Kontynuujemy podróż tropem albańskich bunkrów. Relacjonują: Salut i SalutElla, laureaci tegorocznych CamperTeam-ków w kategorii „Najciekawsza trasa roku”.
10 sierpnia – Droga strachu, nadziei i zachwytu
Ok. 11:30 wyjeżdżamy z Pa Emer przez Fiere, gdzie robimy zakupy w Carrefour (to raczej taki nasz Carrefour Express) i przed nim widzimy pomalowany na kolorowo bunkier. Dalej na przydrożnym straganie owocowo-warzywnym z cudowną, przedpotopową wagą uzupełniamy zapasy witamin.
Jedziemy dalej przez Vlore i Orikum. Następnie drogą SH8 pokonujemy przełęcz Llogara i odcinek 65 km zajmuje nam prawie 3 godziny. Same serpentyny – w górę grzeje się nam silnik, w dół trzeszczą hamulce. Zakręty, dziury, długie podjazdy i zjazdy (10%), obok przepaście, ale za to widoki nie do opisania. Strach przed kolejnymi serpentynami i przepaściami miesza się z nadzieją, że ta droga się kiedyś skończy i z zachwytem nad mijanymi cudami natury.
Przejeżdżamy przez Himarę, gdzie na milimetry mijamy się z miejscowym autobusem. Szukamy zatoki Porto Palermo i wreszcie widzimy w oddali pozostałości zamku Ali Paszy i zatokę. Parkujemy na parkingu pod restauracją i schodzimy nad zatokę ze skalistym wybrzeżem i rozrzuconymi budynkami w stanie ruiny. Są to pozostałości budynków wojskowych z czasów, gdy była tu baza wojskowa. Na spotkanie wybiega ku nam Albańczyk i płynną angielszczyzną zaprasza nas na nocleg „co łaska”. Po pokonaniu lekko karkołomnej dróżki po kamieniach obok ruin kościoła zamienionego na magazyn stajemy obok kampera z Francji. Mamy widok na zatokę i twierdzę. Albańczyk opowiada nam, że mieszka tu od roku w przyczepie i niejako zarządza tym terenem. Poleca nam posiłek w restauracji prowadzonej przez „my friend”, doprowadza nas do niej i powierza stosownej opiece kelnera. Posiłek całkiem niezły i w przystępnej cenie.
11 sierpnia – Jak SalutElla wymieniała w banku pieniądze
Rano obok naszego autka leży... krowa. Ten silny wiatr ją w nocy przywiał? Staramy się jej nie przeszkadzać, ona też jest do nas neutralnie nastawiona.
Idziemy obejrzeć zamek Ali Paszy. Grube murzyska, labirynt korytarzy, czysta historia, żadnej komercji. Widoki z twierdzy na morze – rewelacja. Na zboczu góry widać bramę do bazy wojskowych łodzi podwodnych.
Wracamy do kampera, płacimy Albańczykowi „co łaska”, hardcorowo wyjeżdżamy mijając się na centymetry z budynkiem kościoła-magazynu i pryskając spod kół kamykami. Na górze żegnamy się z Albańczykiem-zarządcą i suniemy do Sarandy, aby zobaczyć ten sławny kurort i... wymienić pieniądze w banku. Z trudem znajdujemy miejsce do zaparkowania. Ja z córką idziemy do banku. W środku sporo ludzi, pytam strażnika gdzie mogę wymień walutę. W odpowiedzi wskazuje okienko, na żółtym „post it” zapisuje numer „64” i podaje mi go. Czekam w nerwach, bo nie wiem czy nas wywołają po tym numerku i w jakim języku – jak po albańsku to mogiła. Jedna z klientek wypłaca/wymienia bardzo dużą sumę pieniędzy i długo to trwa. Kolejka za nami narasta, a wśród wszystkich czekających narasta zniecierpliwienie i złość. Jeden z facetów wykrzykuje coś do strażnika. W pewnym momencie urzędniczka siedząca obok przy biurku wstaje i idzie przez zaplecze do okienek kasowych. Kolejka wstrzymuje oddech w nadziei, że otworzy drugą kasę. Nic z tego – kobieta donosi w reklamówce (?!) gotówkę dla tej, która obsługuje dużą wypłatę. Wreszcie po 45 minutach oczekiwania podchodzę do okienka, numerek na post it na nic się nie przydał, podaję paszport (już wiem, że tak trzeba), ale tu zaskoczenie – kasjerka pyta o imię ojca. I jak mam jej powiedzieć po angielsku, ze mój tata miał na imię Stanisław – mówię więc po polsku, normalnie. I tu jej zaskoczenie przerasta moje – coś mruczy pod nosem, macha ręką i wypłaca mi leki. Żółty „post it” z numerem „64” wkładam do portfela na pamiątkę.
12 sierpnia – Antyczne miasto Butrint i nie mniej antyczny prom, a potem komercja w Blue Eye i historia w Gjirokastra
Przed 9:00 rano wchodzimy do parku archeologicznego Butrint. Bilet 700 leków od osoby i do tego mapka. Ruszamy aleją eukaliptusów i oglądamy ruiny antycznego i średniowiecznego miasta. Na końcu oglądamy pozostałości XIV-wiecznego zamku weneckiego. Zwiedzanie zajmuje nam ok. 1,5 godziny. Bardzo fajne spotkanie z historią.
Teraz przed nami jedna z największych atrakcji – przepłynięcie archaicznym promem przez kanał Vivare. Dajemy radę, prom też, chociaż jak to powiedział gość z obsługi pobierając opłatę, jesteśmy „heavy”. Jedziemy dalej drogą SH98 – wąską, dziurawą, trochę się obawiam jak dojedziemy, wjeżdżamy do Xare i gubimy drogę, jeżdżąc w kółko. Usiłujemy zasięgnąć języka i wtedy podjeżdża do nas gość na skuterku z pytaniem „Can I help you?”. Wołamy „yes, yes, yes!”. Dzięki jego wskazówkom znajdujemy dobrą drogę i docieramy do Blue Eye, czyli najpierw do zapory wodnej, a tam opłata za wjazd (200 leków). Za zaporą kawałek normalnej drogi, a potem wąsko, kręto i trudno do mijania się z autami z naprzeciwka. W pewnym momencie po lewej stronie parking (piaszczysty), a dalej mogą jechać tylko osobówki, a my musimy na pieszo. To już lepiej było iść od zapory, bo nie wiem jak wykręcimy na tym parkingu i wrócimy tą koszmarną drogą. Blue Eye – woda cudna w kolorze, lodowata jak w morzu arktycznym, choć są tacy co się kąpią (brrrr!), a poza tym knajpki, pamiątkarskie stragany i głośna muzyka. Ania nurkuje wśród pamiątek z dominującym motywem niebieskiego oka i wybiera wisiorek. W drodze powrotnej do tamy czujemy swąd sprzęgła, ale dajemy radę. Głodni i zmęczeni jedziemy Gjirokastra. Po drodze piękne góry.
Do miasta przybywamy ok. 15:00 i chcemy zaparkować na parkingu przed twierdzą, jednak parkingowy nas wyrzuca, bo to tylko dla osobówek i autobusów turystycznych. Zjeżdżamy w dół, tam gdzie widzieliśmy kampera z Włoch. Parkujemy za nim przy rozwalającym się budynku. Najpierw atakujemy najbliższą knajpkę, aby zaspokoić głód. Potem ruszamy uliczkami podziwiając miasto-muzeum. „Wreszcie są tu sklepy z pamiątkami” – woła Ania. Najpierw jednak zwiedzamy twierdzę. W kasie pani pyta, skąd jesteśmy, jak słyszy, że z Polski to mówi po polsku „dzień dobry” i że „tu dużo Polaków przyjeżdża”. Twierdza, armaty, wieża zegarowa, świątynia bektaszytów i scena, na której odbywa się festiwal folklorystyczny bałkański. Schodzimy do miasta. W sklepie z pamiątkami widzimy... różnej wielkości bunkry, nabywamy dwa jako pamiątki. Miasto naprawdę warte zobaczenia.
Ok. 18:00 wyjeżdżamy z Gjirokastra w kierunku Pa Emer. Po drodze na stacji AP Anoil opróżniamy „kota” (dobra stacja na nocleg: N 40 16 39 71 E 20 02 07 05). Super droga SH4, widać, że nowa, ale poboczami chodzą ludzie, krowy, osiołki. Przejeżdżamy przez Tepelena – miejsce urodzin Ali Paszy, widzimy jego pomnik na rynku, a nad urwiskiem ruiny twierdzy i mostu. Ok. 20:00 zjeżdżamy na dużą stację paliw z restauracją „Autogrill 24h”. Nocujemy na niej.
13 sierpnia – Droga powrotna do rajskiej plaży
Poranny ruch na stacji paliw budzi kierowcę o 7:00, a ten budzi nas. Szybka toaleta i jedziemy. Ok. 11:00, po zrobieniu zakupów w Kavaja i wymianie pieniędzy w kantorze (zero formalności, szybko i kurs lepszy niż w banku), dojeżdżamy do campingu Pa Emer i stajemy na tym samym miejscu, co poprzednio, przy samym morzu. Znowu jesteśmy w raju.
14-15 sierpnia – Po prostu Pa Emer
Dwa dni spędzamy na błogim lenistwie w Pa Emer. Kąpiel, opalanie, jedzonko i tak na zmianę. Idziemy poszukać gliny, z którą co jakiś czas wracają ludzie. Jest – dziwna skała w wodzie staje się jak glina, bez wody – sucha i kruszy się. Największa radochę mamy z mazania tą gliną Anki!
W drodze do recepcji spotykamy małego żółwia. W toalecie siedzą zielone żabki – za lustrem i na umywalce. Cudne, ale nie zdążyliśmy zrobić zdjęcia. Odkrywamy bar na plaży – w czwartek nie ma już ryb, więc jemy wołowinę + frytki (świeżo smażone z pokrojonych ziemniaków) + sałatkę. Umawiamy się na piątek na smażone ryby. W piątek są oczywiście ryby z frytkami i sałatką, a od właścicielki na deser słodki arbuz. Nie mam już leków, więc płacę w euro, ale przydałaby nam się reszta w lekach. Nie ma problemu – kurs wymiany jak w kantorze (1 euro = 140 all).
W nocy z czwartku na piątek straszna wichura i duże fale, woda podchodzi aż pod kampera. Na szczęście rano nie budzimy się dryfując na środku morza (czy kamper umie pływać?), tylko dalej na plaży, morze już spokojniejsze.
Widok zapamiętany z Pa Emer – młody facet z czarnymi włosami do ramion (syn/zięć właścicieli?) i nieodłączny czarny wilczur przemierzają molo na lub z wyspy. No i te zachody słońca!
Tekst: SalutElla
Fot. Salut, Ania