Muszę się przyznać do pewnej słabości... Uwielbiam dokumentować rodzinne wyprawy i dzielić się nimi z bliskimi mi osobami. Postrzegam to jako hobby, choć nie da się ukryć, że troszeczkę hołduję też własnej próżności, szczególnie gdy praca przy tej dokumentacji jest komentowana i doceniana przez czytelników...
Z różnych względów nasza ubiegłoroczna wyprawa do północnych Włoszech była podróżą szczególną. Pomysł narodził się... na trzy dni przed wyprawą! Łącza internetowe „rozgrzewały się do czerwoności”, gdy dosłownie w ostatnich godzinach przed wyjazdem planowaliśmy trasę. Mogliśmy sobie pozwolić na dużą swobodę w określaniu kolejnych miejsc do odwiedzenia, ponieważ do naszych usług miał pozostawać „mobilny dom”, zarezerwowany dwa tygodnie wcześniej w firmie Duni.pl z Nowego Sącza.
Prawda, że wspaniały „domek na kółkach”? Zdjęcie zrobione gdzieś w Austrii.
Nasz debiut w wypożyczalni Był piękny sierpniowy dzień kiedy wyruszyliśmy z domu. Po drodze odwiedziliśmy jeszcze księgarnię w celu zakupienia map i przewodników. Bez przeszkód dojechaliśmy do Nowego Sącza, gdzie czekał na nas kamper Iveco Duni Belina i właściciel firmy – p. Włodek Dunikowski. Jego wskazówki dotyczące eksploatacji samochodu okazały się bardzo cenne! My przecież do tej pory nie mieliśmy do czynienia z takim sprzętem (nie licząc dwóch wypraw z przyczepą kempingową, ale to inna bajka). Kamper był doskonale wyposażony. Pod maską pomrukiwał dwu i pół litrowy turbodoładowany diesel z pięciobiegową skrzynią biegów. Mieliśmy do dyspozycji klimatyzację w szoferce oraz postojową, radio z wyświetlaczem LCD, telewizję satelitarną, telewizor LCD, kuchnię z olbrzymią lodówką, piekarnikiem, zamrażarką i kuchenką wraz ze zlewem, wodę ciepłą z termy (zbiornik 200 l), wodę do picia z kranu z filtrem, zbiornik na wodę brudną o pojemności 150 l, ogrzewanie, oświetlenie typu LED, ogromny prysznic, łazienkę z WC, dwa spore łóżka, mnóstwo szafek, schowków, wielki garaż z dostępem zarówno z zewnątrz, jak i od środka kampera, a także meble kempingowe, uchwyt na cztery rowery, markizę, osłony przeciwsłoneczne... Słowem – wszystko czego potrzebowaliśmy. Urządzenia mogły być zasilane z alternatora i akumulatorów pokładowych, z zewnętrznych przyłączeń 230 V lub na gaz (lodówka, ogrzewanie, ciepła woda, kuchenka i piekarnik). Elektronika automatycznie przełączała się na dostępne źródło zasilania bez potrzeby pamiętania o np. włączeniu lodówki na opcję 230 V w momencie wjazdu na kemping. Załatwiliśmy formalności związane z wypożyczeniem kampera i bardzo sprawnie przepakowaliśmy się do naszego tymczasowego „domu”. Samochód osobowy zostawiliśmy na posesji p. Dunikowskiego.
Dzieci były równie podekscytowane co dorośli podróżą kamperem!
Jedziemy! Nigdy nie miałem okazji prowadzić samochodu dostawczego, a co dopiero kampera zbudowanego na bazie takiego auta! Wydawał mi się ogromny! Jednak dzięki dobrej widoczności przez przednią i boczne szyby, szybko zyskałem pewność siebie. Gorzej było z cofaniem (brak kamery cofania). Mamy na to jednak sposób – ktoś z załogi staje za pojazdem i komunikuje się z kierowcą za pomocą walkie-talkie. Nie mieliśmy zbyt ambitnych planów na pierwszy wieczór. Wyruszyliśmy na Słowację drogą z Piwnicznej do Mniska na Popradem. Był to prawdziwy test dla mnie jako kierowcy. Droga jest tam tak wąska, że momentami wydawało mi się, że się nie zmieszczę! Oczywiście, jeśli tylko pamięta się o kilku zasadach i nie przesadza z prędkością, to bez problemu da się przejechać. Pochwalić muszę zwrotność tego kampera, która pod względem promienia skrętu bije na głowę nasze rodzinne mondeo kombi. Zmęczeni pakowaniem i emocjami, z wypiekami na twarzy przejechaliśmy górski odcinek drogi, po czym stanęliśmy na nocleg na parkingu stacji benzynowej w okolicy Starej Lubovnej.
Pałac Dożów w Wenecji. Widok z okna tramwaju wodnego.
Ekscytacji nie brakowało Dzień zaczął się, jak na wakacje, bardzo wcześnie. Po godz. 6 byliśmy już w drodze. Założyliśmy, że skoro jedziemy kamperem, który nie jest najszybszym środkiem lokomocji, to Słowację przejedziemy z pominięciem płatnych autostrad. Ambitnie minęliśmy zatem w Popradzie zjazd na autostradę do Bratysławy i dalej do Wiednia, by z każdym kolejnym kilometrem nabierać przekonania, że nie była to najlepsza decyzja... W Bańskiej Bystrzycy przeprosiliśmy się ze słowackimi winietami (10 euro za dziesięć dni, w sąsiedniej Austrii taka sama winieta kosztuje 8 euro) i wjechaliśmy na autostradę. Kilometry zaczęły ubywać w oczach. Ani się obejrzeliśmy, jak trzeba było zakupić winietę austriacką. W samochodzie w czasie jazdy autostradami jest dość głośno, więc nie słuchaliśmy radia. Prędkość z jaką się poruszaliśmy po szybkich drogach to maksymalnie 110 km/h. Szału nie było, ale kluczem do sukcesu okazała się konsekwentna jazda. Nowy Sącz od Wenecji dzieli 1100 km. Starałem się utrzymywać ekonomiczny styl jazdy, dlatego też podczas wyprawy samochód palił średnio 11 l/100 km, co przy baku 60-litrowym zmuszało nas do częstych odwiedzin stacji benzynowych. Jechaliśmy do wieczora z przerwą na obiad i inne sprawy, na które trzeba znaleźć czas każdego dnia, a o których nie bardzo powinno się rozpisywać... Nasz drugi nocleg wypadł również na stacji benzynowej – w okolicy Villach. Wciąż byliśmy mocno podekscytowani naszą wyprawą i szczerze mówiąc, uczucie to nie opuściło nas do samego jej końca. Pierwszym celem miała być Wenecja.
Zniszczone ściany budynków mieszkalnych i niektórych restauracji kontrastują z pięknymi mostami i fasadami największych weneckich zabytków.
Jesteśmy tu! Następnego dnia została nam jedynie „dojazdówka” do Wenecji. O godz. 11 byliśmy już na parkingu dla kamperów, u wrót miasta. Chcieliśmy przepłynąć tramwajem wodnym po słynnym Canal Grande. Nie wiem czy przez nieuwagę, niezrozumienie pani bileterki lub po prostu informację podawaną na sposób „włoski”, wsiedliśmy do tramwaju płynącego do placu św. Marka, ale od strony portu. Do centrum Wenecji dopłynęliśmy bez przeszkód, lecz ominęła nas przyjemność podziwiania zabytków przy samym kanale. Na nasze szczęście, nie zadziałały poprawnie urządzenia kasujące bilety i w drogę powrotną, po kilku godzinach spędzonych w samej Wenecji, mogliśmy wyruszyć już właściwym tramwajem wodnym linii 1. Spacer po Wenecji w niemiłosiernym skwarze południowych godzin, wśród setek turystów, nie należy do najprzyjemniejszych... Odwiedzane miejsca są jednak na tyle ciekawe, że skutecznie rekompensują te niedogodności. Rzuciły nam się w oczy kontrastujące ze sobą piękne frontowe fasady największych zabytków ze zniszczonymi ścianami budynków ukrytych w plątaninie uliczek i kanałów. Niesamowite jest to, że Wenecja to miasto bez samochodów; cały ruch odbywa się tam trasami wodnymi i pieszo. Wszechobecne są oczywiście gondole, którymi certyfikowani gondolierzy wożą co zamożniejszych turystów. Cena 60 euro za godzinę najmu gondoli wydała nam się co nieco za wysoka i zadowoliliśmy się pieszą wędrówką.
Tutaj turystów nie brakuje.
Ruchliwa ta ulica...!
Zawsze jest jakieś w(-e)yjście Wenecjanie byli bogatym i wojowniczym ludem kupieckim. Zarabiali na handlu, ale trzeba też powiedzieć, że potrafili bezlitośnie łupić podbijane miasta i przywozili z nich niezliczone bogactwa. Wiele dzieł sztuki zdobiących obecnie weneckie budynki pochodziło z grabieżczych wypraw. Jednym z najważniejszych weneckich zabytków jest Bazylika św. Marka znajdująca się przy placu św. Marka. Zbudowano ją dla pochowania relikwii św. Marka ewangelisty, którą wenecjanie, a jakże, wykradli z Aleksandrii. Warto zwiedzić tę świątynię, choć nie zawsze jest to łatwe ze względu na bardzo długą kolejkę oczekujących na wejście turystów. Zwiedzanie samej świątyni jest bezpłatne. Należy jedynie przestrzegać zasad, które opisałem na końcu całej relacji w rozdziale „Posłowie, czyli garść podsumowań” (publikacja w nr 6 (58) „PC”). Chcąc wejść na piętro bazyliki, gdzie znajduje się muzeum, należy już kupić bilet. Przypadkiem odkryliśmy sposób na ominięcie kolejki chętnych do zwiedzenia budowli! Ponieważ z powodów bezpieczeństwa zabronione jest wchodzenie do bazyliki z wszelkiego typu torbami i plecaczkami, należy je oddać do przechowalni znajdującej się w bocznej uliczce za świątynią. Nie jest łatwo tam trafić, ale wprawne oko znajdzie małe drogowskazy prowadzące do drzwi kamienicy w wąskiej uliczce. Tam za opłatę „co łaska” zostawia się swoje bagaże na czas maksymalnie jednej godziny i otrzymuje bilecik, który uprawnia do wejścia do bazyliki bez stania w kolejce oczekujących. Rewelacja! Naprawdę nie wiem, dlaczego tak niewiele osób korzystało z tej możliwości. Mam swoją teorię, w świetle której główną przyczyną jest tłum – skoro wszyscy stoją, to tak musi być. Nie odmówiliśmy sobie też spaceru po zacienionych uliczkach miasta, wśród cudownych sklepików. Największe wrażenie zrobił na nas sklep z ręcznie wyrabianymi weneckimi maskami, których ceny sięgały nawet kilku tysięcy euro!
Chwila wytchnienia.
Dobra reklama Uliczki dawały przyjemny cień. Miło było włóczyć się wśród kanałów, przekraczając mostek za mostkiem i przyglądając się majestatycznie sunącym gondolom. Przypominał mi się obraz Wenecji jaki wyniosłem z wielu filmów i porównywałem go z zastaną rzeczywistością. Magia tego miasta na ekranie telewizora jest o wiele silniejsza; zastana rzeczywistość jest bardziej przyziemna. Woda to niszczycielska siła i właśnie tu w Wenecji, w każdym zakątku tego miasta, bezlitośnie nam o tym przypomina. Piękne foldery i starannie wyselekcjonowane fotografie nie oddają problemów z jakimi boryka się to miejsce. Trzeba pamiętać, że Wenecja ginie. Za sprawą postępującej erozji, na skutek ciągłego działania słonej wody, miasto skazane jest na zagładę. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś tu dotrę. Męczył nas niesamowity tłok turystów, bałagan i drożyzna. Trzeba uważać na swoje rzeczy, bo kradzieże nie należą tu do rzadkości. Upał dawał się nam we znaki, a mimo to, wbrew zdrowemu rozsądkowi, brnęliśmy coraz dalej i dalej, żeby docenić piękno miejsca. Było warto. Zwieńczeniem weneckiej przechadzki była podróż tramwajem wodnym po Canal Grande. Widoki – przepiękne!
Fragment Bazyliki św. Marka (częściowo w czasie renowacji).
Maski w Wenecji są wszechobecne.
Zostanie piękne wspomnienie Czy zostałem Wenecją oczarowany? Raczej nie. Czy mnie zachwyciła? Zdecydowanie tak. To miasto nie pozwala na obojętność! Jest wyjątkowe, inne niż wszystkie. Nie wątpię, że można się w nim zakochać. To perła oszlifowana przez historię, a my wygospodarowaliśmy raptem kilka godzin, żeby po nim pospacerować z przewodnikiem w ręku. Czy wobec tego mam prawo do formułowania subiektywnych opinii na podstawie pierwszego wrażenia? Zawsze byłem zdania, że pierwsze wrażenie, mimo że może być mylące, ma decydujące znaczenie i wywiera mocny wpływ na nasze późniejsze decyzje. Nasze zwiedzanie Wenecji przypominało liźnięcie słodkiego loda, który zaraz potem całkiem się roztopił. Nawet nie zdążyliśmy się nim w pełni rozsmakować, a już zniknął. Jednak nie można pominąć Wenecji podczas wyprawy do Włoch! Po powrocie na parking przeprowadziliśmy serwis kampera – zrzuciliśmy brudną wodę, napełniliśmy zbiornik czystej wody, naładowaliśmy akumulatory... Byliśmy gotowi do dalszej drogi! Jeszcze tego samego dnia wyruszyliśmy w kierunku Rawenny i Rimini – włoskich kurortów nad Adriatykiem. Zamarzyły nam się plaża, słońce i kąpiele w morzu... cdn.
Informujemy, że zaktualizowaliśmy naszą Politykę prywatności (dostępną w regulaminie). W dokumencie tym wyjaśniamy w sposób przejrzysty i bezpośredni jakie informacje zbieramy i dlaczego to robimy.
Nowe zapisy w Polityce prywatności wynikają z konieczności dostosowania naszych działań oraz dokumentacji do nowych wymagań europejskiego Rozporządzenia o Ochronie Danych Osobowych (RODO), które będzie stosowane od 25 maja 2018 r.
Informujemy jednocześnie, że nie zmieniamy niczego w aktualnych ustawieniach ani sposobie przetwarzania danych. Ulepszamy natomiast opis naszych procedur i dokładniej wyjaśniamy, jak przetwarzamy Twoje dane osobowe oraz jakie prawa przysługują naszym użytkownikom.
Zapraszamy Cię do zapoznania się ze zmienioną Polityką prywatności (dostępną w regulaminie).