Ten najdalej na zachód wysunięty fragment naszego kontynentu zupełnie nie przypomina innych europejskich krajów, a natura, łącząc na stosunkowo małym obszarze ogień z lodem, tworzy niepowtarzalne i zaskakujące krajobrazy.
Marzenie o wakacjach na Islandii towarzyszyło nam już od wielu lat, ale surowy klimat i spodziewane jeszcze surowsze koszty, skutecznie wstrzymywały nas od realizacji tego ambitnego przedsięwzięcia. Wreszcie, po doświadczeniach z wakacji w Danii, Szkocji i na Alandach, uznaliśmy, że chłód północy nie jest nam straszny, a podróżowanie kamperem może uchronić nas przed drogimi noclegami i posiłkami w restauracjach. Tak więc, pełni nadziei na wspaniałe widoki i niezapomniane przeżycia, spakowaliśmy ciepłe ubrania, sprzęt wędkarski oraz cały wakacyjny ekwipunek i wyruszyliśmy na spotkanie z niezwykłą „Księżycową Wyspą”.
Tęczowy Detifoss.
Potężny Gullfoss. Jedno z miejsc, które trzeba odwiedzić w tym kraju!
Islandia wita nas Kiedy opuściliśmy pokład promu i stanęliśmy na islandzkiej ziemi, zdziwiło nas łagodne powietrze i delikatny wiaterek. Spodziewaliśmy się ostrego, arktycznego powiewu, a tu proszę... miła niespodzianka! W wyśmienitych humorach ruszyliśmy na północ. Po drodze podziwialiśmy ciekawą linię brzegową, liczne wulkany i krystaliczne strumienie. Niemal całe podłoże na wyspie to zastygła lawa i popiół wulkaniczny – w tym rejonie, czyli na wschodnim wybrzeżu – wyjątkowo mocno porośnięte trawą i różnobarwnym kwieciem, praktycznie bez drzew. Mijając jedną z zatok, wypatrzyliśmy z okien czarny grzbiet wynurzający się z wody... Sądząc po rozmiarach, prawdopodobnie był to morświn, nasz pierwszy wieloryb! Następnego dnia dotarliśmy do bardzo ciekawego miejsca, gdzie rzeka Jökulsá á Fjöllum przed ujściem do oceanu, wpada do głębokiego na 100 m wąwozu, w postaci niezwykle malowniczego wodospadu Dettifoss. Sama rzeka, przepływając przez pumeksową pustynię, nabrała szaro-brunatnej barwy, co sprawiło, że wodospad w pochmurny dzień mógłby wydawać się brzydki, ale my mieliśmy szczęście, bo słońce przystroiło tę ponurą kipiel cudowną tęczą, co stworzyło niezapomniane widowisko! Mniej więcej kilometr dalej w górę rzeki, po wyjątkowo miłym spacerze po pustyni, odnaleźliśmy drugi wodospad: Selfoss. Próg, przez który przelewa się woda jest położony dość nietypowo, bo wzdłuż biegu rzeki, dzięki czemu wodospad prezentuje się zupełnie inaczej niż jego poprzednik, ale równie pięknie.
Wulkan Snaefellsjökull, którego szczyt przykryty jest lodowcem.
Skalne Miasto – malowniczy obszar lawowy.
Obszar geotermalny.
Dla caravaningowców Nasze wakacje na Islandii przypominały pobyt na obcej planecie. Ta niezwykła, księżycowa wyspa ma w sobie wiele skrajności. Z jednej strony lodowce, które zajmują 11 proc. powierzchni kraju i subpolarny klimat, a z drugiej strony największa na świecie liczba czynnych wulkanów, liczne obszary geotermalne i gejzery uświadamiają, że pod skorupą czarnej, zastygłej lawy, cały czas wrze. Nasze opowieści i zdjęcia z wyprawy fascynowały rodzinę i przyjaciół, mam więc nadzieję, że ten artykuł zachęci innych kamperowiczów do wyruszenia na przygodę z Islandią. Zapytacie czy „zwykły” kamper poradzi sobie na takiej wyprawie? Tak, wszystkie opisane powyżej atrakcje oraz wiele innych znajduje się przy głównej obwodnicy kraju i osiągalne jest niemal bez konieczności opuszczania asfaltu. Zupełnie inaczej wygląda wnętrze wyspy. Tu niezbędny jest napęd 4x4 i obowiązuje zasada „im większe koła, tym lepiej”.
Skalne Miasto i Hverfjall Kiedy mieliśmy już dość huku spadającej wody, pojechaliśmy nieco w głąb kraju nad Myvatn, czyli Jezioro Komarów. Na szczęście nie spotkaliśmy tam żadnych uciążliwych owadów, za to na brzegu ustawione były liczne stanowiska do obserwacji ptaków. Podobno gnieździ się tam aż szesnaście gatunków kaczek i dwieście czterdzieści gatunków innych ptaków! Nieopodal jeziora rozciąga się bardzo malowniczy obszar lawowy – Skalne Miasto, z wysoko wypiętrzonymi skałami, które tworzą miejscami płytkie jaskinie, okna, łuki oraz niebezpieczne rozpadliny, które nasza córka Ola nazywała „wgłąbami”, bo można było zaglądać w głąb ziemi. Według islandzkich legend, mieszkać tam miały trolle i choć żadnego nie spotkaliśmy, to i tak zwiedzanie było bardzo ekscytujące, szczególnie dla dzieci. Kolejnym punktem programu był obszar geotermalny u stóp wulkanu Hverfjall. To niezwykłe miejsce, gdzie turyści spacerują po drewnianych kładkach, w kłębach cuchnącego siarkowodoru wydobywającego się z wnętrza ziemi. Podłoże tutaj mieni się wieloma kolorami: od łagodnej piaskowej żółci, poprzez ceglastą czerwień, brąz, biel wulkanicznego popiołu, aż do buropopielatej kipieli bulgoczącej w licznych błotnych jeziorkach. W promieniach słońca, które nam cały czas towarzyszyło, kraina ta przybrała niesamowite odcienie, co nadało jej iście baśniowy wygląd!
Focze lenistwo.
Być pośród humbaków... Niesamowite przeżycie!
Klif na krańcu Europy.
Wieczór z wielorybami Po upalnym, jak na Islandię dniu, powróciliśmy na północne wybrzeże do miasteczka Husavik, które oferuje wyprawy na Morze Grenlandzkie w celu obserwacji wielorybów. Nie ukrywam, że był to najważniejszy punkt programu naszej wyprawy i, zgodnie z oczekiwaniami, okazał się najbardziej ekscytujący. Popłynęliśmy w morze niewielkim kutrem rybackim o wdzięcznym imieniu „Sylvia”, o nieco nietypowej porze, bo około 23 w nocy. Zachęciła nas do tego wyjątkowo ciepła i słoneczna pogoda oraz niewielu chętnych, a także zapewnienia przewodnika, że humbaki i wale błękitne, które mieliśmy nadzieję spotkać, z pewnością o tej porze nie śpią. Rzeczywiście, po około pół godzinie mocno rozkołysanego rejsu wpłynęliśmy w środek żerującego stada wielorybów. Emocje, które nam towarzyszyły... trudno opisać! Już samo wypatrywanie fontanny było ekscytujące, a gdy zaraz potem wynurzał się lśniący grzbiet i potężny ogon, nasz zachwyt nie miał granic! Syn Nikodem, który wyjątkowo interesuje się ssakami morskimi, był w siódmym niebie, a Ola, choć początkowo straszyły ją fale okresowo przelewające się przez nasz pokład (łodzie mogłyby być większe), kiedy tylko pojawiły się pierwsze wieloryby, biegała zachwycona po chybotliwym pokładzie od burty do burty, zupełnie nie zważając na niebezpieczeństwo. Niektóre humbaki przepływały tak blisko, że mogliśmy słyszeć ich potężne oddechy, inne natomiast pojawiały się w oddali. Mamy po tej wyprawie wiele niezwykłych zdjęć...
Maskonur szykuje się do lotu.
Wielkie rybobranie!
W czasie tej wyprawy nasze auto sprawdziło się rewelacyjnie! Spotkanie z fokami i północno-zachodnie fiordy W drodze na północne fiordy zrobiliśmy sobie odpoczynek na półwyspie Vatnsness. Sprowokowały nas do tego pojawiające się przy drodze tablice informacyjne w kształcie foki, które zachęcały do wykupienia wycieczki gwarantującej spotkanie z tymi milutkimi zwierzętami. Nawet mieliśmy ochotę wykupić taką wycieczkę, ale ku naszemu zdumieniu pracownica fokarium nam to odradziła, mówiąc, że skoro mamy samochód, to przecież możemy pojechać sami na wskazane przez nią wybrzeże i pooglądać wymarzone foki zupełnie za darmo. Hm... Nie mają ci Islandczycy zmysłu do interesu. Przejechaliśmy już pół Islandii i oprócz opłaty za rejs na wieloryby, nie zapłaciliśmy ani jednej korony za wszystkie cuda, które widzieliśmy! Teraz, po powrocie do Polski już wiem, że tak jest w całym kraju! Wygląda na to, że Islandczycy nie uważają za słuszne brać pieniędzy za coś, co natura stworzyła za darmo. Zadziwiające i zarazem wspaniałe! Oglądanie okazałego stada fok, wylegującego się na kamieniach, było tak ciekawe, że zabawiliśmy na półwyspie o wiele dłużej niż planowaliśmy, ale oczywiście było warto. W drodze na zachód podziwialiśmy piękne piaszczyste plaże oraz niespotykaną ilość mniejszych lub większych wodospadów, które z hukiem zanurzały się w spokojną wodę licznych zatoczek, stanowiących charakterystyczną, postrzępioną linię brzegową północno- -zachodniej części Islandii. Największe wrażenie wywarł na nas najdalej wysunięty na zachód przylądek zwany „krańcem Europy”. Ma on postać ok. 400 m klifu, niezwykle malowniczego, po którego krawędzi spacerują uśmiechnięte maskonury, co stanowi dla turystów nie lada gratkę. Te niewielkie ptaki, o nieproporcjonalnie dużym i niezwykle kolorowym dziobie, stanowią wizytówkę Islandii, zaraz obok wulkanów i gejzerów.
Miejsca z folderów reklamowych Skierowaliśmy się na południe Islandii z zamiarem odnalezienia najsłynniejszych wulkanów i widowiskowych gejzerów. Na półwyspie Snaefellsnes spotkała nas (miła) niespodzianka w postaci wyrzuconego na brzeg... martwego kaszalota. Jego olbrzymie cielsko, wprawdzie nieco poszarpane przez wygłodniałe mewy, nadawało się jeszcze do szczegółowych oględzin, co zresztą z wielkim entuzjazmem zrobiliśmy. Na półwyspie króluje wulkan Snaefellsjökull, potężny, pokryty lodem, który zrobił na nas olbrzymie wrażenie. Okolica, którą mijaliśmy w drodze do kolejnych atrakcji, przypominała krajobraz księżycowy. Jak okiem sięgnąć, po obu stronach drogi ciągnęła się lawowa równina, podchodząca do stóp wulkanów. Wprawdzie kolorystycznie była raczej jednolita, ale za to zadziwiała różnorodnością form zastygłej lawy. Kolejnym naszym przystankiem w drodze na południe był przepiękny wodospad Gullfoss, którego wizerunek zajmuje czołowe miejsce na folderach reklamujących Islandię. Potężne kaskady wody opadają dwustopniowo z 31 m urwiska w kształcie trójkąta, zrzucając 2000 ton wody na sekundę. Daje to imponujący efekt i nic dziwnego, że przyciąga rzesze turystów. W niedalekim sąsiedztwie wodospadu znajduje się najsłynniejszy na wyspie obszar geotermalny z wielkim gejzerem, który wyrzucał wodę na wysokość 50-80 m od XIV w. aż do lat 60. ubiegłego stulecia. Wówczas przestał działać, prawdopodobnie w wyniku zanieczyszczeń, ale turyści nie mogą czuć się zawiedzeni, gdyż rolę gospodarza przejął jego mniejszy kolega – Strokkur. Wyrzuca on wodę na wysokość o połowę niższą, ale za to co kilka minut w bardzo spektakularny sposób. Miejsce okazało się niesamowite!
Wzbierające ciśnienie w gejzerze Strokkur.
Wzbierające ciśnienie w gejzerze Strokkur.
Nocleg na plaży. Niech ktoś zgasi słońce!
Góry lodowe. Budzą respekt!
Wizyta w stolicy Rejkiavik, jak każda stolica, różni się od reszty kraju. Pełna turystów oraz sklepów z pamiątkami, gubi gdzieś egzotyczny klimat Islandii. Biorąc pod uwagę, że Rejkiavik otrzymał prawa miejskie dopiero w połowie XVIII w., nie dziwi znikoma liczba zabytków. Naszą uwagę przykuły wystawy eleganckich sklepów z kolekcją letnią, w postaci tunik i sukienek z owczej wełny oraz puchowe kurtki, ciepłe czapki itp. elementy ubioru, które u nas pojawiają się tylko w okresie zimowym. Również niedźwiedzie polarne (niestety tylko pluszowe), maskonury i foki w sklepach z pamiątkami przypominały nam o bliskości koła podbiegunowego. Niedaleko portu odnaleźliśmy bardzo ciekawy targ z miejscowymi specjałami. Można tam było kupić właściwie wszystko, począwszy od odzieży wątpliwej jakości, poprzez owoce, ciasta, mięso (przeważnie baranie i końskie) oraz ryby i rozmaite owoce morza. Nie mogliśmy przepuścić takiej okazji i zakupiliśmy niewielką porcję tradycyjnego, islandzkiego przysmaku pod nazwą hákarl, czyli „zgniły rekin”. Potrawa miała postać kawałków mięsa żarłacza, który przez kilka miesięcy fermentował, do momentu aż ulotniły się z niego wszystkie naturalne toksyny. Mieliśmy więc pewność, że ten eksperyment nas nie zabije, choć muszę przyznać, że doznania po skosztowaniu były... straszne! Po otwarciu opakowania obezwładnił nas niesamowity odór amoniaku, przemogliśmy się jednak i wszyscy, z wyjątkiem Oli, zjedliśmy po kawałku. No cóż... Porównanie smaku do palca objętego gangreną, który przeleżał kilka dni za kaloryferem, nie wydaje mi się ani trochę przesadzone! Niemniej jesteśmy bardzo dumni, że udało nam się pogryźć i połknąć bezzwrotnie tę niezwykłą potrawę.
Niezwykłe znalezisko.
Piękna Błękitna Laguna, w której można zażywać kąpieli.
Atrakcyjne wędkowanie Niedaleko Rejkiaviku jest małe, portowe miasteczko Keflavik, które nie stanowi atrakcji turystycznej, więc gdyby nie Międzynarodowy Port Lotniczy, to nikt by o nim nie wspominał. Nam jednak miejsce to zapadło głęboko w pamięć, a to za sprawą niezwykle udanego polowania na makrele. Podczas przerwy w podróży zauważyliśmy na pobliskiej kei wędkującego chłopca, który niemal za każdym zarzuceniem wędki, wyciągał wielką rybę. My też już próbowaliśmy łowić w innych miejscach Islandii, ale bez większego powodzenia. Tu natomiast natrafiliśmy widocznie na olbrzymią ławicę makreli, bo kiedy tylko zarzucaliśmy haczyk, na jego końcu trzepotała się tłusta ryba. Zrobiliśmy sobie zapasów na kilka dni. Potem łowiliśmy już tylko dla sportu i wrzucaliśmy makrele z powrotem do wody.
Relaks w Błękitnej Lagunie Postanowiliśmy nieco zmienić klimaty i udaliśmy do Błękitnej Laguny. Jest to rewelacyjne kąpielisko geotermalne, które prezentuje się niezwykle malowniczo. Wśród czarnych, wulkanicznych skał delikatnie paruje mleczno-turkusowa woda, posiadająca właściwości leczniczo-pielęgnacyjne. Na granicy wody czarne kamienie przypominały biały marmur. To nalot z soli mineralnych po latach zmienił kolor i wygładził poszarpane brzegi skał. Woda w lagunie jest naturalnie podgrzewana z wnętrza ziemi do temperatury 37-39°C, nic więc dziwnego, że kąpiele w niej są przyjemne niezależnie od pogody i pory roku.
Amfibią między górami lodowymi Wypoczęci i odmłodzeni o kilka lat skierowaliśmy się południowym wybrzeżem w kierunku naszej ostatniej atrakcji, jaką było jezioro Jokulsarlon, czyli „lodowa laguna”. Po drodze wypoczywaliśmy na niezwykłych plażach pokrytych czarnym piaskiem, gdzie dodatkową atrakcją były gniazdujące maskonury. Góry lodowe na Jokulsarlon można oczywiście podziwiać z brzegu za darmo, ale nam zamarzyła się wyprawa amfibią pod sam lodowiec, z możliwością obejrzenia niezwykłego krajobrazu ze wszystkich dostępnych perspektyw. Przez kilkanaście minut pływaliśmy między górami mniejszymi lub większymi, białymi, błękitnymi oraz na podobieństwo zebry, w biało- -czarne paski. Potem nasz przewodnik zatrzymał amfibię, wyłowił z wody krystaliczną bryłę tysiącletniego lodu i opowiadał o pochodzeniu jeziora. Na końcu poćwiartował bryłę i dał nam do spróbowania... Nigdy tego nie zapomnimy!
Informujemy, że zaktualizowaliśmy naszą Politykę prywatności (dostępną w regulaminie). W dokumencie tym wyjaśniamy w sposób przejrzysty i bezpośredni jakie informacje zbieramy i dlaczego to robimy.
Nowe zapisy w Polityce prywatności wynikają z konieczności dostosowania naszych działań oraz dokumentacji do nowych wymagań europejskiego Rozporządzenia o Ochronie Danych Osobowych (RODO), które będzie stosowane od 25 maja 2018 r.
Informujemy jednocześnie, że nie zmieniamy niczego w aktualnych ustawieniach ani sposobie przetwarzania danych. Ulepszamy natomiast opis naszych procedur i dokładniej wyjaśniamy, jak przetwarzamy Twoje dane osobowe oraz jakie prawa przysługują naszym użytkownikom.
Zapraszamy Cię do zapoznania się ze zmienioną Polityką prywatności (dostępną w regulaminie).