Archipelag Lofotów tworzy kilka większych i kilkadziesiąt małych wysp, leżących na Morzu Norweskim. Uformowały go lodowce i trzęsienia ziemi. Pomimo, że archipelag leży już za Kręgiem Polarnym, panuje tu specyficzny klimat. Dzieje się to za sprawą ciepłego prądu norweskiego, który jest odnogą Golfsztromu. Zimą morze nigdy tu nie zamarza, a latem temperatura sięga kilkunastu stopni.
Na lądzie szata roślinna jest dosyć skąpa, ale za to w głębinach morskich kwitnie bardzo bujne życie... – w wodach tych żyją liczne gatunki fauny morskiej, poczynając od największych jak wieloryby i orki, poprzez liczne gatunki ryb, kończąc na krabach, ośmiornicach i krewetkach. Na targu rybnym Fisketorget w Bergen można spróbować prawie wszystkiego co żyje w morzu, nie wyłączając wędzonego wieloryba, pomimo że od 1986 r. obowiązuje na świecie zakaz połowu wszelkich dużych gatunków. Jednak takie kraje jak Japonia, Islandia i Norwegia nie zaprzestały wielorybnictwa, wykorzystując nieprecyzyjne przepisy. Większe wyspy archipelagu Lofotów (licząc od południa) to: Rost, Vaeroy, Moskenesoy, Flakstadoy, Vestvagoy, Gimsoy i Austvagoy. Postanowiliśmy kolejno je odwiedzić – kamperem.
W A stare rorbuer zamieniono na hotel.
Bodo Do Bodo dojechaliśmy drogą nr 80, która w mieście doprowadza prosto do przystani promowej. Po drodze, na stacji Shell, opróżniliśmy kasetę WC i pozbyliśmy się ścieków. Przy przystani jest duży plac, na którym można zatrzymać się na dowolnie długi czas. W pobliskim budynku poczekalni, oprócz informacji jest także bufet i bezpłatne WC. Okazało się, że najmniejsza i najmniej popularna wśród turystów wyspa Rost ma dość ograniczone połączenia z Bodo i Moskenes, toteż zdecydowaliśmy, że nie będziemy się na niej zatrzymywać na dłużej. Bodo to największe miasto okręgu Nordland. Nie zachwyca urodą, bo większość starej zabudowy spłonęła w czasie II wojny światowej. Dużą atrakcją są stojące przy nabrzeżu w centrum miasta kutry poławiające krewetki. Rybacy sprzedają je w bardzo rozsądnej, jak na Norwegię, cenie. Krewetki są już przygotowane i można je konsumować przy rozstawionych w pobliżu stołach. Z obiektów wartych zobaczenia należy wymienić Muzeum Lotnictwa oraz kamienny kościół wzniesiony w 1240 r. Zaś do ciekawostek przyrodniczych należy zaliczyć fakt, że upodobały go sobie orły. Ich majestatyczne sylwetki są tu często widoczne na niebie. Wypłynęliśmy promem z Bodo w kierunku Lofotów. Trasa rejsu wiodła najpierw na wyspę Rost, a potem na Vaeroy. Bilet kosztował 672 NOK, czyli ok. 350 zł (za kamper poniżej 6 m długości i dwie osoby). Okoliczne wzgórza i wysepki wyglądały uroczo w wysoko jeszcze wiszącym nad horyzontem słońcu. W tych szerokościach w okresie od 27 maja do 15 lipca słońce praktycznie nigdy nie zachodzi...
Urok drewnianych domków Po prawie czterech godzinach spokojnego rejsu wyłoniły się na horyzoncie wysepki tworzące archipelag Rost. Jest ich podobno ponad 360, toteż mijamy setki skalistych wysepek – jedne nagie, inne porośnięte niską roślinnością. Z niemal pionowych skał spadają srebrzyste nitki wodospadów, gdzieniegdzie sterczy czerwono-biała latarnia morska. Natura oszałamia wszystkimi odcieniami zieleni i szarości. Tam, gdzie brzeg jest nieco bardziej gościnny, wyrastają przystanie i samotne drewniane domki – najwięcej jest rdzawoczerwonych, żółtych i niebieskich. W większości pokryte są dachówką z kamiennego łupka, ułożoną w rybią łuskę. Największa z wysepek (Rostlandet) jest bardzo płaska, ma tylko 12 m wysokości. Za to inne w najbliższej okolicy wyglądają jak pomniki stojące w wodzie. Po kilku minutach kluczenia pomiędzy szkierami prom zacumował do nabrzeża, na którym stało kilka drewnianych domków, dosłownie oblepionych mewami różnych gatunków. Gmina Rost liczy zaledwie około 600 mieszkańców.
Magazyn National Geographic Traveler umieścił Lofoty na trzecim miejscu wśród najpiękniejszych archipelagów na świecie.
Wszechobecne towarzystwo ptaków Po dalszych dwóch godzinach rejsu, byliśmy już na Vaeroy. Plac parkingowy przy przystani promowej (N 67°39.156, E 12°42.642) doskonale nadaje się na postój. Pomimo późnej pory było zupełnie widno, więc pojechaliśmy na wcześniej wybrane miejsce postojowe. Asfaltowa droga biegła wzdłuż wschodniego wybrzeża, a od cypla Nordland – północnym skrajem wyspy. Tak dojechaliśmy do nieczynnego lotniska i tu skończył się asfalt. Dalej już szuter i budowa drogi, dlatego dojazd do placu postojowego był niemożliwy. Z konieczności zostaliśmy na parkingu przy lotnisku (N 67°41.394, E 12°40.476). Z miejsca tego roztaczał się wspaniały widok na bezkresny ocean, a nigdy niezachodzące słońce dopełniało obrazu. Kilkanaście metrów od kampera szumiało morze, w powietrzu unosiły się stada ptaków. Istna sielanka!
W krainie sztokfisza taki widok staje się coraz rzadszy...
Miejsce to jest znane jako doskonały punkt startowy do wycieczek na południowo-zachodnią część wyspy. Znajduje się tam wyludniona wioska i klify, które zamieszkują różne gatunki ptaków. Wybraliśmy się też na taką wycieczkę; zajęła nam ponad osiem godzin...Szlak wiódł wzdłuż poszarpanego północnego wybrzeża wyspy, przez rumowiska głazów i zboczami spadającymi kilkadziesiąt metrów pionowo w dół, prosto do morza. Za nieodłącznego towarzysza mieliśmy świszczący wiatr. Po pewnym czasie stada mew trójpalczastych, alk, petreli i wydrzyków przestały robić na nas wrażenie. Tak samo jak rybitwy, głuptaki czy nurzyki. Dalej szlak skręcił w głąb lądu, aby przejść przez wysoką przełęcz na południowe wybrzeże nad zatoką Mastadvika. Po kilku kilometrach doszliśmy do opuszczonej przez mieszkańców wioski Mastad (N 67°38.676, E 12°35.61). Większość domów wygląda tak, jakby zaraz ktoś miał z nich wyjść – są zupełnie nienaruszone. Przyczyna wyludnienia była bardzo prozaiczna: niechęć młodych do życia w izolacji od zdobyczy cywilizacji. Życie było tu tak trudne, że mieszkańcy tej wioski wyhodowali nawet specjalną rasę psów, pomagających im w łapaniu ptaków, a głównie maskonurów, którymi wzbogacali swą dietę. Generalni jednak wyspiarze darzą skrzydlatych współmieszkańców dużą sympatią, a wyspa Vaeroy ma w herbie maskonura. Aby zobaczyć gniazdujące ptaki, należy wspiąć się stromym podejściem, ponad 400 metrów, na górujące nad wioską klifowe wzgórze. Nie mogliśmy się powstrzymać przed... objazdem wyspy kamperem. Zamieszkana jest tylko południowo-wschodnia jej część, a liczba stałych mieszkańców nieznacznie przekracza 700 osób. Dociera tu jeszcze niewielu turystów, toteż wyspa zachowała swój dawny charakter. Większość mieszkańców w dalszym ciągu żyje tu z połowu ryb. Przy wielu domach suszą się one na żerdziach nad wejściem. W okolicach portu dużą przestrzeń zajmują drewniane rusztowania do suszenia dorszy (sztokfiszy), jeszcze częściowo zapełnione rybami, co jest już rzadkim widokiem na bardziej turystycznie popularnych wyspach Lofotów. Odwiedziliśmy także, jeden z kilku istniejących na wyspie, ośrodek obsługi turystów organizujący połowy ryb, ptasie safari i morski rafting. Możliwy jest tu także postój kamperów (N 67°39.468, E 12°42.288). Na zakończenie pobytu na Vaeroy, już w kolejce do promu do Moskenes, złowiłem kilka ryb. Koszt przeprawy to 308 NOK, czyli ok.165 zł.
Poznawać Lofoty z wody. Bezcenne.
Ryby? Wszędzie! Znaczna część turystów odwiedzających Lofoty próbuje swych sił w wędkowaniu. Jest to zwłaszcza dobre miejsce dla początkujących, gdyż szybko można uzyskać zadowalające efekty. Złowić tutaj rybę to żadna sztuka, a dodatkową zachętą jest fakt, że w Norwegii na łowienie ryb w morzu nie potrzeba żadnych zezwoleń. Prawie każda z mijanych miejscowości oferuje morskie safari w różnych konfiguracjach. Można łowić sprzętem własnym albo wypożyczonym od organizatora. Łódź może być wyposażona w echosondę do wykrywania ławic ryb lub też należy się zdać na znajomość akwenu przez prowadzącego. Można też samemu wypożyczyć łódkę z silnikiem lub bez i próbować szczęścia indywidualnie. Podstawowy sprzęt to wędzisko długości ok. 240 cm z kołowrotkiem, żyłką (najlepiej plecionka 0,40 i ciężarek 150 albo 200 g, gdyż głębokości bywają duże, a morskie większe ryby nie pływają przy powierzchni). Można także łowić z brzegu, ale musi on być wysoki (głównie skalisty), a woda od razu głęboka na kilka do kilkunastu metrów. Uwaga! Zwłaszcza po deszczu kamienie są bardzo śliskie, woda zimna i nie ma szans na wyjście po wpadnięciu. Dużo łatwiej łowić z mostów, pomostów i pirsów. Wszędzie wolno! Także w portach. Nie wszędzie złowi się dorsza, częściej trafiają się czarniaki i rdzawce. Zdarza się ryba mniej popularna jak np. bardzo smaczna sola. Wypływając łódką kawałek w morze, możemy być pewni sukcesu.
Na kempingu Sørlandet Feriesenter.
Miejscowość A Po północy, po prawie dwóch godzinach rejsu, prom zacumował przy nabrzeżu w Moskenes. Nadmiar wrażeń i brak ciemności spowodowały, że nie myśleliśmy o spaniu. Postanowiliśmy od razu jechać do miejscowości A, w której zaczyna się „Droga Króla Olafa” czyli E10, która miała nam towarzyszyć przez pozostałe wyspy Lofotów, aż do granicy ze Szwecją. Cała trasa, bez bocznych odgałęzień, liczy około 170 km. Po wybudowaniu mostu nad cieśniną Raftsundet, łączącego wyspę Austvagoy ze stałym lądem, nie ma już na tej trasie przepraw promowych. W A zatrzymaliśmy się na parkingu przy Muzeum Sztokfisza (Lofoten Torrfiskmuseum) i w końcu, zasłaniając okna (bo w dalszym ciągu widno), poszliśmy spać (N 67°52.968, E 12°59.01). Rano okazało się, że kawałek dalej, za tunelem, jest bardzo duży parking (bezpłatny), na którym stało kilkanaście kamperów (N 67°5.788, E 12°58.668). Rekonesans ten zaowocował też trafieniem do tradycyjnej piekarni, gdzie nabyliśmy pyszne cynamonowe bułeczki do porannej kawy. Tak wzmocnieni wybraliśmy się na zwiedzanie Muzeum Sztokfisza (wstęp 50 NOK). Ekspozycja daje obraz życia i pracy mieszkańców Lofotów. Z A pojechaliśmy do pobliskiego Sorvagen, gdzie znajduje się bardzo ciekawe muzeum telekomunikacji (Norsk Telemuseum). To tutaj w 1906 r. uruchomiono pierwszą w północnej Europie stację telegrafii bezprzewodowej. Odtąd znacznie wzrosło bezpieczeństwo żeglugi na tych wodach. Warto zatrzymać się też w miasteczku Reine, które jest popularnym miejscem wypoczynku. Wznosi się nad nim, wysoki na 448 m, szczyt Reinebringen, z którego roztacza się panorama na prawie cały archipelag.
Wyspa Flakstadoy – jak Karaiby! Tutaj, jeszcze bardziej niż na wyspie Vaeroy, Lofoty objawiają się w całej swojej krasie. Widoki zapierają dech w piersiach: skaliste góry, białe piaszczyste plaże i szmaragdowe morze. Prawie jak na Karaibach, ale temperatura wody (około10°C) odstraszała od kąpieli. Miejscowość Ramberg jest bardzo przyjazna dla kamperów. WC można opróżnić w starej przystani promowej, natomiast w zależności od pogody (kierunku i siły wiatru) miejsce postojowe należy wybrać albo od strony fiordu (N 68°05.508, E 13°13.698) albo od strony otwartego morza, przy piaszczystej plaży (N 68°0.586, E 13°13.998). Pogoda dopisywała, więc postanowiliśmy zostać tu na kilka dni. Odwiedziliśmy też tutejsze Muzeum Sztuki Lofockiej. Krótki postój w Vikten zaowocował zwiedzeniem bardzo ciekawej dmuchalni szkła artystycznego. Za miejscowością Napp, jedną z największych wiosek rybackich na Lofotach, wjechaliśmy do tunelu, który wyprowadził nas już na następną wyspę, Vestvagoy.
Na połów!
U wikingów i nie tylko... W Leknes, na stacji Esso, jest możliwość zrzucenia ścieków, a kilkanaście kilometrów dalej, w miejscowości Borg znajduje się Muzeum Wikingów (Lofotr Vikinguseet), do którego wstęp kosztuje 120 NOK. Nie sposób jest je przeoczyć, jadąc drogą E10. Tuż przy drodze znajduje się duży parking (bezpłatny), który może także służyć za miejsce noclegowe (N 68°14.40, E 13°44.868). Warto zobaczyć także zrekonstruowany tzw. długi dom, czyli siedzibę lokalnego wodza wikingów. Z zewnątrz dom wygląda jak wielka łódź odwrócona do góry dnem. Wiele przedmiotów pochodzi z wykopalisk prowadzonych tu do 1994 roku. Obecnie, przebrani w stroje z epoki pracownicy muzeum, demonstrują życie i obyczaje wikingów.
Krewetkowa uczta u rybaka w Bodo.
Z zamiarem dotarcia do Eggum pojechaliśmy dalej. Skręciliśmy w drogę Rv 831, która wiła się wschodnią stroną daleko wychodzącego w morze cypla. Po 10 km byliśmy na miejscu. Skończyła się asfaltowa droga, a wjazd na jej dalszy, już szutrowy odcinek, odgradzał szlaban. Była też puszka i tabliczka z napisem, że dalsza droga jest płatna. Wjazd na krótki postój kosztuje 20 NOK, a za nocleg w kamperze należy zapłacić 100 NOK. Opłatę uiszcza się przez wrzucenie do puszki odpowiedniej kwoty. Na końcu drogi był plac postojowy, z którego rozpościerał się widok na bezkresny ocean. Znów mieliśmy tu okazję podziwiać nigdy niezachodzące słońce. Obecnie w tym celu odwiedzają to miejsce turyści, ale w czasie II wojny światowej Niemcy mieli tu najdalej na północ wysuniętą bazę radarową. Pozostał po niej obsypany ziemią potężny bunkier z kamieni. W części wyremontowanej właściciel tego terenu prowadzi bufet (N 68°18.414, E 13°39.072). Kolejnym mostem wjechaliśmy na wyspę Gimsoy. Droga E10 na tej wyspie biegnie jej południowym krańcem, po półkach wykutych w skale. Z lewej strony wysokie góry, a z prawej – morze. Opuszczając Gimsoy, przejechaliśmy na ostatnią już dużą wyspę archipelagu Lofotów – Austvagoy. Most (Gimsoystraumen Bru) jest długi na prawie 850 m. Gdy podmuchy wiatru są zbyt silne, ruch na nim jest okresowo wstrzymywany.
Wyspa Austvagoy Z wyspy tej jest możliwość dojazdu do osławionego Henningsvaer – wioski rybackiej z tradycyjną architekturą, charakterystyczną dla Lofotów. Już sama droga dojazdowa (nr 816), wijąca się przez archipelag skalistych wysepek, jest bardzo malownicza. Połączenie z wioską umożliwiają dwa mosty. Spotkaliśmy tu wyjątkowo dużo turystów przybyłych kamperami (N 68°09.342, E14°12.29). Następnego dnia wróciliśmy na E10 i pojechaliśmy w kierunku Kabelvag. Kilkaset metrów przed tą miejscowością skręciliśmy w prawo w ulicę Storvaganveien (są drogowskazy), która doprowadza do dwóch ciekawych obiektów. Jednym z nich jest Muzeum Lofotów (Lofotmuseet), wstęp 60 NOK. W głównym budynku, z 1815 r., zgromadzono sprzęt służący do życia i połowów w XVIII i XIX wieku. Prymitywne chatki o dachach porośniętych trawą, składają się z dwóch izb. Pierwsza była przechowalnią sprzętu rybackiego, a druga pełniła rolę kuchni, sypialni i salonu. Obok chatek ustawiono długie na ponad 10 m łodzie, które dawniej służyły do połowów ryb. Innym, wartym odwiedzenia obiektem turystycznym jest akwarium (Lofotakvariet). Wstęp kosztuje 100 NOK. W dużym zbiorniku mogliśmy podziwiać ryby oraz ssaki morskie występujące w wodach oblewających Lofoty. Uzupełnieniem były pokazy multimedialne. Z Kabelvag było już niedaleko do Svolvaer, gdzie przypływa wiele promów z Bodo. Większość budynków nabrzeża stoi w wodzie, wsparta na palach. Nad miastem wznosi się Svolvaergeita – góra zakończona 40-metrową, rozdwojoną skałą. Sprawni i odważni przeskakują z jednego czubka na drugi, pokonując 1,5-metrową szczelinę. Początki historii tej miejscowości sięgają średniowiecza. Była to pierwsza osada za kołem podbiegunowym. Obecnie Svolvaer jest uważane za „stolicę” Lofotów, a ze swymi 5 tys. mieszkańców jest największym miastem tego regionu i ważnym portem handlowym. Do ciekawszych obiektów należy zaliczyć muzeum II wojny światowej (Lofoten Krigsminnemuseum). I tak dotarliśmy do Hanoy, ostatniej miejscowości na Lofotach, skąd most nad cieśniną Raftsundet doprowadził nas na stały ląd. Drogą Króla Olafa pojechaliśmy dalej, w kierunku Szwecji...
Informujemy, że zaktualizowaliśmy naszą Politykę prywatności (dostępną w regulaminie). W dokumencie tym wyjaśniamy w sposób przejrzysty i bezpośredni jakie informacje zbieramy i dlaczego to robimy.
Nowe zapisy w Polityce prywatności wynikają z konieczności dostosowania naszych działań oraz dokumentacji do nowych wymagań europejskiego Rozporządzenia o Ochronie Danych Osobowych (RODO), które będzie stosowane od 25 maja 2018 r.
Informujemy jednocześnie, że nie zmieniamy niczego w aktualnych ustawieniach ani sposobie przetwarzania danych. Ulepszamy natomiast opis naszych procedur i dokładniej wyjaśniamy, jak przetwarzamy Twoje dane osobowe oraz jakie prawa przysługują naszym użytkownikom.
Zapraszamy Cię do zapoznania się ze zmienioną Polityką prywatności (dostępną w regulaminie).