyło się w Polsce

Przez wiele lat gromadziliśmy różne sprzęty, które uzupełniły bogate wyposażenie naszej przyczepy Hobby Prestige z 1993 roku. Z biegiem czasu stała się ona ważnym elementem naszego życia rodzinnego i wspólnego spędzania wakacji z wnukami z Łebie.

Tam też spędziliśmy wakacje w 2006 roku, na naszym ulubionym Campingu Morskim w Łebie. Przyczepa jest wyposażona w kuchnię, lodówkę, toaletę z umywalką i prysznicem, drewniane meble, cztery miejsca do spania oraz przedsionek – dla wszystkich starczy więc miejsca i wygód. Na początku sierpnia wróciliśmy do Torunia. Rozpakowaliśmy się, a przyczepę zaparkowaliśmy na nowoczesnym parkingu osiedlowym z monitoringiem i szlabanem, przed oknami naszego mieszkania. Dwanaście dni później, w niedzielny poranek, wychodząc na balkon spojrzeliśmy w dół z niedowierzaniem: przyczepy nie było! To niemożliwe! Wtedy rozpoczął się nasz dramat.

W pięć minut...
Natychmiast wezwaliśmy policję. Funkcjonariusze ograniczyli się do standardowych procedur, prosząc, aby czekać na dalszy ciąg postępowania. Przez nasze głowy przetoczyły się setki myśli, hipotez i podejrzeń. Rozpacz sięgała zenitu. Mając nadzieję, że rozwiążemy sprawę po odczytaniu taśm z monitoringu, udaliśmy się do administratora. Jakież rozgoryczenie i żal nas dopadły, gdy okazało się, że zapis jest nieczytelny! Nie można było rozpoznać nawet tablic rejestracyjnych samochodu, który zaczepił naszą przyczepę i odjechał. Akcja trwała może pięć minut. Trzy osoby w kapturach na głowach zrobiły to szybko i profesjonalnie około trzeciej nad ranem. Nie wiemy czy policja pofatygowała się, by obejrzeć zapis. W rodzinie zapanowała atmosfera przygnębienia i bezradności. Policja kazała czekać i czekać.

ReklamaTo zdarzyło się w Polsce 1
To zdarzyło się w Polsce 2




Na własną rękę
Po przeanalizowaniu wszystkich za i przeciw postanowiliśmy podjąć poszukiwania na własną rękę. Z początku objechaliśmy wszystkie osiedla, parki, lasy, wsie i miasteczka w promieniu 50 km od Torunia. Zaglądaliśmy do komisów, ogrodów i gospodarstw. Rozwieszaliśmy ogłoszenia o kradzieży oraz wyznaczyliśmy nagrodę pieniężną za pomoc w jej odnalezieniu. Równocześnie śledziliśmy w prasie ogłoszenia dotyczące okazyjnej sprzedaży przyczep kempingowych oraz aukcje internetowe. Niestety, odzewu nie było żadnego. Jedni mówili nam, aby dać sobie spokój, bo i tak nie znajdziemy, inni wspierali dając m.in. na mszę do św. Antoniego (od rzeczy zagubionych). Postanowiliśmy nie poddawać się i szukać dalej.

W stronę morza
Nie mogąc pogodzić się z utratą dorobku naszego życia, podjęliśmy decyzję, aby wyruszyć w Polskę w poszukiwaniu naszej przyczepy. Na wszelki wypadek zabraliśmy dokumenty, zdjęcia przyczepy oraz kluczyki. W połowie września ruszyliśmy przed siebie w stronę wybrzeża. Może ktoś w to nie uwierzy, ale objechaliśmy kilkadziesiąt miast i miasteczek – począwszy od Chojnic, poprzez Tucholę, Bytów, Manowo, Koszalin itd. Wypatrując przyczepy nad jeziorami, w ogrodach, komisach czy firmach specjalizujących się w sprzedaży przyczep (czasem było ich 5 na polu, a czasem 200!) z daleka co druga wyglądała jak nasza... Po wielu rozmowach, w Koszalinie usłyszeliśmy zdanie: „Jedźcie dalej w stronę Helu!” Pojechaliśmy.

ReklamaŚT2 - biholiday 06.03-31.05 Sebastian

W Jastarni…
Im bliżej morza, tym przyczep kempingowych coraz więcej, a zmęczenie daje się we znaki. Jest 16 września 2006 roku. Kolejny dzień poszukiwań rozpoczynamy od Władysławowa i okolic, kierując się na Półwysep Helski. To tylko i aż 30 km miejsc kempingowych, ale nie poddajemy się. Wchodzimy na kolejny kemping – Nowa Maszoperia w Jastarni. Po raz kolejny szukamy wzrokiem naszej przyczepy i nagle... To niemożliwe: jest! Nasza! Przed przyczepą leży część naszego sprzętu, jest podłączona do prądu, zewnętrzne znaki szczególne zgadzają się, brak tablicy rejestracyjnej. Nie dając nic po sobie poznać, wychodzimy poza teren kempingu. Wzywamy policję. Są po 10 minutach, a my ze łzami radości przedstawiamy całą sprawę. Policja podejmuje czynności wyjaśniające. Przyjeżdża ekipa techników, my po raz kolejny potwierdzamy obecność znaków szczególnych. Świadkowie są przesłuchiwani. Im więcej pytań, tym mniej wiadomo, skąd się tu wzięła i kto ją użytkuje. Mimo braku tabliczki znamionowej i tablicy rejestracyjnej, policja potwierdza naszą własność i podejmuje decyzję o przetransportowaniu przyczepy lawetą na parking policyjny za Wejherowem do rozstrzygnięcia sprawy. Po miesiącu otrzymujemy informację o możliwości odbioru przyczepy, a sprawa zostaje umorzona. Sprawców nie wykryto… Przyczepa była podrapana i poobijana w kilku miejscach. Tabliczka znamionowa była zerwana, druga porysowana ostrym narzędziem tak, żeby nie było można odczytać danych przyczepy. Zginął bagażnik samochodowy na rowery, sztućce, które były pamiątką rodzinną, wełniany koc i inne drobiazgi. Wewnątrz panował bałagan, pościel była porozrzucana, brudne talerze stały w kilku miejscach. Wszystko wyglądało tak, jakby ktoś uciekł w popłochu. Znaleźliśmy także kilka rzeczy, które ktoś pozostawił, m.in. męskie kosmetyki.

Kilka słów o nas
Czytając naszą historię, ktoś może pomyśli, że niewiele nas te poszukiwania kosztowały. Otóż, jesteśmy małżeństwem 60-latków - jeszcze pełni życia, ale zdrowie już nie takie, jak kiedyś. Ponieśliśmy kilkutysięczne straty finansowe, z tytułu poszukiwań i ponownej rejestracji przyczepy (a nie łatwo to zrobić bez tabliczek znamionowych). Historia ta odbiła się poważnie na naszym zdrowiu, jednak radość z odzyskania naszej własności dała nam poczucie ogromnej satysfakcji. Mimo że nie ujęto sprawców. To wydarzyło się naprawdę, choć trudno w to uwierzyć. Piszemy naszą historię, siedząc w odzyskanej przyczepie w sierpniu 2007 roku, oczywiście w Łebie.

Jan i Alicja z Torunia
(nazwisko i adres do wiadomości redakcji)


03.03.2009
Obserwuj nas na Google News Obserwuj nas na Google News