Kanion Antylopy
O ogromnej popularności tych okolic świadczy konieczność rezerwacji z półrocznym wyprzedzeniem wycieczki do Kanionu Antylopy, a i tak regulamin właścicieli terenu, rezerwatu Indian Navaho, pozwala na maksymalnie 2 godziny zwiedzania. Za 40 dol. pozwoliliśmy się zawieźć jeepem w docelowe miejsce. Najdogodniejszą porą dnia są godziny przedpołudniowe, ponieważ wtedy można zaobserwować charakterystyczne snopy światła wpadające przez szczyt Antelope. Był to jednak dla nas tylko przystanek na drodze do Grand Canyon – miejsca, które pojawia się jako pierwsze w każdej rozmowie na temat rzeki Kolorado i stanu Arizona. To w końcu największy przełom rzeczny na świecie! Do celu pozostało nam jeszcze 240 km, więc właściwie zgodnie z naszą tradycją dotarliśmy na miejsce w ciemnościach, żeby zatrzymać się na kempingu Tusayan. O tej porze trudno było znaleźć obsługę, więc zaparkowaliśmy w pierwszym lepszym miejscu – za nocleg można zapłacić rano. Od kempingu do Grand Canyon dzieliło nas zaledwie 20 minut jazdy. Zaparkowaliśmy więc kampera, żeby przesiąść się do busa kursującego po parku.
Miejsc brak, jedziemy dalej
Nawet z odpowiednią aplikacją, pomagającą znaleźć dobre miejsce do spania, okazuje się to trudne. W okolicy miejscowości Sedona to prawie niemożliwe, nawet na dziko oznacza spore ryzyko, przede wszystkim dla kampera. Dojazd do niektórych miejsc wiąże się z koniecznością przebicia się wąską, dziurawą drogą… W końcu udało się nam znaleźć miejsce w towarzystwie innych 10 kamperów, oczywiście na dziko, jednak kosztem przejechania dodatkowych 60 km.
Route 66
Kultowa Route 66 również była jednym z naszych celów. Ta trasa stała się nitką komunikacyjną wspomagającą rozwój gospodarki miejscowości znajdujących się przy niej, z czasem zyskała status legendy, głównie dzięki boomowi rozwojowemu przypadającemu na lata wielkiego kryzysu. Kierując się do miejscowości Seligman, liczyliśmy na stare zabudowania, widok klasycznych samochodów i sklepy z pamiątkami. Ten etap oznaczał przejechanie 170 km od miasteczka Sedona, w którym również spędziliśmy kilka godzin, poznając atrakcje turystyczne: safari i loty helikopterem po okolicy. Trasa wyznaczona wzdłuż kultowej 66 zaprowadziła nas do Kingman, a następnie do Oatman. Tutaj zapadł nam w pamięć widok amerykańskich pociągów, ponieważ w tej okolicy droga przebiega wzdłuż ruchliwej kolejowej arterii. Amerykańskie pociągi towarowe są zupełnie inne niż te w Europie. Przede wszystkim cała trakcja jest spalinowa, do napędzania lokomotyw nie wykorzystuje się prądu elektrycznego. Same pociągi natomiast potrafią składać się nawet ze 100 wagonów, załadowanych piętrowo ustawionymi kontenerami. Widok naprawdę unikatowy!
Knajpa dla rockersów?
Następnego dnia, po nocy spędzonej na kempingu w Oatman odwiedzamy kolejny punkt naszej „marszruty”. Jest nim kultowa knajpka motocyklistów – Topock66 Colorado River. Aby tam dotrzeć, musieliśmy pokonać kolejne 40 km, ale klimat miejsca i wyjątkowo smaczne śniadanie naładowały nas świetną energią. Była ona zdecydowanie potrzebna, bo dotarcie do parku Joshua Tree oznaczało przejechanie 260 km, co przy temperaturze oscylującej wokół 30°C jest wyzwaniem. Po dotarciu do celu poszukiwaliśmy miejsca do obozowania na dziko, co nie jest tutaj specjalnie trudne – na terenie parku można bezpłatnie nocować pod namiotami. Ograniczeniem jest jedynie brak możliwości rozpalania ogniska ze względu na suszę. Trudno wyobrazić sobie pokonanie tej trasy latem, kiedy temperatury są jeszcze wyższe. Gorąco utrzymywało się aż do Palm Springs, kolejnego miejsca zaplanowanego do odwiedzenia, które oznaczało zbliżający się koniec „ekspedycji”.
Rzut oka na ocean
Kemping tutaj, w San Diego, wymagał rezerwacji z półrocznym wyprzedzeniem i kosztował 35 dol. za noc. Nie udało się nam zostać w tym miejscu dłużej, obłożenie jest w zasadzie maksymalne przez cały rok, ruszyliśmy więc poszukać miejsca bliżej oceanu. Spodziewaliśmy się co prawda, że będzie to oznaczało wyższą cenę, ale 96 dol. za noc to już naprawdę sporo. Jednak były to dobrze wydane pieniądze – na miejscu znajduje się komplet udogodnień. Zaczynając od widoku na ocean i ogrodzonych żywopłotami parceli z wszelkimi podłączeniami, na basenie, miejscu na grilla i sklepie kończąc. Jest to więc znakomita baza wypadowa do zwiedzania atrakcji San Diego – my odwiedziliśmy Balboa Park, Down Town, lotniskowiec USS Midway i Old Town. Niestety zwiedzanie miasta pachniało dla nas nieuchronnym końcem wyprawy. Czekała nas jeszcze podróż do Los Angeles, skąd następnego dnia mieliśmy zaplanowany lot powrotny do Polski.
Dolar ma kolor zielony
Czy warto? Zdecydowanie tak! Można powiedzieć, że USA i jej mieszkańcy mają niepowtarzalny styl, który zasługuje na poznanie w trybie caravaningowej eksploracji odległych zakątków kraju. Aby go poczuć, wypożyczyliśmy kampera na 17 dni, przedpłacając 5220 zł za pakiet 2500 mil. Łącznie przejechaliśmy 2919 mil, dopłacając za nadwyżkę dystansu 0,35 dol. za milę. Dodatkowo należało zapłacić także za czas używania generatora – godzina kosztowała 3,5 dol. Nasz kamper spalił 253 galony benzyny, co przełożyło się na wydatek 898 dol. Do tego doliczyć trzeba koszt gazu zużytego do ogrzewania i gotowania – 60 dol. Natomiast za noclegi łącznie (za 10 nocy) zapłaciliśmy około 1900 zł. Na dziko obozowaliśmy 7 razy. Czy zatem Ameryka jest droga? Decyzja należy do was!
kampeRADY
Materiał przygotowany przez Danutę i Sebastiana Pieczka z firmy Camperniki www.camperniki.pl
Danuta Pieczka
Artykuł pochodzi z numeru 1 (98) 2021 r. magazynu „Polski Caravaning”.
Chcesz być na bieżąco? Zamów prenumeratę – teraz jeszcze taniej i szybciej.