artykuły

podrozePODRÓŻE
ReklamaBilbord - Stenaline 03.04-30.04 Sebastian

Przez Rumunię do Turcji (1)

Czas czytania 11 minut
Przez Rumunię do Turcji (1)

Tę podróż mieliśmy zaplanowaną już rok wcześniej, ale złamana noga żony, na tydzień przed wyjazdem z Warszawy, zamroziła wojaże. W następnym roku wyjazd opóźnił nieco mój koncert na „Dniach Twierdzy Kłodzkiej”. Ruszyliśmy więc następnego dnia, czyli 14 sierpnia 2011 r. Pożegnaliśmy Kłodzko i ruszyliśmy drogą nr 33, przez przejście graniczne Boboszów wjechaliśmy do Czech.

Od Mohelnic przez Olomouc (Ołomuniec) do Brna była dobra droga szybkiego ruchu. Natomiast wjazd na autostradę A2 Praga-Brno-Bratysława może załamać nerwowo najbardziej odpornych. „Posiekany” w poprzek beton wprowadza pojazd w takie drgania i wibracje, jakie powoduje duża wiertarka udarowa. Wydawało się, że nasz Citroen Jumper rozleci się na drobne kawałki... Szklanki, talerze, garnki dają heavymetalowy koncert. Próbuję jechać wolniej, próbuję szybciej – nic nie pomaga! Oczami wyobraźni widzę rozpadające się zawieszenie... Ten odcinek (około 60 km) to skandal! Ostrzegam wszystkich przed wjazdem na ten fragment A2.

Przez Rumunię do Turcji (1) 1

Kilka razy podczas tej podróży trzeba było jechać szutrówką, ale tylko przez kilka kilometrów.

Pierwsze zawirowania
Autostrada po stronie słowackiej ma już równy asfalt. W Bratysławie na stacji OMV tankuję 30 litrów oleju za 44 euro. Na granicy węgierskiej wymieniamy euro na forinty po kursie 1 euro = 226 forint. Wszystkie konieczne winietki wykupiłem wcześniej w Warszawie. Węgierskie autostrady to wzór jakości nawierzchni i oznakowania. Szybko połykamy kilometry. Tego dnia musimy ich przejechać aż 700 – Gyor, Budapeszt, obwodnica, wjazd na M5 i do Kecskemet. Tam opuszczamy autostradę, skręcamy na drogę 44 prowadzącą do granicy z Rumunią i miasteczka Gyula. Przed nami jeszcze 140 km. Pojawiają się niejasności w oznakowaniu. Jedziemy do Gyuli, a drogowskazy pokazują poprzedzające o 16 km miasto Bekescsaba, nie informując o takiej samej wielkości miasteczku Szarvas, przez które musi się przejeżdżać w połowie drogi. W Békéscsabie dobieram paliwa – jest bardzo drogo! Litr lepszego oleju napędowego kosztuje 399 forintów. Na stacji pytamy o kemping, który jest zaznaczony na mapie. Z Węgrami czasem niełatwo się dogadać... Pokazują, żeby jechać w kierunku Gyuli. Po 5 km po lewej stronie widać reklamę kempingu – 2 km boczną drogą i jest! Dwie osoby + kamper + elektryka za 3600 forintów. Do rumuńskiej granicy mamy tylko 8 km. Zapada zmrok, cisza, spokój. Jesteśmy jedynymi gośćmi na kempingu. Jeszcze ciepły prysznic, domowa kolacyjka i spanie.
ReklamaPrzez Rumunię do Turcji (1) 2
Przez Rumunię do Turcji (1) 3

Miły obrazek na węgierskich drogach.
Przez Rumunię do Turcji (1) 4

Nowy, cichy kemping przy granicy z Rumunią.

Śmiało przez Rumunię
Następnego ranka przejeżdżamy przez granicę. Jeden z funkcjonariuszy zagląda tylko do kampera, czy kogoś nielegalnie nie przewozimy. Kupujemy rumuńską walutę. Za 100 euro dostajemy 407 lei, a za 8 euro kupujemy winietkę na 7 dni i nowym asfaltem jedziemy 24 km do głównej drogi E671 prowadzącej przez Arad do Timisoary. Na E671 są remonty... Wylewają nowy asfalt, a z lewej strony budują nową autostradę. To 40 km, z kilkoma odcinkami mało komfortowej jazdy. Niewielu przestrzega ograniczeń prędkości. Turecki TIR wali przez wioski 80 km/h, ja za nim! Mam sponsora. Inaczej mówiąc, „sznurkiem za Turkiem”. Jadąc sam, nie odważyłbym się przekraczać 50 kilometrów na godzinę... Przed Timisoarą jest już nowa, piękna obwodnica. Omijamy więc miasto, po którym cztery lata temu krążyliśmy ponad godzinę pośród dziur w poszukiwaniu jakichkolwiek drogowskazów na wyjazd w kierunku Serbii. Teraz jest pięknie! Wjeżdżamy na główną drogę E70 do Bukaresztu. Nowy asfalt, tablice informują, że droga została zbudowana dzięki pomocy Unii Europejskiej. Po obu stronach drogi wielkie magazyny i hurtownie znanych światowych marek, przedstawicielstwa firm samochodowych – Forda, Suzuki, Citroëna. Miasto Lugoj mijamy obwodnicą. Na jej końcu zjeżdżamy do miasta i tu – po przejechaniu około 500 metrów – mamy bardzo dobrze zaopatrzony market Lidla. Ceny (po przeliczeniu) nie różnią się na poszczególne artykuły od cen polskich.
ReklamaŚT2 - biholiday 06.03-31.05 Sebastian
Przez Rumunię do Turcji (1) 6

Rumunia, droga E70. Gdyby w Polsce tak znakowano przejścia dla pieszych, byłoby mniej wypadków...
Przez Rumunię do Turcji (1) 7


Dobre zwyczaje
Zapewne czołowe miejsce Rumunii w statystykach największej liczby wypadków drogowych spowodowało sensowną reakcję władz. Na drogach, na całej szerokości jezdni, maluje się ogromne, doskonale widoczne znaki drogowe, mówiące o ograniczeniu prędkości bądź o zbliżaniu się do przejścia dla pieszych. Poprzeczne, wydające dźwięk akustyczne pasy dodatkowo wspomagają uwagę kierujących. Tu nie będzie tłumaczenia w stylu: „nie zauważyłem znaku, panie władzo”. Zamiast obniżać limity prędkości na polskich drogach, nasi specjaliści od bezpieczeństwa ruchu drogowego powinni brać przykład z Rumunii i zabrać się za malowanie... Nocleg planowałem przy sławnym jeszcze z czasów rzymskich uzdrowisku Baile Herculane. Wciśnięte w wąwóz miasto jest znane z gorących, radioaktywnych źródeł o temperaturze 65ºC. Na mapie zaznaczony jest kemping. Niemal go mijamy, bo o jego istnieniu informuje mała tablica przy samym obiekcie. Kemping malutki, kilka stanowisk za domem z elegancką restauracją. Właściciel mówi biegle po niemiecku i angielsku! Z tyłu minibasen kąpielowy. Zamawiamy obiad (koszt: 69 lei), dwa duże soki ze świeżych pomarańczy (koszt: 12 lei), a nocleg na dwie osoby, kamper i prąd kosztuje nas 65 lei. Do Baile Herculane odradzam wjeżdżać w pełnym sezonie urlopowym – setki samochodów i tysiące (głównie rumuńskich) turystów praktycznie uniemożliwiają zwiedzanie.
Przez Rumunię do Turcji (1) 8

Przed wjazdem do Serbii warto zwiedzić piękną cerkiew w porcie Orsova.

„Zelena Karta” – brawa dla PZU!
Sympatyczny kemping opuszczamy rankiem 16 sierpnia. Po kilkunastu kilometrach zaglądamy do ślicznie położonego, portowego miasta Orsova. Zwiedzamy dawny monastyr położony na górze ponad miastem. Naprawdę warto! Tankuję rumuńską ropę po 5,24 lei za litr. Jeszcze tylko 12 km i drogą nad samym Dunajem dojeżdżamy do sławnej budowli z czasów władcy Ceausescu – największej zapory na Dunaju – Portrile de Fier. Po jej drugiej stronie jest już Serbia. Na granicy tylko kilka samochodów. Podjeżdżamy. Sprawdzanie paszportów i pytanie, które w XXI w. nie powinno mieć miejsca: „ima zelena karta”? Tym razem byłem na to przygotowany! Z radością w głosie odpowiadam: „Imam, imam!” Przed czterema laty zapomnieliśmy wykupić Zieloną Kartę i na serbskiej granicy musieliśmy zapłacić za ubezpieczenie prawie 200 euro! Podaję więc „zeleną” i po chwili słyszę: „zelena ne dobra!” „Jak to nedobra?” – pytam. Wojskowy w budce odpowiada: „Ne ma SRB!”. Do Serbii nie można wjechać! Musimy zapłacić 120 euro albo zawrócić do Rumunii. Jak się okazało, prosząc w Polsce o Zieloną Kartę, z PZU otrzymaliśmy kartę na starym druku, na którym widnieje jeszcze Serbia razem z Macedonią. Nie uwzględniono tam faktu, że Serbia jest teraz samodzielnym państwem, a Serbowie są niezwykle czuli na tym punkcie... Co było robić? Za trzy kwadranse, z pobliskiego miasteczka, przyjechała miła pani z wydrukowanym formularzem ubezpieczenia OC. Podpisy, 120 euro mniej w portfelu i jesteśmy w Serbii.
Przez Rumunię do Turcji (1) 9

Ona wiosłuje, on ciągnie sieci. Codzienny widoczek o 6.00 rano.
Skrótem przez Pirot
Jedziemy wąską drogą nad Dunajem, przy rumuńskiej granicy. Kierunek: Zajecar i Nis. Nawierzchnia nie najlepsza – łaty z szarego asfaltu, roboty drogowe, ale przynajmniej ruch mały. W Knjazevac postanawiam zaryzykować i pojechać jeszcze większym skrótem – żółtą drogą na Pirot. To tylko 60 km. Jezdnia wąska, górki, niewidoczne zakręty, nierówna nawierzchnia. Trzeba uważać, bo czasem trafia się spotkanie z TIR-em i trzeba zjechać niemal do rowu. Dużym gabarytowo kamperom nie polecam tego skrótu, chociaż widoczki są ładne. Mijamy ciekawe wioski, do których turyści raczej nie zaglądają. W jednej (Kamienica), tuż przy drodze, stoją całkowicie zakurzone trzy zabytkowe samochody: wojskowy Dodge Comander z II wojny światowej, Moskwicz z lat 50. i ogromny amerykański krążownik, którego marki nie mogłem rozpoznać. Przejazd przez Pirot sprawia nieco kłopotu – złe oznakowanie i duży ruch. W każdym razie, jadąc tą trasą, nie płacimy za serbskie autostrady. Jeszcze tylko 25 km i jesteśmy na bułgarskiej granicy. Rutynowa kontrola paszportów krótkie rzucenie okiem celnika do wnętrza kampera i poszukiwanie punktu sprzedaży winietek. Bułgarska, tygodniowa kosztuje niecałe 5 euro. Dojazd do Sofii jest bardzo dobry. Żeby jechać na południe, nie trzeba już przedzierać się przez dziurawe i zatłoczone centrum. W niesamowitej cygańskiej dzielnicy, na przedmieściach Sofii, skręcamy w prawo na nowiutką, oddaną w 2011 r. obwodnicę. Komfortowa autostrada prowadzi niemal do miejscowości o nazwie... Dupnica. To bułgarskie „zagłębie” używanych samochodów. Jest w czym wybierać! Dalej, już dwukierunkową, dobrą drogą z ograniczeniami prędkości do 70 km/h dojeżdżamy do znanego kurortu Sandanski, gdzie u mieszkającego tam syna mamy lokum i „bazę wypadową” do Grecji. Wymieniamy jeszcze w banku 200 euro i idziemy spać.
Przez Rumunię do Turcji (1) 10

Kemping Uranopolis ma praktyczne zabezpieczenia przed słońcem.
Przez Rumunię do Turcji (1) 11

W Bułgarii można jeszcze znaleźć takie skarby z lat 60.

Grecja – powrót do wspomnień
Po pięciu dniach w Sandanskim ruszamy do Grecji na wykupiony wcześniej siedmiodniowy pobyt dla czterech osób w hotelu na Halkidiki. Chcieliśmy razem z synem i jego bułgarską żoną po raz pierwszy sprawdzić tę tak popularną formę tygodniowych wczasów. Było... świetnie! Kassandra, miasto Kallithea, to czysta plaża, a temperatura wody w morzu nie schodziła poniżej 29ºC. Citroen na parkingu miał najgorzej, bo prażył się w słońcu, a temperatura w południe dochodziła do 37ºC. Tydzień minął szybko. Syn z żoną musieli wracać do pracy, a my powoli jechać w kierunku Turcji. Ze względu na wysokie temperatury chciałem tam pojechać w drugiej połowie września. Było więc dwa tygodnie czasu na odwiedzanie „starych kątów”. Pojechaliśmy na środkowy „palec” – Sithonię. Po drodze sprawdzamy kempingi. Nic nadzwyczajnego, a ceny wysokie: 34, 35 euro. Widoki po prawej stronie Sithonii wspaniałe. Droga prowadzi wysoko zboczami gór i co chwilę otwiera się widok na szmaragdowe morze, na piaszczyste, małe zatoczki. Przejeżdżamy obok zamkniętego terenu w Porto Carras. Zbaczamy z głównej drogi i wjeżdżamy na starą, zaznaczoną na mapie jako żółta. Warto nią pojechać! Widoki zapierają wręcz dech. Dojeżdżamy na cypel Sithonii i tu niespodzianka – święta góra Athos widoczna w całej okazałości, bez mgiełki, bez chmurki, co zdarza się rzadko... Zatoka Kalamitsi ma jedną z największych plaż w Grecji. 24 lata temu była tu jedynie mała osada rybacka... Zatrzymaliśmy się wówczas na podwórku u Filimona, rybaka grającego greckie melodie na buzuki. Dziś jest emerytem. Mieszka w tym samym domku z żoną Marią. Spotkanie było wzruszające... Teraz w zatoce jest pięć kempingów, pięć restauracji i pizzeria. Największy kemping – na samej plaży – kosztuje 22 euro za dobę, wybieramy więc najstarszy, wspaniale zadrzewiony kemping Melissi (www.camping-melissi.com) i płacimy 16 euro za dobę. W małym sklepiku są jarzyny, owoce, woda, świeże pieczywo, mleko. Sanitariaty na wysokim poziomie. Kemping godny polecenia!
Przez Rumunię do Turcji (1) 12

Małe greckie plaże dostępne są często tylko od strony morza.
Przez Rumunię do Turcji (1) 13

Greckie zachody słońca...

„Nasz” kemping
Piątego września jedziemy na trzeci „palec”, na Athos. Po drodze robimy zakupy. Mięso w Grecji jest drogie – 1 kg wołowiny kosztuje od 10 do 16 euro, a piersi kurczaka od 9 do 12 euro. Sprawdzamy kemping w Lerissos. Wszystkie miejsca zajęte na cały rok przez greckie przyczepy kempingowe! Skąd my to znamy? Oferują nam jedno miejsce przy bramie wjazdowej za 22 euro. Niech się wypchają... 20 km dalej mamy „nasz” kemping w Ouranopolis. Właściciel proponuje 20 euro za dobę. Co się stało – pytam, bo dwa lata temu płaciliśmy 15 euro... Po chwili pamięć Grekowi wraca! Godzi się na 15 euro... Kemping fajny, plaża mała z mocowanymi na stałe parasolami. Samochody są chronione przed słońcem „dachem” ze sztucznego tworzywa. Ja mam problem z TV satelitarną. Kamper musi częściowo stać w słońcu. Żona narzeka. Nie interesuje się boksem, a 10. walczy Adamek... Oglądam przegraną walkę i przestawiam kampera w cień. Za siedem dni pobytu płacimy 105 euro i mkniemy w kierunku Turcji.
Przez Rumunię do Turcji (1) 14

Wykupiony w Polsce tygodniowy pobyt w hotelu na Kassandrze był udany.

Niewiedza
„Co, jedziecie przez Rumunię? Nie boisz się napadu? Rumuńskiej drogówki?”, „Tam są strasznie złe drogi!” – z takimi i podobnymi pytaniami spotykałem się przed wyjazdem dość często. Nie wiem, dlaczego częściowo słuszne opinie sprzed kilkudziesięciu lat do dziś krążą wśród lękliwej części mniej doświadczonych podróżników. Czas na szczęście robi swoje i Rumunia jest dziś członkiem Unii Europejskiej. Zmiany widać gołym okiem!

Kryzys? Jaki kryzys!
Opuszczając Halkidiki, w Stavros robimy małe zakupy i tankujemy 50 litrów paliwa za 77 euro. Dostajemy się na autostradę, która prowadzi do granicy z Turcją. Gorąco jak diabli! Autostrada jest bezpłatna, ale widać już przygotowywane bramki i pobieranie opłat jest tylko kwestią czasu. Odczuwałem brak jakiegokolwiek parkingu z odrobiną cienia. W upale dojechaliśmy do miasta Aleksandropolis i kempingu o tej samej nazwie. Obiekt jest olbrzymi, podobny do kempingu w Asprowalcie, z tym, że ten jest zadbany i na dużo wyższym poziomie. Właścicielami obu są miasta. Tu każde stanowisko jest wydzielone i obrośnięte krzewami, drzewami. Aleje szerokie, asfaltowe, plaża wspaniała, długa, piaszczysta. Większa część stanowisk jest pod zadaszeniem chroniącym od słońca. Sanitariaty to jedne z najlepszych, jakie widzieliśmy w Grecji! Jest restauracja, jest dostęp do bezprzewodowego internetu, zresztą tak, jak na innych kempingach. Tutaj za dobę płacimy 19 euro. Na kemping przyjeżdża ciągle ktoś nowy – Bułgarzy, Rumuni, Niemcy. Położony na trasie do Turcji wspaniale spełnia swoją rolę. Do centrum miasta jest około 2 km. Wieczorem miasto tętni życiem i warto wybrać się na długi spacer. Prawdę mówiąc, od początku naszego pobytu w Grecji chcieliśmy się dowiedzieć, w jaki sposób kryzys dotknął Greków. Po wysokim standardzie i stylu życia trudno się domyślić, a jeszcze trudniej zobaczyć, że mają w kraju jakiekolwiek problemy...  13. września ruszamy dalej, tankujemy olej napędowy, płacąc 1,49 euro za litr. Do granicy tylko 40 km. Potem tylko Turcja!

Oprac. Andrzej Dąbrowski
Zdj.: Agnieszka Matynia-Dąbrowska i Andrzej Dąbrowski


O tym, dlaczego autor nie chciałby mieszkać w Turcji, dlaczego jest tam „prawie jak w Teksasie”, o dzikim noclegu i muzyce bez granic – już w następnym numerze „Polskiego Caravaningu”!


19.04.2012
Obserwuj nas na Google News Obserwuj nas na Google News