artykuły

podrozePODRÓŻE
ReklamaBilbord Ubezpieczenia

Podróż do Hiszpanii Część czwarta

Czas czytania 14 minut
Podróż do Hiszpanii Część czwarta

W upalnej Andaluzji, tuż obok miasta Granada, wznoszą się ku niebu wierzchołki najwyższych gór Półwyspu Pirenejskiego - Sierra Nevada. Pasmo to zajmuje niewielki teren, który wraz z podgórzem Las Alpujarras obejmuje powierzchnię ok. 1700 km2.

Długość masywu wynosi ok. 80 km, a szerokość zaledwie 30 km, co stawia go w szeregu przeciętnych łańcuchów górskich, których wiele znajduje się na terenie Hiszpanii. Jednak pod względem wysokości, pasmo to pokonuje nawet pirenejskie szczyty. Około 20 wierzchołków liczy sobie ponad 3000 m n.p.m. Najwyższy szczyt to Mulhacen (3482 m n.p.m.) i Pico de Veleta ( 3398 m n.p.m. ). Dzięki różnorodności lokalnej flory i fauny, w 1986 roku rejon ten został ogłoszony przez UNESCO rezerwatem biosferycznym, a w 1998 roku utworzono na tym terenie Park Narodowy. Cały masyw sprawia wrażenie półpustynnego obszaru. W niższych rejonach lasy zostały wyrąbane i przerobione na węgiel drzewny, a niekultywowana gleba, niezdolna do zatrzymania wody, powoli zamieniła się w pustynię.

Podróż do Hiszpanii Część czwarta 1



Pireneje. Ogromna potrzeba sprawdzenia, gdzie jesteśmy (w rękach GPS). Mnie wystarczyły przepiękne widoki.

Sytuacja przedstawia się inaczej w dolinach Las Alpujarras, które są sztucznie nawadniane i dzięki tym zabiegom możliwa jest tutaj uprawa winorośli, oliwek, owoców cytrusowych, bawełny, drzew migdałowych i figowych. Większość upraw prowadzona jest na malutkich tarasach, które już w czasach panowania Maurów były nawadniane poprzez systemy irygacyjne. Obecnie spotyka się wiele zbiorników, które rozrzucone po górach, gromadzą zapasy wody. System gumowych węży rozprowadza ją potem po tarasach, w ten sposób uzupełniając naturalne niedobory.

ReklamaPodróż do Hiszpanii Część czwarta 2

Ruta de la Alpujara
Droga ta przebiega przez południowe podnóża gór Sierra Nevada. Jadąc nią, po drodze mijaliśmy kilka uroczych miejscowości, gdzie z lokalnych źródełek można uzupełnić w kamperku wodę. Zmierzch zastał nas w górach i postanowiliśmy zatrzymać się bezpośrednio przy drodze. W nocy, może ze dwa samochody przejechały koło nas, a ciszę przerywały tylko odgłosy zwierząt i ptaków. Zatęskniwszy za widokiem morza, postanowiliśmy wpaść do rekomendowanej przez przewodniki miejscowości San Jose, która leży na przylądku Cabo de Gata, niedaleko Almerii. I tu spotkało nas rozczarowanie. Albo tego dnia nie mieliśmy nastroju do zachwytów, albo rzeczywiście nie było czym się zachwycać. Boczna droga, którą jechaliśmy, przebiegała przez pustynny teren. Witały nas niekończące się pola agaw, które w większości znajdowały się w fazie zamierania. Agawa zakwita bowiem tylko raz, pomiędzy 6. a 15. rokiem życia. Tworzy pojedynczy pęd kwiatowy o wysokości nawet do 14 m, na którym znajduje się do kilkunastu tysięcy białych lub lekko żółtawych, pachnących kwiatostanów. Po przekwitnięciu, z torebek nasiennych wysypują się nasiona, wokół podstawy rośliny pojawia się kilka potomnych rozet i… roślina ginie. Smutne, jak i mijany krajobraz.

Podróż do Hiszpanii Część czwarta 3



Peniscola. Miejsce postoju dla kamperków - Las Moreas.

Szybko zarządziliśmy odwrót i mijając po drodze betonowe szkielety osiedli domków, szykowanych pewnie dla turystów, a potem wzgórza całe pokryte opuncjami, dotarliśmy do autostrady. Jadąc w kierunku Walencji, mieliśmy okazję podziwiać ciągnące się kilometrami tunele foliowe. To tutaj właśnie dojrzewały pomidory, które goszczą potem na naszych stołach, na długo przed rozpoczęciem się pomidorowego sezonu w Polsce. Potem natrafiliśmy na kilka plantacji palm, co wreszcie pozwoliło nam nacieszyć się widokiem zieleni.

ReklamaPodróż do Hiszpanii Część czwarta 4

Trzy noce w Peniscoli
Zupełnie przez przypadek, nie planując dłuższego pobytu w tym miejscu, znaleźliśmy się w nadmorskiej miejscowości Peniscola. Leży ona na północ od Walencji, w pobliżu Benicarlo. Kiedy wjechaliśmy do tego uroczego i zadbanego miasteczka, naszą uwagę przyciągnął drogowskaz informujący o miejscu postoju dla kamperów. Pojechaliśmy w tym kierunku i dotarliśmy do niedużego, zadrzewionego placu, położonego w odległości dwóch przecznic od samego morza. Może się tu zmieścić nie więcej niż 20 kamperów. Do dyspozycji jest woda, przyłącze do prądu i bez problemu można pozbyć się nieczystości. Koszt pobytu wynosi 12 euro za dobę. Miejsce to nazywa się Las Moreras (N 40,3902442;E 0,4099550). Plaża w Peniscoli to drobniutki, żółciutki piasek (podobno przywieziono go aż z Sahary). Wzdłuż wybrzeża ciągnie się deptak wysadzany palmami, który prowadzi do ufortyfikowanego starego miasta, położonego na skałach nad morzem.

Podróż do Hiszpanii Część czwarta 5



Peniscola. Widok z Castillo del Papa Luna na dachy domów.

Na szczycie półwyspu, w XIII wieku templariusze zbudowali warowny zamek, który miał w swej konstrukcji przypominać zamki zbudowane na Ziemi Świętej. Zwiedzanie Castillo del Papa Luna jest bardzo odprężające, dlatego że mury zbudowane z kamienia dają możliwość chociaż chwilowej ucieczki przed upałem. Z głośników cichutko płynie muzyka, co świetnie buduje nastrój, jakbyśmy przenieśli się kilka stuleci wstecz. Warto wejść na samą górę, choć jest tam gorąco, bo roztacza się z niej przepiękny widok na morze, Peniscolę (koniecznie proszę zwrócić uwagę na dachy starych domów) i na fragment ogrodów, które znajdują się u podnóża zamku. Wstęp do zamku kosztuje 2,50 euro. Tak zachwyciła nas ta miejscowość, plaża i kamperowisko, że spędziliśmy tutaj aż trzy noce. Skuterkiem zwiedzaliśmy okolice, a wieczorem dojeżdżaliśmy do starego miasta, żeby przejść się wąskimi, krętymi uliczkami i pozaglądać do malutkich sklepików z pamiątkami.

Powrót przez Andorrę
Wypoczęci, udaliśmy się w dalszą drogę, niestety, już prosto w kierunku granicy z Francją. Czas przeznaczony na podróż zaczął się kończyć, a jeszcze chcieliśmy zatrzymać się na jednej z przełęczy we francuskich Pirenejach, która wywarła na nas ogromne wrażenie. Przez Księstwo Andory przejeżdżaliśmy nocą. Kraj ten leży w południowej części Pirenejów, na granicy pomiędzy Hiszpanią a Francją. Zajmuje obszar długości 25 km i szerokości 29 km. Stolicą jest Andorra la Vella, przez którą biegnie jedyna, główna ulica, która jest trasą tranzytową pomiędzy obydwoma państwami. Zwróciło moją uwagę to, że Andorra jest jednym wielkim placem budowy. Ciężarówki wyładowane materiałami budowlanymi są razem z dźwigami stałym elementem krajobrazu każdego zbocza doliny. Droga do granicy z Francją biegnie przez przełęcz Port d’Envalira (2408 m n.p.m.). Niestety, mijaliśmy ją, kiedy było już ciemno i tylko na samej górze widać było na wyświetlaczu z reklamą McDonald’s, że temperatura wynosi 7 stopni. Pojechaliśmy jeszcze kawałek z górki i z boku drogi znaleźliśmy miejsce na nocleg. Rano okazało się, że na otaczających nas zboczach gór przycupnęły dziesiątki słupów, które wskazywały na to, jak wiele jest tutaj tras narciarskich zimą.

Czarny dym
Ruszyliśmy i… nieszczęście. Z rury wydechowej zaczął wydobywać się czarny dym. I to całe obłoki! To wystarczyło, że wpadłam w panikę i przerażona zaczęłam zarzucać męża pytaniami: co się stało? Czy to coś poważnego? Co my teraz w tych górach zrobimy? Tak trajkotałam do momentu, kiedy dosyć kategorycznie mąż kazał mi się uciszyć. Z takiej reakcji wywnioskowałam, że sprawa jest poważna. Pojechaliśmy jeszcze kawałek dalej, pozostawiając za sobą czarne obłoczki i zatrzymaliśmy się na pierwszym parkingu, tuż za granicą Andorry. Małżonek wysiadł, podniósł maskę, coś tam pomacał, pokiwał głową, wsiadł do samochodu, przycisnął pedał gazu (ale wyleciało tego dymu!) i stwierdził, że jedziemy dalej. Będziemy obserwowali, co się będzie działo. I tak, jadąc wolno i bez zbytnich przyspieszeń, dojechaliśmy do naszego wymarzonego miejsca – przełęczy Col de Puymorens (1915 m n.p.m.)

Podróż do Hiszpanii Część czwarta 6



Peniscola. Widok na ogrody z Castillo del Papa Luna.

Na szczyt
Pireneje są wspaniałymi górami. Mają w sobie masę uroku i bardzo chciałam je „dotknąć”, a nie tylko oglądać z okien jadącego samochodu. To, co różni je od innych gór to to, że całe stoki potrafią być pokryte kwitnącymi, czerwonymi krzakami azalii. W dodatku na tym obszarze można natknąć się na wiele roślin, których nie spotyka się w innych górach. W lecie łąki pokrywają różnobarwnie kwitnące kwiaty. Można spotkać goryczkę, szarotkę storczyki czy irysy. Przy odrobinie szczęścia widać pasące się w górach koziorożce.

Podróż do Hiszpanii Część czwarta 7



Andorra. Nasze miejsce postoju na nocleg, tuż po zjechaniu z przełęczy Port d’Envalira.

Na przełęcz dotarliśmy wczesnym rankiem, więc od razu wyruszyliśmy w góry. Miał być mały spacerek, a okazało się, że wróciliśmy nieźle zmęczeni, po 9 godzinach marszu. Nie pierwszy raz nam się to zdarzyło, więc nauczeni wcześniejszym doświadczeniem, mieliśmy ze sobą prowiant. Było wspaniale! Zdobyliśmy szczyt, który nie wiem nawet jak się nazywał. GPS pokazał, że znajdował się na wysokości 2555 m n.p.m., czyli całkiem nieźle, biorąc pod uwagę różnicę poziomów. Taka wędrówka pozostawia niezapomniane przeżycia. Gdyby tak można było przenieść choć cząstkę tego krajobrazu do domu i móc się w każdej chwili nim cieszyć…

Podróż do Hiszpanii Część czwarta 8



Montsegur. Zamek nie do zdobycia.

Co z tym dymem?
Noc w górach pełna jest niespodzianek, zwłaszcza dotyczących temperatur. Całe szczęście, że kampery wyposażone są w ogrzewanie, bo to był właśnie ten moment, pomimo lata, kiedy trzeba było je uruchomić.
Następnego dnia ruszyliśmy dalej w drogę. Nadal czułam „górski” niedosyt i postaram się w którymś kolejnym roku tak zaplanować naszą wyprawę, żeby więcej czasu było przeznaczone na wycieczki po górach. Pełni obaw wsiadaliśmy do kamperka, pamiętając o ciemnym dymie wydobywającym się z rury wydechowej. Zadymiło, ale – krótko! Po przejechaniu około 50 km nagle przestało. Diagnoza mojego męża: prawdopodobnie zawiesiła się końcówka wtryskiwacza. Jak nam szybko wróciły humory! Mieliśmy przed sobą jeszcze spory kawałek drogi do domu, a nie przepadamy za spędzaniem kilku dni pod rząd w kamperze, tylko pokonując kilometry. Staramy się tak rozkładać czas, żeby w drodze powrotnej zobaczyć chociaż coś „małego”. I w ten sposób trafiliśmy do Montsegur.

Zamek trudny do zdobycia…
W 1244 roku krzyżowcy zdobyli zamek Montsegur i spalili na stosie połowę jego mieszkańców (przynajmniej 200 osób). Warownia ta była na naszej drodze i postanowiliśmy ją obejrzeć. Warto zwrócić uwagę na to, że te pozostałości zamku, które można teraz oglądać, nie pochodzą z czasów katarskich. Po zdobyciu, twierdza była całkowicie zburzona przez króla Francji. Widoczne obecnie ruiny są pozostałościami budowli wznoszonej przez wojska królewskie przez następne wieki. Tylko resztki kamiennych domów mieszkalnych zostały zbudowane przez katarów. Skończyło się tylko na postanowieniu o zwiedzaniu, bo po podjechaniu na parking, który znajdował się u podnóża zamku, okazało się, że żeby do niego dotrzeć, trzeba by było wspiąć się wysoko na szczyt góry. I w tej sytuacji pokonała nas upalna pogoda. Nie daliśmy rady. Z poczuciem niezadowolenia z samych siebie, pojechaliśmy w dalszą drogę. Jak widać, zamek ten był trudny do zdobycia nie tylko w XIII wieku (wtedy bronił się przed krzyżowcami dziesięć miesięcy), ale i obecnie.

Donżon na dziedzińcu
Na naszej trasie mijaliśmy jeszcze kilka innych ruin zamków obronnych, które pozostały po mieszkających na tych ziemiach katarach. Zatrzymaliśmy się w jednym z nich, w Arques, którego wygląd zewnętrzny dawał gwarancję, że będzie sporo do oglądania. Przed nami imponująca droga, prowadząca do szerokiej bramy, która z obu stron była spięta narożnymi wieżami. W głębi, po środku widać było fragment kolejnej wieży.

Podróż do Hiszpanii Część czwarta 9



Półpustynny teren z wymierającymi agawami, po drodze do San Jose.

Nieźle się ubawiłam, kiedy przekroczyliśmy bramę wejściową, kupiliśmy bilety (6 euro razem ze wstępem do muzeum mieszczącego się w pobliskim miasteczku) i weszliśmy na dziedziniec. I co ukazało się naszym oczom? Zielona łąka poprzetykana kamieniami, na niej grupa drzew i... pośrodku wspaniały donżon. Oprócz tego nic. Pozostałe trzy boki murów ledwo wychodziły ponad powierzchnię gruntu. Całe szczęście, że gotycki donżon (11 m szerokości i 25 m wysokości) był zachowany w zadziwiająco dobrym stanie i naprawdę warto było zwiedzić wszystkie cztery jego piętra. Widoki, rozciągające się z malutkich okien na okolicę, były urzekające. Muzeum nie polecam. Wąskie uliczki, mało miejsca do parkowania i niezbyt zrozumiała, malutka ekspozycja.

Wino za nocleg
Jadąc w kierunku Narbonne drogą D 613, dosyć długo rozglądaliśmy się za odpowiednim miejscem na nocleg. W pewnym momencie zauważyliśmy przy drodze znak informujący o możliwości uzupełnienia wody i zrzucenia nieczystości. Jakie było nasze zdziwienie, kiedy miejscem tym okazał się plac przed sklepem sprzedającym wina własnej produkcji. Karteczka informowała, że można skorzystać z ujęcia wody i z kanału ściekowego, a jeśli zajdzie taka potrzeba, zatrzymać się na nocleg. Bardzo ciekawe były zasady gratyfikacji: jeśli zakupimy butelkę wina, to nie będziemy musieli płacić za nocleg, w przeciwnym przypadku proszą o opłatę w wysokości 3 euro. Wczesnym rankiem, kiedy jeszcze spaliśmy, podjechał samochód, ktoś otworzył drewniane drzwi w budynku i odjechał. Ponieważ wyjeżdżaliśmy jeszcze przed otwarciem sklepu, pieniążki zawiesiliśmy w torebce na drzwiach, z podziękowaniami od ekipy polskiej. Przyznam, że pierwszy raz spotkaliśmy się z tego typu propozycją dla kamperów. Podejrzewamy, że właściciele winnicy sami byli kamperowcami. Można tylko życzyć sobie na trasie takich więcej (N 43,0806100; E 2,6729000).

Opactwo Fontfroide
Do cysterskiego opactwa Fontfroide, założonego w 1093 roku przez benedyktynów, prowadzi boczna, wąska droga, która kończy się rozległym, zadrzewionym parkingiem. Trzeba jeszcze kawałek przejść dróżką, potem przez uroczy, drewniany mostek, żeby znaleźć się w świecie jak z bajki. Mój zachwyt wzbudziło otoczenie opactwa, które ukryte jest w dolinie, pośród zalesionych, wapiennych wzgórz Cobieres, pokrytych roślinnością śródziemnomorską oraz gromną ilością cyprysów (przypomina mi to krajobraz Toskanii). Po zwiedzeniu budynków naprawdę warto przejść się wokół klasztoru wzgórzami, po wyznaczonych tam ścieżkach.

Kilka słów o hiszpańskich autostradach, z których zdarzało nam się korzystać. Autostradami w Hiszpanii nazwano drogi, które zgodnie z wymogami, nie powinny posiadać takiej nazwy. Chociażby brak bezkolizyjnych wjazdów czy wyjazdów, miejscami straszny stan nawierzchni. Cały czas trzeba uważać, bo pasy wjazdowe kończą się tak nagle, jak nagle się zaczęły. Dodatkowo brak zaplecza w postaci stacji benzynowych, a jeżeli już są, to drogowskazy wyrzucają nas z drogi i kierują do pobliskiego miasteczka, gdzie nierzadko mocno trzeba się nakręcić, żeby taką stację znaleźć. Trzeba jednak przyznać, że wiele odcinków autostrad jest w przebudowie i pewnie za kilka lat sytuacja zmieni się na lepsze. W Hiszpanii tak – a u nas?

Interesuję się opactwami cysterskimi i wydawało mi się, że widziałam już imponujące budowle pozostawione przez mnichów, którzy żyli według reguły świętego Bernarda. Wygląd tego opactwa mile mnie zaskoczył. Myślę, że stało się to także dlatego, że jest ono w większości odrestaurowane. Opuszczony od 1901 roku klasztor, w 1908 roku nabyły w drodze licytacji osoby prywatne - Gustave (kolekcjoner sztuki, malarz, właściciel winnic) i Madeleine Fayet w momencie, kiedy pewien kolekcjoner amerykański uważał się już za nabywcę świetnie zachowanego wirydarza. Rodzina ta poświęciła wiele lat na przywrócenie go do stanu obecnego, początkowo finansując remont tylko z własnych funduszy. Wynik tej restauracji jest ich osobistą interpretacją, która może wstrząsnąć co bardziej zachowawczymi architektami. Pojawiają się atrakcyjne wizualnie, kute żelazne bramy, ozdobione liśćmi winorośli, czy wspaniałe, kolorowe, XX-wieczne witraże w kościele. W dormitorium – sypialni mnichów, znajduje się podświetlany collage, złożony z fragmentów szkła, ocalonych ze zbombardowanych kościołów z okresu I wojny światowej.

Podróż do Hiszpanii Część czwarta 10



Opactwo Fontfroide. Przepiękny wirydarz.

Przepych i wirydarz
Przyznam, że przepych tego miejsca nie za bardzo pasuje mi do surowej reguły cystersów. To nie klasztor, a raczej pałac. Na przestrzeni wieków, kolejni lokatorzy wprowadzali ulepszenia, zgodne z panującymi w danym okresie czasu trendami, np. zainstalowano kominki, marmurowe kolumny w kościele, a obecne wejście przypomina raczej dziedziniec pałacu z epoki króla Ludwika XIV niż klasztorny. Oryginalny zachował się tylko kościół w stylu romańskim z drugiej połowy XII wieku, piękny arkadowy krużganek, sala kapitularna oraz budynki braci konwersów. Wiekowy jest także ogród różany, z którego tak dumni są właściciele zamku. Na mnie ten ogród nie zrobił aż takiego wrażenia. Podobno rośnie w nim 3000 odmian róż, przy czym niektóre mogą poszczycić się swoim rodowodem aż z XIII wieku.

Podróż do Hiszpanii Część czwarta 11



Zamek Arques z przepięknym dononem.

Natomiast wirydarz jest niezapomnianym dziełem zarówno architekta, jak i ogrodnika. Parzyste kolumny, które go otaczają, mają każda inny kapitel. Zbudowane są z pirenejskiego marmuru, który tworzy niewyobrażalną wręcz ilość wzorów. Proszę zwrócić na to uwagę. Pośrodku dziedzińca stoi studnia z ogrodzeniem kutym z żelaza, opleciona krzakiem róży. Od tej studni wzięło nazwę opactwo - Fontes Frigioli znaczy po łacinie „zimne źródła”. Pędy stuletnich wisterii, w kolorach fioletowym i białym, zwieszają się z podpór i niekiedy zarastają już prawie całe kolumny. Czerwone pelargonie, posadzone w obramowaniach stworzonych z ciętego bukszpanu, dają niesamowity kontrast kolorystyczny. Kompleks można zwiedzać tylko z przewodnikiem, a wycieczka trwa około 45 minut. Przy wejściu można otrzymać audioprzewodnik (w wielu językach, ale nie w polskim). Bilet wstępu do opactwa i do ogrodów kosztuje 12 euro.

Wyjeżdżając z opactwa Fontfroide, nasyciwszy naszego „ducha”, postanowiliśmy zwiedzić coś, co będzie tylko dla „ciała”. Celem naszej wędrówki była wieś, która słynie z produkcji wyśmienitego sera pleśniowego: Roquefort.

Katarzyna Binder
Zdjęcia: Katarzyna i Sławomir Binder


30.03.2009
Obserwuj nas na Google News Obserwuj nas na Google News