artykuły

podrozePODRÓŻE
ReklamaBilbord - WCF 26.04-12.05 Sebastian

Kamperem na Sycylię

Czas czytania 11 minut
Kamperem na Sycylię

Wcześniejsze lektury dotyczące wartych odwiedzenia miejsc na Sycylii pozwoliły z jednej strony sprecyzować oczekiwania, ale też dały nam do zrozumienia, że ogarnięcie tej wyspy w czasie jaki na to możemy przeznaczyć jest z góry skazane na niepowodzenie. Przed wyjazdem ustaliliśmy więc plan minimum. Żona za najważniejsze miejsce uznała Etnę wraz z jej otoczeniem i barokowe miasto Noto. Natomiast moim głównym celem było Corleone, a to z racji fascynacji całą prozą Mario Puzo, z „Ojcem Chrzestnym” na czele.

Wyruszyliśmy w sobotę 9 lipca o godz. 7.00. Granicę postanowiliśmy przekroczyć w Cieszynie. Z ulgą wjechaliśmy do Czech, ponieważ stan naszych dróg, tłok i korki mocno utrudniły ten pierwszy, a krótki etap podróży. Potem było już tylko przyjemniej – wyremontowane drogi, mały ruch i, przede wszystkim, odcinki omijające centra dużych miast. Jeździmy Volkswagenem T4 z nadwoziem firmy Karmann, z silnikiem 2,5 TDI, więc nawet na alpejskich podjazdach to my wyprzedzaliśmy TIR-y, a nie odwrotnie... Przejazd przez Austrię (kierunek: Wiedeń i Graz) był również bezproblemowy i wygodny. Korzystaliśmy z tego, że poruszaliśmy się autostradą, więc nasza prędkość oscylowała w granicach 110-120 km/h. Przerwy na kawę, posiłek i rozprostowanie kości na austriackich MOP-ach to prawdziwa przyjemność. Jest tam czysto i stylowo, mimo tłumów przewijających się podróżnych. Jeszcze przed zmierzchem postanowiliśmy przenocować nad Jeziorem Wertera w południowej Austrii. Poranny widok z okien samochodu na to piękne miejsce z łańcuchem Alp w tle wywołał w nas znakomity nastrój.

ReklamaKamperem na Sycylię 1
Kamperem na Sycylię 2

Nocleg na jeziorem Werter, w tle Alpy.
Kamperem na Sycylię 3

Jedno z ostatnich zdjęć wybitnego polskiego malarza...

Ostatnie ujęcie
Będąc we Włoszech już wielokrotnie, staliśmy się miłośnikami prawdziwego włoskiego espresso, które miejscowi potrafią świetnie przyrządzić w każdym barze. Dlatego nasz pierwszy postój to zawsze obowiązkowy naparstek tego aromatycznego napoju. Plan na niedzielę zakładał spacer po Wenecji. Nieobecność ciężarówek w dzień świąteczny ułatwiła szybkie dotarcie do tego „wodnego miasta”. Osobom po raz pierwszy przeprawiającym się przez most na lagunie, radzę uważnie szukać tuż za nim zjazdu w prawo na jedyny parking dla autokarów, przyczep i kamperów, położony w pobliżu nowo wybudowanej przystani dla wielkich statków turystycznych. Miejsce to, zlokalizowane nad samą wodą, nieco podupadło w ostatnich latach. Dawniej był tam dostęp do elektryczności, kranu z wodą i miejsce na zrzucenie szarej wody. Niestety te udogodnienia już nie funkcjonują, a cena za parkowanie (25 euro) wzrosła od naszej ostatniej tam bytności... W tym miejscu, jak mi się wydaje, ważna uwaga na temat urządzeń na parkingach i autostradach służących do pobierania opłaty. Automat wydaje rodzaj biletu. Aby bramka nas wypuściła, należy oczywiście zapłacić. Można to zrobić gotówką, ale nie wszędzie. Ciekawostką jest to, że płacąc kartą, wsuwamy ją do tej szczeliny, w którą chwilę wcześniej włożyliśmy otrzymany przy wjeździe kartonik biletu. Nasz spacer po Wenecji to rzeczywiście spacer. Korzystanie z tramwaju wodnego może być atrakcją samą w sobie, ale nie jest konieczne. Właściwie miasto można przemaszerować wzdłuż i wszerz, co polecam szczególnie, bo pozwala poczuć atmosferę tego miejsca. Wizyta w Wenecji zaowocowała interesującym spotkaniem. W okolicy mostu Rialto odpoczywał, wpatrzony w perspektywę Canale Grande, znany polski malarz – Roman Opałka. Robiąc mu zdjęcie, nie mogłem przewidzieć, że za kilka dni artysta odejdzie z tego świata, właśnie w Wenecji... I tak moja fotografia jest chyba jego ostatnim ujęciem...
ReklamaŚT2 - biholiday 06.03-31.05 Sebastian
Kamperem na Sycylię 5

Charakter Wenecji można poznać, spacerując po tym mieście.
Kamperem na Sycylię 6

Urządzenia do połowu okonia morskiego, wciąż używane!

Policjantki za przewodnika
Wieczorem ruszyliśmy dalej na południe. Nie autostradą, ale szosą adriatycką. Naszym celem było Vieste, na półwyspie Gargano. Dotarliśmy tam bez przeszkód drogą przez Peschici. Spędziliśmy cztery dni na wspaniałym kempingu Baia de Aranci, wyposażonym we wszystkie udogodnienia i co ważne – cienistym. Vieste – pięknie położone na skałach nad zatoką, posiadające dwie rozległe piaszczyste plaże, to nasze ulubione miasto we Włoszech. Ponadto można tam zjeść najlepszą pizzę, której smak często wspominamy, podawaną w malutkiej pizzerii, usytuowanej w uliczce obok poczty. Na wybrzeżu można zobaczyć archaiczne, ale wciąż jeszcze używane, urządzenia do połowu okonia morskiego. Wypoczęci i posileni udaliśmy się, przez Bari i wzdłuż „podeszwy” włoskiego buta, do Cosenzy. To stare, pełne dawnej świetności miasto przypomina dziś wiekową damę w strojnej sukni ze zszarzałych już nieco koronek i atłasów. Pomimo zaniedbania, wiele kwartałów ulic nadal jest godne odwiedzin, pozwala bowiem poczuć atmosferę dawnej Italii. Po mieście oprowadziły nas dwie urocze policjantki, świetnie znające angielski i mające szeroką wiedzę o historii oraz współczesności tego miejsca, a także wiele serca do swojej małej ojczyzny.

Jak się da
Kolejny etap to przeprawa promowa do Messyny. Niesamowicie sprawna organizacja, świetne oznakowanie, duża liczba promów i łatwy sposób zakupu biletów spowodowały, że pozornie długa kolejka pojazdów została zaokrętowana w 15 minut! Warto kupić od razu bilet powrotny, ponieważ to pozwala zaoszczędzić ok. 30 proc. jego ceny. Już na wyspie skierowaliśmy się do Taorminy. I tu duże... rozczarowanie. Żadnej możliwości zaparkowania kampera! Wskazany przez organizatorów ruchu turystycznego parking, podobno specjalnie dedykowany takim pojazdom, okazał się oczywiście zapchany, a dodatkowo stanowił brukowaną, wąską uliczkę biegnącą stromo pod górę, w której z trudem zawróciłem do wyjazdu. Musieliśmy więc zadowolić się widokiem z okien auta i wspomnieniami z poprzedniego pobytu w tym miejscu. Gdy już wydostaliśmy się z obstawionych samochodami, często parkowanymi jak się da, uliczek Taorminy, pojechaliśmy na południowo-wschodni kraniec wyspy do Noto. Z naddatkiem spełniło ono nasze oczekiwania! Barokowe centrum, piękna i zadbana roślinność, łatwość zaparkowania samochodu – to wszystko sprawiło, że wywieźliśmy stamtąd miłe wspomnienia. Nocleg „na dziko” znaleźliśmy nad morzem, klika kilometrów od miasta Lido di Noto. Na południowym krańcu tej osady jest rozległy plac przy samej plaży, na którym biwakowaliśmy wraz z kilkoma innym załogami kamperów z Włoch.
Kamperem na Sycylię 7

Katedra w Noto – mieście nazywanym „kamiennym ogrodem”.
Kamperem na Sycylię 8

Z miejscowości Noto wywieźliśmy same miłe wspomnienia...
Kamperem na Sycylię 9

Nasz kamper przed zaokrętowaniem.
Ponowna erupcja!
Dzień następny to Etna. Niezrażeni informacjami o wzmożonej aktywności wulkanu udaliśmy się na wysokość 2015 m n.p.m. nowo wybudowaną drogą, przez dwadzieścia parę kilometrów ostro pnącą się w górę. Droga jest nowa i komfortowa, gdyż poprzednią zniszczył przed 10 laty wybuch wulkanu i (dziś już zastygłe) potoki lawy. Można zobaczyć jeszcze dach budynku, ledwie wystający z zestalonej magmy. Parking pod szczytem, pełen oczywiście sklepików i restauracji, położony jest tuż przy kraterach Silvestriego, które warto obejść. Na sam szczyt można wejść pieszo, lub – teoretycznie, wjechać wyciągiem krzesełkowym albo kolejką wagonikową. „Teoretycznie”, bo tego dnia potężna wichura unieruchomiła i wyciąg i kolejkę. W dniu, w którym piszę ten tekst, sprawdziły się prognozy o możliwości ponownej erupcji Etny. Nad wulkanem pojawiły się kłęby dymu i pyłów. Trochę żałuję, że nie w czasie naszego pobytu tam...

Potencjał rolniczy
Następny etap podróży to droga z Etny do Enny. Jechaliśmy wnętrzem wyspy przez niekończące się łagodne wzgórza pokryte rżyskami po zebranej już pszenicy i poprzecinane sadami cytrusów położonymi w dolinach. W czasach rzymskich Sycylia była spichlerzem imperium. I dziś widać w jej południowo-wschodniej części ogromny potencjał rolniczy. Z kolei Enna to dawne miasto stołeczne. Zlokalizowana, jak większość sycylijskich osad, na wysokim wzgórzu. Jest warta zwiedzenia z uwagi na interesujące zabytki architektury i piękne widoki, jakie roztaczają się z tarasów miasta.
Kamperem na Sycylię 10

Enna to dawne miasto stołeczne.
Kamperem na Sycylię 11

Ciekawe umiejscowienie dawnego miasta stołecznego.
Kamperem na Sycylię 12

U stóp Etny.

Jak w powieści
Po historycznej stolicy nadszedł czas na Corleone. To miejscowość znajdująca się wśród niesamowicie malowniczych wzgórz, położona wewnątrz wyspy, i która zachowała niczym nie skażony charakter autentycznie sycylijskiego miasta. Stare kamieniczki, malownicze zaułki i placyki, powolny rytm życia mieszkańców, brak turystów i autentyzm tego miejsca pozwala zapomnieć o tym, że postać don Vita Corleone została przez Mario Puzo stworzona z literackiej fikcji. Można bez trudu wyobrazić sobie młodego Vita wędrującego po mieście, przystanąć pod sklepem, który prowadzi rodzina Battaglia, można w końcu pooddychać niemalże dziewiętnastowieczną atmosferą, jak z kart powieści....

Podróże w upale
Palermo zapamiętamy jako całkowicie zakorkowane, rozpalone niczym piec hutniczy miasto, moim zdaniem – po prostu nie nadające się do życia! Biegnąca przez północ wyspy autostrada wpada wprost do miasta, a z nią niekończący się potok samochodów. Wyłączenie jednego pasa ruchu spowodowało 10-kilometrowy zator, co w panującym upale mocno dało się nam we znaki. Szybko uciekliśmy na wybrzeże. Malownicze miasteczko Isola Della Femine z przyzwoitym kempingiem rozczarowało nas skalistą plażą z płatnymi drewnianymi pomostami do opalania. Zrezygnowaliśmy więc z pobytu w nim i w czterdziestostopniowym upale wróciliśmy ponownie przez Palermo do autostrady, którą dojechaliśmy do Finale di Pollina, mniej więcej w środku północnego wybrzeża. Tym razem zarówno urocze miasteczko, jak i dobrze wyposażony, rozległy kemping z zacienionymi parcelami, które chłodziła bryza od morza, przypadły nam do gustu. Ponadto w okolicy jest kilka żwirowych plaż, nad klifem dominują średniowieczne wieże strażnicze, rozstawione mniej więcej co dwa kilometry, jest spokojnie i czysto. Spędziliśmy tam cztery noce, opalając się, spacerując, jeżdżąc na rowerach i degustując dania sycylijskiej kuchni. Ta ostatnia wymaga właściwie osobnej książki, więc polecę tylko owoce morza z rusztu i sycylijskie pieczywo o niepowtarzalnym zapachu, kolorze i smaku. Lokalne czerwone wina to obowiązkowy punkt w menu! Najlepiej kupować je bezpośrednio w winiarniach lub na przydrożnych straganach, wprost od producentów.
Kamperem na Sycylię 13

Paestum – greckie miasteczko z czasów helleńskiej ekspansji.
Kamperem na Sycylię 14

Dobrze wyposażony i rozległy kemping w Finale di Pollina.

Trzy świątynie
W dzień wyjazdu z Finale zaplanowaliśmy zwiedzanie Cefalu, położonego w odległości 15 km od naszego miejsca pobytu. Miastem tym po prostu... zachwyciliśmy się! Jego architektura, niewymuszona naturalność, fajne puby i restauracyjki, ładna plaża i prawdziwie sycylijska atmosfera spowodowały, że aż żal nam było wyjeżdżać. Miejscowość ta jest ze wszech miar godna polecenia, zarówno na krótki jak i dłuższy pobyt. Po opuszczeniu tej sycylijskiej perełki pojechaliśmy autostradą do Messyny, przeprawiliśmy się na kontynent i zachodnim wybrzeżem powędrowaliśmy w kierunku Salerno. Remont autostrady zmusił nas do podróży lokalnymi drogami – jechaliśmy wolniej, ale było warto! Poznaliśmy nadmorskie miejscowości i mogliśmy nacieszyć się wspaniałymi widokami. I jeszcze miejscowość Laura, nieco poniżej Salerno. Całe wybrzeże w tej części Włoch to wielokilometrowe piaszczyste plaże, wzdłuż nich droga i trasa rowerowa. Wielką atrakcją tej okolicy jest Paestum. To greckie miasto z czasów helleńskiej ekspansji zachowało się w świetnym stanie. W krajobrazie dominują trzy świątynie, większe i lepiej zachowane od tych na Akropolu. Można też zobaczyć fragmenty domów mieszkalnych, brukowanych ulic i wyobrazić sobie, jak przed wiekami to miejsce tętniło życiem.

Maksymalne zadowolenie
Trzytygodniowy urlop nieubłaganie chylił się ku końcowi. Pojechaliśmy więc na północ, zatrzymując się jeszcze na jeden dzień w mieście nad Gardą. Po drodze napotkaliśmy na iście tropikalne ulewy. Co prawda utrudniły nam podróż, ale za to kamper wjechał do Sirmione czysty jak po wizycie w myjni! Potem już tylko zakupy – obowiązkowa oliwa, czerwone wina, sery miejscowej produkcji i upominki dla córki – oraz skok przez Austrię, Słowację i Czechy do domu. Z wyprawy jesteśmy bardzo zadowoleni. Wróciliśmy opaleni, pełni wrażeń i wypoczęci. Przejechaliśmy łącznie 6340 km, bez awarii, mandatów i innych niemiłych przygód.

Wiedza praktyczna!
Na koniec kilka ogólnych uwag dla podróżujących po Włoszech. Długie odcinki warto pokonywać autostradami. Znacznie krótszy czas jazdy, niższe spalanie i mniejsze zmęczenie rekompensują wydane na opłaty pieniądze. Ruch na autostradach zależy od regionu kraju. Obowiązuje zasada, że im dalej na południe, tym ruch jest mniejszy. W północnej części Włoch bywają sytuacje, gdy jedzie się w sznurze aut na obu pasach, co wymaga koncentracji i dostosowania się do tempa poruszających się przed nami pojazdów. Najlepiej przemieszczać się w weekendy, gdy obowiązuje zakaz ruchu samochodów ciężarowych. Ceny oleju napędowego dość podobne są w całym kraju. W przeliczeniu – 6,20 do 6,30 zł za litr. Stacje benzynowe przy autostradach często wyposażone są w stanowiska dla kamperów umożliwiające bezpłatny pobór czystej wody, opróżnienie zbiornika wody szarej i toalety chemicznej. Miejsca takie są dobrze oznakowane. Biwakowanie „na dziko” w ładnej okolicy na północy jest prawie niemożliwe – zwykle ustawione są znaki zakazujące. Natomiast na południu i Sycylii z łatwością takie miejsca znajdziemy, często nad samym morzem czy wręcz na plaży. Co do bezpieczeństwa... niestety zdarzają się próby kradzieży czy włamania do zaparkowanego samochodu. Dotyczy to centrów miast, a dokonują tego młodzi ludzie zwykle o ciemnej karnacji, nawet nie wiem czy są to Włosi. Szczególnie złą sławą cieszą się Neapol i Bari. W tym ostatnim mieście nas także spotkała taka „przygoda”. Dwa lata temu, gdy zaparkowaliśmy auto w samo południe na niestrzeżonym parkingu i po kilku minutach do niego wróciliśmy, zaskoczyliśmy dwóch chłopaków majstrujących przy drzwiach do części mieszkalnej. Nie zdążyli pokonać zamka i dość łatwo dali się przepłoszyć, ale zdarzenie pozostawiło duży niesmak. W tym roku już na szczęście nie mieliśmy takich „atrakcji”. Podróżowanie kamperem to duża frajda. Ten sposób spędzania urlopu z czystym sumieniem mogę polecić wszystkim miłośnikom odkrywania świata na własną rękę.

Tekst i zdj.: Jarosław Górski


05.06.2012
Obserwuj nas na Google News Obserwuj nas na Google News