artykuły

podrozePODRÓŻE
ReklamaBilbord - bookingcamper zacznij zarabiac

Różnobarwna, kontrastowa, magiczna

Czas czytania 13 minut
Różnobarwna, kontrastowa, magiczna

Co mi zrobiłaś Gruzjo, że tak za Tobą tęsknię? Ta myśl nieustannie dudni mi w głowie od powrotu z wakacyjnej wyprawy. Minęły już trzy miesiące, a uczucie nie słabnie. Czy można zakochać się w kraju i czy kraj może to uczucie odwzajemnić?

Moim zdaniem TAK, a subiektywnym uzasadnieniem niech będzie ta relacja z wyprawy samochodem terenowym do kraju wciśniętego między potężne pasma Wielkiego i Małego Kaukazu, do kraju leżącego jeszcze w Azji i już w Europie, lub może odwrotnie, do kraju bardzo nam Polakom bliskiego i przyjaznego.

Różnobarwna, kontrastowa, magiczna 1

Nieraz nad ranem zaskoczył nas przymrozek (lipiec 2014).

Ważny jest plan i... pojazd
Ta wyprawa miała być wyjątkowa. I taka była. Zaczęło się od zmiany planów. Z powodu konfliktu na Ukrainie, trzeba było zaplanować nową trasę. Nie udało się dumnie wkroczyć do Gruzji od strony Rosji słynną Gruzińską Drogą Wojenną, która od wieków jako jedyna umożliwia podróż z Europy na Zakaukazie przez masyw Wielkiego Kaukazu. Podróż statkiem przez Morze Czarne jest zupełnie nieopłacalna, a ponadto statek płynie trzy dni, jedynie dwa razy w miesiącu. Pozostała trasa przez Turcję, okalająca Morze Czarne od południa. Droga nagle wydłużyła się z początkowych 2900 km do 3300 km, a ponieważ postanowiliśmy niejako „po drodze” skorzystać z uroków kempingów greckich nad Morzem Śródziemnym, dystans do pokonania wzrósł do niebagatelnych 3500 km. Jednak licytacja liczbą kilometrów, gdy operuje się tysiącami, łatwa jest jedynie na mapie i nie ma sensu szczególnie wtedy, gdy podróżuje się, jak w naszym przypadku, samochodem terenowym. Do dyspozycji naszej czteroosobowej rodziny pozostawała dumna, bo pełnoletnia Toyota Land Cruiser HDJ 80 z wolno ssącym silnikiem Diesla o pojemności blisko 4,2 l i mocy 130 KM, profesjonalnie przygotowana do wypraw terenowych przez firmę Podróże4x4.pl. Dwa baki paliwa o łącznej pojemności 96 l, podniesione zawieszenie, terenowe opony klasy MT, snorkel i wzmocnione zderzaki czyniły z niej pojazd gotowy na ekstremalne przygody.
ReklamaRóżnobarwna, kontrastowa, magiczna 2
W naszym przypadku, z uwagi na fakt, że planowaliśmy głównie noclegi „na dziko”, kluczową sprawą było przygotowanie pełnego wyposażenia kempingowego. W Gruzji, szczególnie wysoko w górach, bywa zimno. Mimo iż wyprawa miała miejsce w lipcu, należało zabrać ze sobą również ciepłe ubrania. Chcąc nocować na górskich polanach, absolutnie niezbędne są ciepłe śpiwory. Korzystając ze wskazówek znajomych, przygotowaliśmy się do wyjazdu najlepiej jak umieliśmy. Cel podróży: Batumi. Tam organizator Mariusz Pietrzycki z firmy Podróże4x4.pl wyznaczył punkt spotkania dla osiemnastu ekip samochodowych, które podzielone na dwie grupy w dwanaście dni miały przemierzyć wszystkie najpiękniejsze zakątki Gruzji. Wiedząc, że spotkanie ekip miało nastąpić w niedzielę po południu, wyznaczyliśmy sobie wtorek rano na dzień startu. Pięć i pół dnia na dojazd, biorąc pod uwagę mały postój w Grecji wydawały się rozsądnym planem. Na wyznaczonej trasie znalazły się kolejno Słowacja, Węgry, Serbia, Grecja i Turcja.
Różnobarwna, kontrastowa, magiczna 3

W tej sposób nocowaliśmy w czasie całej wyprawy. Tutaj przygotowujemy się do obiadu.

Kilometr po kilometrze
Pierwszy nocleg, tydzień przed wyjazdem, zarezerwowaliśmy w Serbii w miejscowości Leskovac. Jak się okazało, plan był dość ambitny. Do celu dojechaliśmy tuż przed północą. Dystans 1280 km dla samochodu przygotowanego do jazdy głównie terenowej jest na granicy jego fizycznych możliwości. Wiele znanych nam osób planuje swoją podróż tak, by Serbię przejechać bez noclegu. My odczarowaliśmy ten mit. Znalezienie przyzwoitego motelu przy autostradzie nie jest trudne, a każdemu kierowcy należy się porządny wypoczynek.
ReklamaRóżnobarwna, kontrastowa, magiczna 4
Następnego dnia, w środę, w stolicy Macedonii połączyliśmy się z trzyosobową rodziną podróżującą Nissanem Patrolem GT, z którą od tej pory mieliśmy dzielić trudy podróży. Jazda w grupie daje większe poczucie bezpieczeństwa. Dodatkowo, dalsza wspólna podróż mocno nas zintegrowała i zyskaliśmy przyjaciół na kolejne wyjazdy. Z Macedonii wjechaliśmy do Grecji, gdzie na kolejny nocleg zatrzymaliśmy się na kempingu w Salonikach. Nie brakowało tam niczego do komfortowego wypoczynku, a cena okazała się identyczna z tą, jaką jeszcze tego samego lata mieliśmy okazję doświadczyć na maksymalnie zatłoczonym i nawet w połowie tak nie wyposażonym kempingu w Chałupach na polskim półwyspie Hel.
Granicę grecko-turecką przekraczaliśmy w miejscowości Peplos po greckiej i Ipsala po tureckiej stronie, skąd drogami szybkiego ruchu D110 i następnie D100 skierowaliśmy się w kierunku Istambułu. Tutaj należy powiedzieć kilka słów o tureckich drogach, które są bardzo dobrej jakości. Gęsta sieć dwupasmowych bezpłatnych dróg szybkiego ruchu oraz dobrej jakości drogi lokalne uzupełniane są przez najwyższej klasy autostrady. Wciąż też buduje się tam nowe szlaki komunikacyjne, co czyni ten kraj dużo bardziej zaawansowanym pod względem infrastruktury drogowej od europejskiej Polski.
Istambuł przywitał nas burzą, opadami deszczu i... gigantycznym korkiem. Przed wjazdem do miasta zaopatrzyliśmy się na stacji benzynowej w elektroniczną kartę opłat za autostrady HGS. I tutaj wskazówka – wystarczy jak zasilimy tę kartę minimalną kwotą (o równowartości 30 tureckich lir), ponieważ to wystarczy na przejazd autostradami do Gruzji i z powrotem. Symboliczne znaczenie miał dla nas przejazd mostem nad cieśniną Bosfor. Przekroczenie granicy między Europą a Azją pobudza wyobraźnię, po chwili jednak myśleliśmy już tylko o tym, kiedy opuścimy to zatłoczone, 14-milionowe miasto. Autostrady O3, O2 i O4 prowadziły nas w kierunku miasta Izmit, a następnie w głąb Turcji, do miasta Gerede. Równolegle do autostrady prowadzi dwupasmówka D100, na którą warto zjeżdżać, poszukując noclegu w przydrożnych motelach. Od Gerede nie ma już autostrady, jedziemy kolejno D100 i D795 do Samsun. Tam, nad samym morzem, jest dość dobry kemping, skąd po przespanej nocy doskonałą bezpłatną drogą D010 dojechaliśmy do granicy gruzińsko-tureckiej.
Różnobarwna, kontrastowa, magiczna 5

Niekwestionowana królowa Gruzji.
Różnobarwna, kontrastowa, magiczna 6

Winnica Khareba w regionie Kachetia. Gruzińskie wina są przepyszne!
Różnobarwna, kontrastowa, magiczna 7

Bajecznie turkusowa woda w zbiorniku Jvari przy granicy z Abchazją.

Witaj Gruzjo!
Wszyscy jesteśmy mocno podekscytowani. Na granicy nie mieliśmy problemów. Co prawda, musieliśmy otwierać bagażniki gruzińskim celnikom, ale jednocześnie ich tureccy koledzy klepali w uznaniu naszego „smoka” po masce ze słowami „toyota... yes, good machine”.
Nagle znaleźliśmy się w innym świecie... Uporządkowana Turcja ustąpiła miejsca niczym nieskrępowanemu chaosowi. Na dzień dobry zderzyliśmy się z gruzińskim stylem jazdy. Prędkość limitowana jest tu osiągami samochodów, a na drodze dwupasmowej równolegle jedzie tyle aut, ile się mieści. Wyprzedzanie na trzeciego, a nawet czwartego i piątego to normalny manewr, cofanie na zakręcie... to też chyba jest dozwolone w gruzińskim kodeksie drogowym, który na domiar złego pieszych i rowerzystów nie uwzględnia. Jeśli dodać do tego fatalną jakość dróg (w Gruzji nawet autostrady mają odcinki szutrowe), to powstaje recepta na szybkie samobójstwo. W tym ulu jednak jakoś wszyscy funkcjonują, a i my odnaleźliśmy się dość szybko.
W Batumi spotkaliśmy się z wszystkimi towarzyszami wyprawy. Zostaliśmy podzieleni na dwie grupy, które od tej pory miały poruszać się po wyznaczonym do objechania szlaku z własnymi przewodnikami. Od teraz wszyscy spotykać się będziemy jedynie na biwakach.
Różnobarwna, kontrastowa, magiczna 8

Stolica Gruzji, położona nad rzeką Kurą, jest dość nowoczesna.

Pierwsze mocne wrażenia
Pierwszy dzień przeznaczony był na zwiedzanie Batumi, a ponieważ nocowaliśmy w dzielnicy targowej, to mieliśmy okazję zobaczyć miasto takim, jakim widzą go jego mieszkańcy i przybysze z okolicznych wiosek. Na zawsze pozostanie nam przed oczami obraz targowiska, gdzie sprzedający cieszą się z każdego klienta, stragany stoją na torowisku, które trzeba szybko zwinąć, gdy jedzie pociąg (po czym ponownie rozstawić), przystanki marszrutek, czyli miejscowej komunikacji podmiejskiej, które znajdują się w miejscach nijak nieoznaczonych, a do których pasażerowie jednak trafiają, krowy wałęsające się absolutnie wszędzie bez skrępowania, sypiące się piękne stare budowle i wtopione w krajobraz blokowiska z wielkiej płyty, jednak tak zaniedbane, że te najbardziej obskurne polskie osiedla wydają się rajem na ziemi. Nie zapomnimy również pięknego starego miasta i budujących się ultranowoczesnych obiektów tuż przy wybrzeżu oraz przydrożnych reklam zachęcających do zakupu apartamentów w tym kurorcie. Duch minionej epoki, tu w Batumi, ale i w całej Gruzji wciąż żyje i ma się dobrze.
Zahipnotyzowani nowym dla nas światem wyruszyliśmy kilkanaście kilometrów za miasto na pierwszy dziki nocleg na plaży. Od tej pory, jak stwierdził Mariusz, nasz organizator, luksusów nie powinniśmy się spodziewać, ale przecież nie po to tu przyjechaliśmy. Nocleg okazał się chrztem bojowym, ponieważ w nocy przeszła burza i solidnie popadało. Namioty musieliśmy zwijać nie do końca wysuszone, i jak się później okazało, do tego w czasie naszej podróży również trzeba było się przyzwyczaić.
Różnobarwna, kontrastowa, magiczna 9

Biwak na wysokości 2400 m n.p.m. to niezapomniane przeżycia...
Boska kraina
Kierunek – legendarna Swanetia, czyli kraina do czasów sowieckich nigdy i przez nikogo nie zdobyta. Opuszczamy Adżarię z jej głównym miastem Batumi, przejeżdżamy przez Gurię i jej główne, jedno z największych w Gruzji, portowe miasto Poti, po czym w Zugdidi dumnie wjeżdżamy do Swanetii Górnej. Nie da się ukryć, że między innymi właśnie dla Swanetii przyjeżdża się do Gruzji. Słynna gruzińska legenda mówi, że Bóg dzieląc ziemię między narodami zapomniał o Gruzinach, a gdy ci przyszli upomnieć się o przydział, podarował im najpiękniejszy kawałek, który zostawił dla siebie. Podążając przez Swanetię w kierunku Mestii, na każdym kroku odkrywaliśmy boskość tej krainy. Tuż za Zugdidi mijaliśmy sztuczny zbiornik Jvari wybudowany na rzece Enguri o cudownie turkusowej wodzie. Zbiornik powstał na granicy z separatystyczną republiką Abchazji, a spiętrzona tam woda wykorzystywana jest do produkcji energii elektrycznej, która ponad podziałami służy zarówno Gruzinom, jak i Abchazom. Zbliżając się do Mestii, coraz śmielej wjeżdżaliśmy w pasmo Wielkiego Kaukazu. Naszym oczom ukazywały się potężne ośnieżone szczyty, które cudownie kontrastowały z upalną letnią pogodą i bujną przydrożną roślinnością.
Sama Mestia jest zadziwiająca. Gruzini zbudowali piękne miasteczko na wzór alpejskich kurortów, w którym zamiast turystów... rezydują krowy. Nie mogliśmy tego pojąć, dlatego wyruszyliśmy w pierwszą prawdziwą trasę „off-roadową”, która miała być jedną z trudniejszych podczas tej wyprawy. Dla nas był to prawdziwy chrzest bojowy. Wspięliśmy się na wysokość 2400 m n.p.m., gdzie zostaliśmy na noc. Biwak i ognisko w towarzystwie wolno biegających koni z widokiem na Elbrus (5642 m n.p.m.) i charakterystyczną Uszbę z jej dwoma wierzchołkami (4700 m n.p.m.) wynagrodziły trudy podróży.
Różnobarwna, kontrastowa, magiczna 10

Tbilisi zaskakuje na każdym kroku.

Gruzińska kuchnia jak najczęściej!
Kolejnego dnia czekała nas podróż kaukaskimi bezdrożami do Ushguli, która – jak twierdzą Gruzini – jest najwyżej położoną wsią w Europie (2100 m n.p.m.). Na miejscu przywitały nas charakterystyczne kamienne wieże, które w niespokojnych czasach służyły mieszkańcom jako obronne domostwa. Najstarsze z wież mają blisko 1000 lat. W Ushguli odwiedziliśmy ciekawe muzeum etnograficzne mieszczące się w starej chałupie i spróbowaliśmy lokalnych specjałów w miejscowym „baro-sklepie”. W czasie oczekiwania na zamówione dania popsuła się pogoda, a ponieważ jedyne stoliki przeznaczone dla gości stały pod gołym niebem, gospodyni zaprosiła nas do domu, gdzie przy jej stołach, obok normalnie toczącego się rodzinnego życia, zjedliśmy pyszne chaczapuri.
Gruzińskiego jedzenia staraliśmy się próbować przy każdej nadarzającej się ku temu okazji, ponieważ jest wyjątkowo smaczne. Obok chaczapuri przypadły nam do gustu chinkali, czyli rodzaj pierogowych sakiewek z mięskiem i rosołkiem w środku i oczywiście wino – po prostu najlepsze na świecie. Szczególnie polecamy endemiczne szczepy Saperavi (wina czerwone) i Mtswane (wina białe).

Jaskinia Prometeusza i szczodrość Gruzinów
Kolejny górski nocleg zaskoczył nas porannym... przymrozkiem. Temperatura w górach nocą spada rzeczywiście dość nisko, tym bardziej, że spaliśmy będąc w kontakcie wzrokowym z kaukaskim lodowcem. Tym chętniej wcześnie rano ruszyliśmy w drogę, która przez Kutaisi (drugie co do wielkości miasto Gruzji) doprowadziła nas do jaskini Prometeusza. Wedle legendy zamieszkiwał ją mitologiczny bohater. Jaskinię udostępniono do zwiedzania dopiero w 2011 r. Wnętrze ze swoim bogactwem form skalnych i nacieków przypomina trochę jaskinię Raj w Górach Świętokrzyskich.
Dzień kończymy na biwaku urządzonym nad rzeką. Przy okazji, zupełnie przypadkiem, udaje nam się spróbować domowego wina, jakim poczęstowali nas spotkani nad rzeką rozbawieni Gruzini. A że poczęstunek był konkretny (5 litrów wina), świadczy to o szczerości tego narodu.
Różnobarwna, kontrastowa, magiczna 11

Droga do Omalo. Bywało naprawdę stromo...
Różnobarwna, kontrastowa, magiczna 12

Wardzia – skalne miasto-klasztor.
Różnobarwna, kontrastowa, magiczna 13

Przełęcz Abano po drodze do Omalo, wysokość: 2850 m n.p.m.
Różnobarwna, kontrastowa, magiczna 14

Jedna z nielicznych awarii – Land Rover zgubił koło.

Nudy nie było
Kolejne dni przynosiły coraz to nowe atrakcje i doznania, których nie sposób szczegółowo wymienić. Zwiedziliśmy XII-wieczny kompleks wykutych w skale klasztorów w Wardzi, odwiedziliśmy stolicę Gruzji – Tbilisi, gdzie uczestniczyliśmy w tradycyjnej gruzińskiej uczcie zwanej suprą i spacerowaliśmy wśród cudownych stoisk na targu staroci. Jadąc gruzińskimi drogami, mijaliśmy nieskończone ilości starych monastyrów, cerkwi i twierdz, których nie dało się zwiedzić z uwagi na brak czasu, wspinaliśmy się na płaskowyż eruszedzki, który żywcem przypomina mongolskie stepy. W regionie Kachetia degustowaliśmy wina w winnicy Khareba, której wyroby eksportowane są na cały świat. W nieprawdopodobnym upale wizytowaliśmy klasztor Dawid Garedża na granicy z Azerbejdżanem i przy okazji odwiedziliśmy prowadzony przez Polaków „camping” (słowo mocno na wyrost) oraz bar o wdzięcznej nazwie Oasis w Udabno. Wzbijając tumany kurzu, pędziliśmy na azymut w totalnej ciemności po wysuszonych łąkach wśród słonych jezior pogranicza azerskiego. Zachwycaliśmy się Mcchetą (pierwszą stolicą Gruzji) z jej katedrą Sweti Cchoweli, gdzie w III w. Gruzja przyjęła chrześcijaństwo. Można by tak długo wymieniać... Ogółem przejechaliśmy po Gruzji 2500 km, by w ostatnim dniu móc podziwiać pokaz tresury delfinów w Batumi. Wyprawa była bardzo dynamiczna, przygoda goniła przygodę.
Różnobarwna, kontrastowa, magiczna 15

A tam w tle to już Azerbejdżan.

Nocleg w parku narodowym
Niezapomnianych przeżyć dostarczyła nam również trasa do Omalo, górskiej wioski w Tuszetii, która zimą całkowicie jest odcięta od świata. Prowadzi tam jedna jedyna, wyjątkowo kręta i wymagająca dużego skupienia droga. Można odnieść wrażenie, że jedzie się skrajem przepaści. W kilku miejscach spotkaliśmy tam charakterystyczne imienne kapliczki poświęcone tym, którzy nie dojechali do celu. W kapliczkach stoją butelki z alkoholem i szklaneczki po to, by podróżny, dla uczczenia pamięci zmarłego, mógł spełnić za niego toast. Nic dziwnego, że Gruzini jeżdżą po drogach z taką fantazją, skoro na każdym kroku spełniają toasty... Omalo wraz z okolicznymi osadami znajduje się na terenie Parku Narodowego Tuszetii. I tu ciekawostka – na tym chronionym terenie można rozbić obozowisko! Trzeba jedynie po sobie posprzątać. Oczywiście, skorzystaliśmy z tego niezwykłego przywileju. Ech, wspaniale, że są jeszcze takie miejsca na świecie. Żeby tam dojechać, najpierw trzeba wspiąć się na przełęcz Abano o wysokości 2850 m n.p.m., by zaraz potem z niej zjechać, a dla naszych samochodów oznacza to, że początkowo dymimy na czarno (podjazd, więc dajemy w rurę), po czym na biało (hamujemy silnikiem na reduktorze). Poruszając się w kolumnie, świeże górskie powietrze miesza się ze spalinami i kurzem samochodów. Jednak nie ma co narzekać, gdyby nie te wspaniałe maszyny, nigdy nie dotarlibyśmy w tak niedostępne rejony Gruzji. A to, że dostawały mocno w kość, docierało do nas przy okazji awarii...
Różnobarwna, kontrastowa, magiczna 16

Krótki odpoczynek przed dalszą drogą.

Wszystkiego trzeba doświadczyć
Pewnego dnia na górskiej drodze samoczynnie odkręcone koło unieruchomiło Land Rovera z naszej grupy na ponad godzinę. Innym razem, w tym samym samochodzie, ukręciła się śruba mocująca amortyzator. Wszystkim awariom udało się zaradzić – czasami z pomocą miejscowych serwisów, a czasami... sposobem, np. w Toyocie, gdzie wyciek oleju z przedniej półosi zatamowaliśmy prowizorycznie... tamponem higienicznym.
Przytaczam tu te historie tylko dlatego, żeby zwrócić uwagę na fakt, że w trudnym terenie warto poruszać się w grupie. Dzięki temu z każdej opresji da się wyjść bez zbędnych komplikacji. I tak też działo się w naszym przypadku. Warto też odnotować, że nasz „smok” nie uległ żadnej awarii i bez szwanku powrócił do kraju po przejechaniu 9980 km.

Co nas urzekło?
Ludzie, ludzie i jeszcze raz ludzie, a także piękne otoczenie, w którym przyszło im żyć. Zachwyciły nas góry, jedzenie i wino oraz – chyba tylko mnie – miejscowa woda mineralna Borjomi.
Co ominęliśmy? Za dużo, by tu nie powrócić. Celowo nie odwiedzaliśmy Gori – rodzinnego miasta jednego z największych zbrodniarzy wszech czasów, Stalina.
Czego w Gruzji jest najwięcej? Zdecydowanie krów i tego, co po nich pozostaje. Czego w Gruzji nie znajdziecie? Poczty! I nawet nie próbujcie szukać. Lepiej pogodzić się z faktem, że z Gruzji pocztówki nie da się wysłać.
Co było najtrudniejsze na trasie? Pokonanie własnych lęków i mijanka z ogromnymi samochodami gruzińskiej armii na bardzo wąskim odcinku górskiej drogi do Omalo.
Gruzja jest jak narkotyk, z tą różnicą, że tego nałogu nie warto porzucać.

Tekst: Przemek Serweta
Zdj.: Ewa i Przemek Serweta, Monika Piekoszewska


02.12.2014
Obserwuj nas na Google News Obserwuj nas na Google News