Co prawda nie urodziłem się w przyczepie, ale z caravaningiem mam do czynienia od najmłodszych lat – w mojej rodzinie należę do trzeciego pokolenia caravaningowców. Taki jest w skrócie mój rodowód. A teraz do rzeczy, to znaczy coś apropos konkursu „To zdarzyło się naprawdę…”. Otóż w roku 1998 – miałem wtedy 12 lat – pojechałem z dziadkami na światowy zlot FICC Rally do Łeby, tam w czasie zwiedzania terenów zlotowych natknąłem się w sektorze brytyjskim na bardzo ciekawą dekorację, składającą się z proporczyków tworzących piramidę. Dekoracja ta stała przed namiotem pary turystów angielskich, którzy nawiązali ze mną rozmowę – tu należy dodać, że język angielski opanowałem w miarę dzięki uporowi mojej babci, która zafundowała mi dodatkowe lekcje.
Nawiązana znajomość z Anglikami zaowocowała zaproszeniem mnie z dziadkami na zamknięty wieczór towarzyski do sektora angielskiego. Były przemówienia, które tłumaczyłem dziadkom i była degustacja potraw angielskich. Gdy tak rozmawialiśmy z „naszymi” Anglikami podszedł do nas jakiś pan i przedstawił się jako prezes „The Camping and Caravaning Club” (najstarszy i największy klub campingowy w Anglii). Po krótkiej rozmowie ten pan przyniósł obite materiałem pudło, z którego wyjął medal wiszący na wstędze z szeregiem tabliczek, na których umieszczone były nazwiska, okazało się, że są to nazwiska kolejnych prezesów tegoż klubu. Ten pan wskazał na wstędze miejsce, w którym zostanie przymocowana tabliczka z jego nazwiskiem, po czym zawiesił tę wstęgę na mojej szyi (ten moment został uwieczniony na zdjęciu). Poczułem się bardzo zaszczycony. A wszystko to zdarzyło się dzięki temu, że trochę znałem język angielski. Turyści cudzoziemcy są bardzo otwarci na nowe znajomości, trzeba tylko umieć się z nimi porozumieć.
Tadeusz Szablak
(członek Automobilklubu Polski)