Odwołany odcinek specjalny dziesiątego dnia rywalizacji w Rajdzie Dakar nie oznaczał wcale dodatkowego odpoczynku. Po tym, jak zbocze góry osunęło się na miejscowość Volcan, odcinając również drogę dojazdową do Salty, zespół Rafała Sonika i Kamila Wiśniewskiego spędził noc na zaimprowizowanym biwaku. W środę musieli pokonać niemal 900 km trasy przez góry i nie obyło się bez przygód.
Aby dotrzeć do Chilecito, gdzie swój start miał 10. etap rywalizacji, uczestnicy zmagań musieli najpierw pokonać 200 km po krętych, górskich, nie zawsze asfaltowych drogach. Objazd do Salty był jedynie początkiem wyprawy. Kolejne 700 km stanowiła droga z niemal stałym ograniczeniem prędkości do 50 km/godz, co znacznie wydłużyło czas przejazdu każdego pojazdu.
Mówi się, że Dakar to wyzwanie nie tylko dla zawodników, ale również dla ich zespołów. Ta teza znalazła potwierdzenie w przygodach, jakie napotkali członkowie załogi Sonika i Wiśniewskiego.
Historia zaczęła się w poniedziałek, kiedy ruszył etap maratoński, a część polskiego zespołu pojechała do San Vicente. Ich samochód prasowy musiał przedrzeć się przez liczne przełęcze, błotniste zbocza i wąskie drogi nad przepaściami. W większości jedynie po śladach zostawionych przez wcześniej przejeżdżające pojazdy z napędem na cztery koła. Na mecie czekała na nich wioska i kopalnia srebra, pod którą przed rokiem skończyła się przygoda „SuperSonika” z Rajdem Dakar. Rok od pamiętnego zdarzenia Polacy mogli podziękować za pomoc i serce okazane naszemu zawodnikowi.
– Wręczyliśmy każdemu z górników szalik polsko-boliwijski oraz biało-czerwone rękawiczki. Dodatkowo dostali całusa od naszej tłumaczki – śmieje się Sławomir Szelc, który podczas rajdu gotuje dla całej załogi, ale również potrafi brawurowo prowadzić samochód. Udowodnił to docierając do San Vicente, a następnie, równie niebezpieczną drogą, zjeżdżając do Tupizy.
Po nocy przy granicy z Argentyną cały polski zespół dotarł do zaimprowizowanego biwaku 160 km przed Saltą. Z powodu ulewnego deszczu i porywistych wiatrów osunęło się zbocze góry, grzebiąc dwóch mieszkańców miejscowości Volcan oraz niszcząc ponad 40 domów. Środowa droga do Chilecito miała być długa i trudna, ale nikt nie spodziewał się, że aż tak...
– Jeszcze przed Saltą musieliśmy zmienić przebite koło w ciężarówce serwisowej oraz kamperze. Kiedy mechanicy ruszyli w końcu w stronę mety, złapaliśmy drugiego kapcia w kamperze i jeszcze jednego w samochodzie prasowym. Co więcej, ten drugi stracił hamulce i pół nocy spędziliśmy w miejscowym zakładzie mechanicznym, dorabiając klocki i dokonując napraw. Dopiero ruszyliśmy w drogę. Jedziemy prosto do San Juan – relacjonował o 3:00 nad randem argentyńskiego czasu Adam Markiewicz, tłumacz i przewodnik w polskim zespole.
Znaczna część załogi ma teraz do pokonania podwójną trasę. Ponieważ nie mieli szans zdążyć na start 10. etapu w Chilecito, kierują się prosto do San Juan. Niestety na start spóźniła się również ciężarówka serwisowa, co oznacza, że mechanicy nie zdążyli sprawdzić, czy całodniowa jazda drogą dojazdową nie nadwyrężyła Yamahy Raptor Sonika.