artykuły

podrozePODRÓŻE
ReklamaBilbord - bookingcamper zacznij zarabiac

Rozkosz cierpienia

Czas czytania 6 minut
Rozkosz cierpienia

Najgorszy jest asfalt. Kilometr, dwa po równej nawierzchni zdaje się wytchnieniem. Zwłaszcza nocą, gdy wytężając oczy starasz się wzrokiem przeniknąć ciemność pod nogami, ale nadaremnie...

Stąpasz więc po omacku, ryzykując każdym krokiem skręcenie nogi czy nadwerężenie i tak obolałego mięśnia. A przecież nie wolno się wahać, bo czas ucieka i - szczególnie teraz, w nocy, kiedy tuż po starcie energii w tobie dużo - trzeba ostro nabijać kilometry; kto wie, co będzie jutro. Więc asfaltowa droga zdaje się mieć swoje zalety, ale doświadczony piechur na jej widok zaklnie tylko szpetnie. Postara się czym prędzej umknąć na pobocze, choćby miał tam brnąć przez dziury, błoto i kałuże. Bo asfalt to pułapka. Zniszczy cię podstępnie. Zacznie od podeszew, które - zbite od tysięcznych uderzeń - już po kilkudziesięciu minutach dostarczą ci wrażeń stąpającego po gorących węglach. Potem nastąpi jednak coś gorszego. Poczujesz ból w stawach, ścięgnach, mięśniach - i on pozostanie, choćbyś potem szedł już tylko po dywanie z łąki. W końcu - wibracje sięgną kręgosłupa. Po kilku, kilkunastu kilometrach asfaltowego marszu czujesz się obolały i marnego ducha. A przecież pragniesz dokonać tutaj wielkich czynów. Jeśli więc chcesz mieć jakiekolwiek szanse na widok asfaltu zadrżyj i uciekaj. Obtarta pięta, gniotąca cholewka, ból w stawie, jakiś przykurcz nieużywanego na co dzień mięśnia, słabość ciała, mdłość ducha... Dla każdego swój kłopot, każdemu w swoim czasie. Kryzys przychodzi, lecz kryzys przemija: to też jest wiedza, którą daje doświadczenie. Ważne, aby nie poddać się przed czasem. Ważne, by obok ciebie byli ludzie, którzy w trudnych chwilach wezmą na siebie rolę lidera, pociągną do przodu, zmobilizują przykładem. Ty - oddasz im to w chwili ich słabości. Oto cała wielkość wędrówki w grupie.

ReklamaRozkosz cierpienia 1
Rozkosz cierpienia 2


20.00
Najpierw jest napięcie, kiedy wśród setki śmiałków skupiasz się na prostych, a jak że ważnych czynnościach: skarpety, buty, plecak, mapka, karta kontrolna, latarka. Potem - chwila euforii, gdy wreszcie możesz ruszyć w noc, na spotkanie z nieznanym. A po kilkuset krokach - uspokojenie płynące z ciepła rozgrzewających się mięśni i... nieco trwożna refleksja nad szmatem drogi, jaka dopiero cię czeka.

00.00
Pierwsze kilometry umykają szybko. Mkniesz zdeterminowany, skupiony, radosny. Tuż przed startem spadła ulewa, ale teraz chmur już nie ma; w świetle gwiazd i księżyca mijasz czasem miejsca jak z obrazka.
- Cóż za kicz! - powiedziałbyś, widząc to na płótnie.
-Jak pięknie! - jęczysz z zachwytu, na widok oświetlonych księżycem uroczysk, gdzie nad gładką taflą śródleśnych jeziorek stoi w nieruchomym powietrzu świetlistosrebrna mgiełka, ponad którą z kolei sterczą tylko wierzchołki drzew. Nie czas na kontemplację - ale mijasz je w ciszy, by uszanować majestatyczny spokój magicznego miejsca.

4.00
Godzina za godziną - wędrujesz w ciemnościach, odnajdując mozolnie punkt kontrolny za punktem. Psi hałas, bywa, masz za przewodnika, trafiając za nim do uśpionej wioski. To idący przed tobą, niechcący, wywołują te znaki. Przychodzi pierwsze znużenie, przeganiane kanapką i łykiem herbaty. Aż nagle - dziwisz się - świta, i słyszysz głos pierwszego zbudzonego ptaka. A wkrótce potem już cały skowronkowy koncert, gdy mijasz świeżo zaorane pole.

ReklamaRozkosz cierpienia 3
8.00

Potem jest dzień i pierwsze zniechęcenie, kiedy już - już masz odpocząć przy czekającym ognisku, lecz... mylisz (całkiem głupio) drogę, tracąc czas i siły na godzinne kręcenie się w kółko. 50 tysięcy kroków z górą masz już w nogach i ciężko jest się ruszyć potem od ognia. Trzecia skarpeta w bucie łagodzi na czas jakiś pieczenie podeszew, a ból stężałych mięśni nieco się rozchodzi. Powraca optymizm i uparte myśli: na ile uda się zbliżyć do magicznej „setki”.

14.00
Nowy animusz starcza nie na długo. Już nie robisz w godzinę pięciu kilometrów. Coraz częstsze postoje: tempo z każdą chwilą dramatycznie spada. Na sztywnych nogach docierasz wreszcie na półmetek. 50 kilometrów - znowu w bazie. Tu zjesz, odpoczniesz, może pośpisz. Wtedy pomyślisz: co dalej? Masz jeszcze sześć godzin do okrągłej doby marszu. Masz też ból w każdej cząstce ciała. W bazie jest teraz znacznie przestronniej niż na starcie. Trzeba jednak patrzeć pod obolałe nogi, by nie nadepnąć któregoś z bezwładnych ciał zalegających sale i korytarze. W końcu i ty przybierasz pozycję horyzontalną.
Rozkosz cierpienia 4


16.00
Po ponad godzinie spędzonej w nerwowym półśnie - zaciskając zęby powracasz do pionu. Za chwilę... mkniesz naprzód, niczym nowo narodzony! Nawet ciut zbyt szybko, o czym przekonasz się jednak poniewczasie. Na razie, wraz ze zmrokiem, wpadasz do wsi na 63 kilometrze. Wkrótce minie doba twojego marszu. Okazyjnym maluchem wracasz do bazy, zmęczony, lecz zadowolony: pobiłeś wszak znowu swój rekord. Ta satysfakcja rośnie na wiadomość, że znalazłeś się w elitarnym gronie kilkunastu wytrwałych, którzy ruszyli na trasę za półmetkiem. Ta satysfakcja wali się jednak rychło w gruzy, gdy okazuje się, że w pośpiechu niewłaściwie opisałeś jeden z punktów i, mówiąc krótko, szlag trafił dobry wynik.
Żal i rozgoryczenie na bezwzględność regulaminu i organizatorów zamienia się jednak zaraz w sportową złość: Poczekajcie pół roku! Tym razem - minimum 80! Wracając do domu - rozmyślasz już tylko o tym.

Wyczyn turystyczny

„Harpagan” - to nazwa tradycyjnych marszów na orientację, które od wielu lat, wiosną i jesienią, organizował na Pomorzu harcerski klub o oryginalnej nazwie „Stowarzyszenie Wszystkich Chętnych”. Z czasem ciało organizacyjne przekształciło się w Pomorski Klub Orientacji Harpagan.
Zasadą przedsięwzięcia, które można określić jako „wyczyn turystyczny” jest pokonanie:
• dystansu 100 km pieszo w czasie nie dłuższym niż 24 godziny na Trasie Pieszej, albo...
• dystansu 200 km rowerem w czasie nie dłuższym niż 12 godzin na Trasie Rowerowej, albo...
• dystansu 50 km pieszo i 100 km rowerem w czasie nie dłuższym niż 18 godzin na Trasie Mieszanej.

Trasę wytyczają oznaczone na mapie punkty, które należy odnaleźć w terenie i wykonać związane z nimi zadania, co jest dowodem przejścia trasy. Uczestnicy wyruszają kolejno, w co najmniej 2-osobowych grupach. Osoby, którym uda się pokonać cały dystans w ciągu jednej doby, otrzymują honorowy tytuł Harpagana. Gdańska impreza na tle podobnych organizowanych w kraju wyróżnia się skalą trudności: trasa jest praktycznie nieoznakowana, mapy szczątkowe, co wymaga od uczestników wykazania inwencji i samodzielności, a warunki terenowe i pogodowe (terminy wiosenne i jesienne) bardzo uciążliwe. Najbliższa, już 39. edycja imprezy - 16-18 kwietnia 2010 r. w okolicach Trójmiasta.

www.harpagan.gda.pl

Janusz Czerwiński
Zdjęcia: Agnieszka Walulik


23.03.2010
Obserwuj nas na Google News Obserwuj nas na Google News